XI NICO XI

407 28 3
                                    

PODZIĘKUJMY HEDGE' OWI ZA TO, ŻE JEST DUPKIEM. Kiedy... Kiedy rozmawialiśmy, kiedy się zbliżyliśmy, on jak zwykle wszystko zepsuł.

-Hej, misiaczki, przestańcie być takie romantyczne i wypad na dwór! Musimy się przenieść dalej!

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Albo raczej ja odskoczyłem, bo Reyna nie mogła. Ale i ja, i ona mogliśmy rzucić trenerowi tak wściekłe spojrzenia, że powinien się popłakać.

-My tylko... - zacząłem - Mówiłem coś Reynie na ucho.

-Yhm - potwierdziła.

-Jak się nie mylę, misiaczki, a się nie mylę, przy szeptaniu czegoś do ucha nie trzeba się stykać czołami. A usta jednej osoby powinny być przy uchu drugiej, tak? - uśmiechnął się wrednie - Czekam na dworze.

I po tych słowach wybiegł. Zastanawiałem się, jak mamy podróżować z Reyną i jej połamanymi żebrami. Wyciągnąłem kawałek ambrozji.

-Zjedz - powiedziałem - dobrze ci zrobi.

Wgryzła się w niego ze smakiem. Zjadła go do połowy, po czym zadała to samo pytanie, które ja zadawałem sobie.

-Jak my-

-Wiem, też się nad tym zastanawiam. Wygląda na to, że będzie trzeba cię nosić.

Skinęła głową.

-Yhm. Bo zostało nam teraz ile... 6 dni?

-7, mam nadzieję.

-Załóżmy, że 6,5 dnia - uśmiechnęła się. Nie mogłem się napatrzeć na ten uśmiech. - To co, będziemy tu tak sterczeć, czy wyruszamy?

-Ruszamy.

Wziąłem ją na ręce. Doniosłem do posągu, gdzie dupek roku już nas oczekiwał. Znów uśmiechnął się wrednie na nasz widok, ale rzuciłem mu takie spojrzenie, że natychmiast się ogarnął. Oparłem Reynę o Atenę Partenos, delikatnie, by nie uszkodzić żeber jeszcze bardziej. Podbiegła do nas Thalia.

-Wszystko macie, Nico?

-Nie bądź troskliwą matką. Wszystko to trochę ambrozji i nektaru, broń i plecaki - odpowiedziałem z uśmiechem.

-Świetnie. Kiedy wyruszamy?

-Wyruszamy? Jak to wyruszamy?

Pokręciła głową, jakby to było coś oczywistego.

-Reyna jest ranna, Nico. Muszę wam towarzyszyć. Muszę wam pomóc.

-Przykro mi, Thalia, ale nie ma takiej opcji. Mam już dwie osoby i posąg na karku. Mógłbym nie dać rady jeszcze z tobą.

-Nico - pretorka niespodziewanie szarpnęła mnie za rękaw - weź ją, zamiast mnie. Jest lepsza. Zwiększa szanse na powodzenie misji.

Popatrzyłem na nią tak, jakby się z choinki urwała.

-Oszalałaś! W życiu! Wyruszyliśmy we trójkę, to w trójkę wracamy. Nie masz wyboru. Jesteś z nami.

-Nico, posłuchaj-

-Nie będę słuchał w tej kwestii! Koniec i kropka!

Popatrzyła na mnie dziwacznie, a ja wystraszyłem się, że ją uraziłem. Potem powiedziała jednak coś, czego się nie spodziewałem.

-Dziękuję - szepnęła - dziękuję, że we mnie wierzysz.

Zarumieniłem się nieco.

-To chyba naturalne, prawda?

Uśmiechnęła się. Jak zwykle nie mogłem się napatrzeć. Thalia pokiwała mi dłonią przed oczyma.

-Halo, ziemia do Nica! Mówię do ciebie już 2 razy to samo zdanie!

-Aaa, tak. Możesz powtórzyć?

Prychnęła.

-Ruszajcie już, gołąbeczki. Tylko nie utopcie się w sosie pomidorowym. Spotkamy się w Obozie Herosów!

I to mówiąc, odbiegła. Popatrzyłem na towarzyszy z determinacją.

-Słuchajcie, mamy teraz skok przez Atlantyk. Prawdopodobnie będę po nim musiał odpocząć trochę dłużej, niż normalnie. Lądujemy w Quebecu. Wszystko jasne?

-Jedno pytanie - zapytał dupek. Tak, będę go tak maniakalnie nazywał. - czemu nie wylądujemy od razu na Manhattanie, skoro jest bliżej?

-Ponieważ, mój drogi kozłonogu, w Quebecu jest coś, co mój ojciec określił jako wyższa forma zła, którą można unicestwić tylko z pomocą naszego drogiego posągu.

-Czyli będziemy się naparzać z wielkim potworem?

-Prawdopodobnie.

-SUPEER!

Złapaliśmy się wszyscy za ręce, a wydawało mi się, że ostatni raz robiliśmy to wieki temu. Skupiłem się na otaczających nas cieniach. I wszyscy się w nie zapadliśmy.

Wyrzuciło nas na środku jakiejś małej, zaśnieżonej, leśnej polanki. I oczekiwała na nas już cała gromada potworów. Takich jakiś dziwacznych. Wyglądali jak sześcioramienne twory Gai, ale ze śniegu. Co oczywiście nie poprawiało w żaden sposób sytuacji. Reyna była unieruchomiona. Dupek pewnie i tak nic nie zdziała. Ja byłem tak zmęczony, że upadłem. Wstałem, ledwo trzymając się na nogach, przeklinając pod nosem. Nie pozwoliłem sobie jednak na zaśnięcie. Nie na stojąco. Nie z mieczem w ręce. Z mieczem, który bardzo, ale to bardzo ciąży mi w ręce. Czułem się jakby ważył przynajmniej dwie tony. Mimo to uniosłem go do góry i zatoczyłem się (bo atakiem ciężko to nazwać) na 1-go z potworów, które były jeszcze zaskoczone. Rozsypał się w stertę śniegu. Świetnie. Jeden pokonany. Jeszcze z 19. Dupek natarł z dzikim okrzykiem i muszę przyznać, że szło mu całkiem sdobrze. Kopnął jednego z bałwanów w twarz, strącając głowę z karku i wymierzył kolejnemu cios pałką, unicestwiając na miejscu. Ja nie traciłem czasu i zataczałem się na inne potwory, bez sił, by ciąć wyżej, niż w ich kolana. Zabiłem tym sposobem już całe dwa. Całkiem, całkiem. Ale z każdym cięciem, sztychem, z każdym ruchem słabłem. W końcu nie wytrzymałem. Położyłem się na ziemi i tylko odtaczałem się na boki, nawet nie mając miecza, który wypadł mi gdzieś po drodze. Czarne plamki zatańczyły mi przed oczami. Widziałem, jak z tyłu dupek dalej walczy, ale idzie mu coraz gorzej. Po drugiej stronie Reyna siedziała i obserwowała to wszystko, z malującym się na jej twarzy wyrazem strachu. Potem była pięść. Spadła na mnie. I przeniknęła przez moje ciało. Z jednej strony się ucieszyłem, z drugiej przeraziłem. Zmęczyłem się tak bardzo, że... Stałem się cieniem. I wcale nie było mi z tego powodu wesoło. Reyna krzyknęła, gdy to zobaczyła. W końcu śnieżne golemy wygrały. Dupek został wyautowany. Ja znów dostałem pięścią w brzuch, ale tym razem - z jednej strony to dobrze - nie przeniknęła przez moje ciało. Poczułem taki ból, jak nigdy dotąd. Widziałem, jak Reyna dostaje pięścią w twarz, i mdleje na miejscu. Mam nadzieję, że żebra nie przemieściły się aż tak bardzo. A są to raczej marne nadzieje. A potem zrobiłem najlepszą rzecz, na jaką było mnie stać. Zasnąłem.

Koniec! Przyjmuję konstruktywną krytykę. W komentarzach piszcie też, jakiego potwora miał na myśli Hades, mówiąc "wyższa forma zła". Może być to wymyślony stwór. Prawdopodobnie, jeżeli takowy się pojawi, wykorzystam go. Jak pojawi się ich więcej, wybiorę (dla mnie) najciekawszego. Przepraszam, jeżeli ten rozdział był gorszy. Trzymajcie się i (standardowo dla tych godzin, w których publikuję) dobranoc!



Wszystko od początku (Reynico)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz