XII REYNA XII

427 26 4
                                    

Sorry, że wczoraj nic się nie pojawiło, ale była u mnie moja przyjaciółka której dawno nie widziałem a potem BUUUM i jest 1 w nocy. Ups. W każdym razie, oto wasz rozdział:


OBUDZIŁAM SIĘ W JASKINI. Związana. Sama. To były moje pierwsze spostrzeżenia. Potem nadeszły pytania: Gdzie jest Nico? Gdzie ja jestem? Gdzie jest Nico? Gdzie jest Hedge? Gdzie jest Nico? Gdzie jest Atena Partenos? Gdzie jest Ni~ Reyna, ogarnij się. Pytasz o to już ~ GDZIE JEST NICO?! Mój wewnętrzny głos darł się tak głośno, że bolała mnie głowa. Próbowałam się uspokoić. Zajęło to trochę, ale się udało. Rozejrzałam się. Jaskinia była szeroka i przestronna, a ja siedziałam przykuta łańcuchami do ściany. I wtedy przede mną pojawiła się tęcza. Zobaczyłam Siódemkę. (Tak, szanuję Wielką Siódemkę jak i resztę herosów, więc zawsze będzie to napisane z dużych liter, ponadto jestem psychofanem więc się nie dziwcie ;P) Na pierwszym planie stała Hazel. Zakryła usta dłonią. Percy pacnął się w twarz. Annabeth po prostu się patrzyła. Frank upadł. Biedny pretor. Piper złapała się dłońmi za głowę. Leo uśmiechnął się, ale naprawdę smutno. Jason przestał oddychać i robił się coraz bardziej fioletowy. Pierwsza wymyśliła coś konstruktywnego Annabeth.

-Emmm, gdzie jesteś?

-W lochu. Sama. Quebec. Nie wiem gdzie jest Nico - zamilkłam na chwilę, po czym dodałam - i Hedge. I posąg. Tym razem Leo uśmiechnął się smutno ORAZ wrednie, ale Piper kopnęła go w kostkę, więc wrócił do pierwotnej postawy. Głos zabrał Percy:

-Masz ambrozję?

-Nie. Nie mam moich rzeczy. Jestem rozbrojona, plecaka brak. A skąd ty wiedziałeś o moich żebrach? Rozmawiałeś z Nico?

Przez twarz Percy' ego przemknął cień.

-Nie wiedziałem. Jest bardzo źle?

-Nie - powiedziałam, ale Hazel wyczuła, że kłamię.

-Reyna - powiedziała - powiedz prawdę.

-3 złamane, 2 pęknięte - powiedziałam, krzywiąc się lekko - przeżyję.

Hazel upadła. Dlatego często nie mówię prawdy. Jason oznajmił coś banalnie prostego:

-Kiepsko, zwłaszcza, że chyba teraz te złamane lekko się przemieściły.

Popatrzyłam w dół, na moje ciało. Tułów był lekko zgięty w prawo. Świetnie. Co najmniej jedno się przemieściło. Powstał Frank, w porę, by wytrzeszczyć oczy i krzyknąć:

-Reyna! Za tobą!

Śnieżne łapsko przecięło tęczę. Połączenie znikło. Obróciłam głowę, by zobaczyć sześcioramiennego śnieżnego olbrzyma. Jak się okazało, umiał mówić.

-Jej-na? - zapytał - tak się nazi-waś?

Pokiwałam sympatycznie głową, w nadziei, że zostaniemy przyjaciółmi. Zaklaskał we wszystkie swoje pary dłoni.

-Mój obiad jeś-će nidź-dy nie miał tacie-go ładź-ego imienia!

Czyli przyjaciółmi nie będziemy. Szkoda. Rozkuł mnie i podniósł niedbale do góry. Poczułam taki ból w żebrach, jak nigdy wcześniej. Krzyknęłam.

-Ci ja cię ksiw-dzę?

-Taaaak - jęknęłam.

-O nie! Śtjesiujące się obiady siom golsiej jakości! Maś źlamane źebla?

-Yhm - potwierdziłam cicho. Ułożył mnie teraz wygodnie, nie czułam już bólu. Zaniósł mnie przez kamienny korytarz do kolejnej jaskini, tym razem większej. Było tam rozpalone ognisko, płonące na niebiesko. Siedziało przy nim z 50 śnieżnych ludzi. Olbrzym przykuł mnie do pala, po czym zaniósł nad drugie ognisko, płonące zwykłym ogniem. Powiesił mnie nad nim i oznajmił, że będę się śmazila. Potem z prawej strony wszedł kolejny stwór, targając za sobą nieprzytomnego Nica. Hedge' a nigdzie nie było. Nasi kochani kucharze odwrócili się i odeszli, pozostawiając mnie i Nica dyndających na wolnym ogniu. Przestali zwracać na nas uwagę. Krzyknęłam szeptem imię mojego towarzysza. Drugi raz. Trzeci. Nic. Wpadłam w panikę. Szepnęłam jeszcze trochę głośniej:

-NICO!

-Nie Demeter, owsiankę można zjeść o ósmej... - mruknął przez sen. Czyli żył.

-Nico!

Obudził się. Zamrugał powiekami i przybrał posępny wyraz twarzy.

-Czy te istoty mają zamiar nas zjeść? Znowu...?

-Tak, ale już mam plan. Potrzebuję tylko twojej pomocy.

Wyjaśniłam mu wszystko po cichu. Pokiwał głową.

-A twoje żebra?

-Zginiemy, jeśli nie spróbujemy.

-Jeśli zginiemy, próbując, winię ciebie.

-Stoi.

I Nico zaczął się bujać w przód i w tył na swoim ruszcie. Zapomniałam wspomnieć, że potwory ustawiły go pionowo. Nie wiem czemu. W każdym razie było to dla mnie ważne, bo kiedy upadł z kijem na ziemię, zahaczył po drodze o mój rożen. Spadłam. Poczułam ból przy uderzeniu w ziemię, przeszywający ból, który musiałam zignorować. Znalazłam się niebezpiecznie blisko ogniska. Nie miałam związanych stóp, sznur oplatał mnie w talii. Zdjęłam buty, trąc jednym o drugi. Gołymi stopami pochwyciłam ostrzejszy patyk z ogniska. Teraz najtrudniejsza część planu. Piłowanie więzów. Wygięłam nogę pod nienaturalnym kątem, zaczęłam ciąć pasy w biodrach. Po 10 minutach byłam gotowa. Odtoczyłam się tak, bym mogła złapać kijek dłońmi. Zgięłam nadgarstki i zaczęłam piłować liny na górze. Puściła pierwsza, druga i wreszcie trzecia. Wstałam. Byłam wolna! I wtedy Fata zrobiły ze mnie znów swoją zabawkę. Założyłam buty, podeszłam do Nica i tam okazało się, że on nie ma lin. On ma łańcuchy. Których nie przetnę jakimś tam patykiem. Uśmiechnął się smutno.

-Czemu nic nie mówiłeś?

-Żeby cię nie dekoncentrować.

Pokiwałam głową. Myśl!

-Nico, wygląda na to, że trzeba złamać pal. Co narobi wiele hałasu. Jak szybko możesz teraz biec?

-Tak średnio.

-Dobrze. Te istoty nie biegają, umieją tylko powoli chodzić. Wiesz może, gdzie jest nasza broń?

-Tja. Leży tam, skąd mnie przywlekli.

-OK. Odetnę ci łańcuchy mieczem. Czy jesteś gotowy do ostatniego skoku?

Pokiwał przecząco głową.

-Jeszcze nie. Ale na górę mogę nas stąd zabrać.

-Świetnie - I to mówiąc, złamałam pal. Co dziwne, istoty nawet na to nie zwróciły uwagi. Gawędziły tylko przy ognisku. Patyk sięgał Nicowi teraz tylko do połowy pleców, więc mógł się poruszać. Jednocześnie przy złamaniu łańcuchy wokół talii obluzowały się, więc została tylko kwestia rąk. Poprowadził mnie do wyjścia. Szłam z ogromnym bólem, ale musiałam dać radę. Nieważne, że boli. Będę się leczyła później. Kiedy wyszliśmy z poza pola widzenie stworów, pod wpływem impulsu (tak, żebra mnie przy tym bolały) przytuliłam się do niego. Staliśmy tak około minuty. Potem pomógł mi iść dalej. W sumie to wisiałam lekko na jego boku (no dobra, wcale nie tak lekko) ale nie protestował. Dostaliśmy się do siedzącego przy Atenie Partenos trenera Hedge' a.

-MISIACZKI!!!

-Cicho, trenerze. Przywiązuj się do posągu.

Usłyszałam ryk. O-o, zorientowali się, że obiad dał im nogę. Podniosłam z ziemi moją broń. Przecięłam łańcuchy Nica. Rozmasował lekko już krwawiące nadgarstki, po czym schował miecz do pochwy i ustawił się przy Atenie. Złapaliśmy się wszyscy za ręce. Widziałam, jak jedna z istot wchodzi do sali. A potem zanurzyliśmy się w cieniu.

Wypadliśmy na małej, zaśnieżonej polance. Podtrzymałam Nica, zanim upadł. Mimo bólu nie puściłam go. Wyszeptał: "Dziękuję" i zasnął. Rozejrzałam się wokoło. W sumie to nie było tu nic ciekawego. Zwykła łąka. Ale w powietrzu wisiała moc. Śnieg wydawał się tu nieco bielszy. Hedge chyba też to czuł, bo wiercił się niespokojnie. Usiadłam na ziemi obok Nica, zastanawiając się, jak bardzo przemieściły mi się żebra. Siedzieliśmy tam jak dwójka zwykłych nastolatków (on leżał) w spokojny, normalny dzień. I wtedy ze śniegu zaczęła się formować postać.

DAM DAM DAM! Koniec! Chcecie zgadnąć, kto odwiedził herosów? Podpowiedź: Lubię śnieg i kocham zimę. Komentujcie, jeżeli coś było źle, jak dobrze, to też piszcie! Do jutra! Chyba!



Wszystko od początku (Reynico)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz