9. Koszmarna rzeczywistość

5.5K 498 28
                                    

Jest czwartkowy wieczór, kiedy siedzę w mieszkaniu i powtarzam materiał z ostatnich zajęć. Spoglądam na zegarek i wstaję znad książek, stwierdzając, że spędziłem nad nimi jakieś trzy godziny i czas zrobić sobie przerwę. Dziwi mnie fakt, że nie pojawiła się jeszcze moja matka, która zapowiedziała wcześniej swoją wizytę. Składa mi taką co najmniej trzy razy w tygodniu. Jest stanowczo zbyt nadopiekuńcza, ale nie mam jej tego za złe.

Kieruję się w stronę kuchni z zamiarem zrobienia sobie czegoś do picia, jednak przerywa mi dzwonek do drzwi. Och, chyba wreszcie się pojawiła. Ciekawe, co ją zatrzymało na tak długo?

Przekręcam klucz w zamku i otwieram drzwi, ale osoba, która stoi przed nimi okazuje się nie być moją matką. W jakim celu przychodzi do mnie policjant?

- Dobry wieczór. Zachary Abels? - odzywa ciemnoskóry facet średniego wzrostu.

- Tak, to ja. O co chodzi? - odpowiadam, marszcząc brwi.

- Wszystkiego dowie się pan na komendzie, proszę za mną - mówi spokojnym tonem i posyła mi łagodne spojrzenie. Niechętnie opuszczam mieszkanie, zamykając za sobą drzwi i podążając za policjantem, który prowadzi mnie w kierunku swojego samochodu.

Piętnaście minut później znajduję się już na posterunku policji i czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia w pustym pomieszczeniu. Zaczynam się coraz bardziej denerwować i niecierpliwić. Kiedy moje nerwy prawie puszczają, do sali wchodzi policjant, będący również znajomym mojej matki.

- Witaj, Zachary - wita się, zajmując miejsce po drugiej stronie stołu.

- Marshall, możesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje? Po co mnie tu ściągnięto? - pytam od razu, nie mając ochoty na jakieś zbędne pogaduszki.

- Bo widzisz, Zachary... Musisz udać się ze mną do kostnicy.

Moje oczy, patrzące teraz na Marshalla, jak na idiotę, rozszerzają się do rozmiarów spodków.

- Do kostnicy? W j-jakim celu? - pytam, czując, jak zasycha mi w gardle.

Mężczyzna wzdycha cicho i kładzie swoje dłonie na moich, spoglądając mi prosto w oczy. Jego wyraz twarzy jest wyraźnie zmartwiony. Patrzy na mnie ze współczuciem. Ale, czemu, do cholery?!

- Twoi rodzice... nie żyją. Zginęli godzinę temu. Jestem pewny, że to oni, ale ty, jako ich syn, musisz potwierdzić ich tożsamość - wyjaśnia, nie zrywając ze mną kontaktu wzrokowego.

Przykładam dłoń do ust, chcąc powstrzymać trzęsącą się dolną wargę. Nic to jednak nie daje, gdyż moje oczy zachodzą łzami i już po chwili po moim policzku spływa pojedyncza łza. O czym on mówi? Nic nie rozumiem.

- J-jak t-to? Przecież oni... Ale jak?! To niemożliwe! - krzyczę, gwałtownie wstając z miejsca, powodując, że krzesło, na którym wcześniej siedziałem, ląduje na podłodze z głośnym hukiem. Marshall przymyka na moment oczy i powoli wstaje, podchodząc do mnie. Kładzie mi dłoń na ramieniu i patrzy na mnie z tym swoim cholernym spokojem. Jak on może być spokojny w takiej sytuacji?! A może to wszystko to jakiś pieprzony żart?!

- Synu... uspokój się. Wszystko wyjaśnię ci później, a teraz chodź, miejmy to już za sobą, dobrze? - pyta, po czym przyciąga mnie do siebie i zamyka w szczelnym uścisku. Opieram głowę na jego ramieniu i pozwalam, by cichy szloch opuścił moje usta.

Kiedy stoimy już przed drzwiami kostnicy, spoglądam niepewnie na Marshalla, który posyła mi lekki, pokrzepiający uśmiech. Nabieram głęboko powietrza i wypuszczam je ze świstem. Przechodzę przez białe drzwi wraz z lekarzem, ubranym w biały kitel. Mężczyzna podchodzi do ciał i odsłania materiał, którym są przykryte, a ja z trudem przenoszę na nie swój wzrok. Jestem pewny, że ten widok zostanie w mojej pamięci już zawsze. Widzę blade, zmasakrowane twarze swoich rodziców. Marszczę brwi i zakrywam twarz dłonią.

AfraidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz