Jest czwartkowy wieczór, kiedy siedzę w mieszkaniu i powtarzam materiał z ostatnich zajęć. Spoglądam na zegarek i wstaję znad książek, stwierdzając, że spędziłem nad nimi jakieś trzy godziny i czas zrobić sobie przerwę. Dziwi mnie fakt, że nie pojawiła się jeszcze moja matka, która zapowiedziała wcześniej swoją wizytę. Składa mi taką co najmniej trzy razy w tygodniu. Jest stanowczo zbyt nadopiekuńcza, ale nie mam jej tego za złe.
Kieruję się w stronę kuchni z zamiarem zrobienia sobie czegoś do picia, jednak przerywa mi dzwonek do drzwi. Och, chyba wreszcie się pojawiła. Ciekawe, co ją zatrzymało na tak długo?
Przekręcam klucz w zamku i otwieram drzwi, ale osoba, która stoi przed nimi okazuje się nie być moją matką. W jakim celu przychodzi do mnie policjant?
- Dobry wieczór. Zachary Abels? - odzywa ciemnoskóry facet średniego wzrostu.
- Tak, to ja. O co chodzi? - odpowiadam, marszcząc brwi.
- Wszystkiego dowie się pan na komendzie, proszę za mną - mówi spokojnym tonem i posyła mi łagodne spojrzenie. Niechętnie opuszczam mieszkanie, zamykając za sobą drzwi i podążając za policjantem, który prowadzi mnie w kierunku swojego samochodu.
Piętnaście minut później znajduję się już na posterunku policji i czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia w pustym pomieszczeniu. Zaczynam się coraz bardziej denerwować i niecierpliwić. Kiedy moje nerwy prawie puszczają, do sali wchodzi policjant, będący również znajomym mojej matki.
- Witaj, Zachary - wita się, zajmując miejsce po drugiej stronie stołu.
- Marshall, możesz mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje? Po co mnie tu ściągnięto? - pytam od razu, nie mając ochoty na jakieś zbędne pogaduszki.
- Bo widzisz, Zachary... Musisz udać się ze mną do kostnicy.
Moje oczy, patrzące teraz na Marshalla, jak na idiotę, rozszerzają się do rozmiarów spodków.
- Do kostnicy? W j-jakim celu? - pytam, czując, jak zasycha mi w gardle.
Mężczyzna wzdycha cicho i kładzie swoje dłonie na moich, spoglądając mi prosto w oczy. Jego wyraz twarzy jest wyraźnie zmartwiony. Patrzy na mnie ze współczuciem. Ale, czemu, do cholery?!
- Twoi rodzice... nie żyją. Zginęli godzinę temu. Jestem pewny, że to oni, ale ty, jako ich syn, musisz potwierdzić ich tożsamość - wyjaśnia, nie zrywając ze mną kontaktu wzrokowego.
Przykładam dłoń do ust, chcąc powstrzymać trzęsącą się dolną wargę. Nic to jednak nie daje, gdyż moje oczy zachodzą łzami i już po chwili po moim policzku spływa pojedyncza łza. O czym on mówi? Nic nie rozumiem.
- J-jak t-to? Przecież oni... Ale jak?! To niemożliwe! - krzyczę, gwałtownie wstając z miejsca, powodując, że krzesło, na którym wcześniej siedziałem, ląduje na podłodze z głośnym hukiem. Marshall przymyka na moment oczy i powoli wstaje, podchodząc do mnie. Kładzie mi dłoń na ramieniu i patrzy na mnie z tym swoim cholernym spokojem. Jak on może być spokojny w takiej sytuacji?! A może to wszystko to jakiś pieprzony żart?!
- Synu... uspokój się. Wszystko wyjaśnię ci później, a teraz chodź, miejmy to już za sobą, dobrze? - pyta, po czym przyciąga mnie do siebie i zamyka w szczelnym uścisku. Opieram głowę na jego ramieniu i pozwalam, by cichy szloch opuścił moje usta.
Kiedy stoimy już przed drzwiami kostnicy, spoglądam niepewnie na Marshalla, który posyła mi lekki, pokrzepiający uśmiech. Nabieram głęboko powietrza i wypuszczam je ze świstem. Przechodzę przez białe drzwi wraz z lekarzem, ubranym w biały kitel. Mężczyzna podchodzi do ciał i odsłania materiał, którym są przykryte, a ja z trudem przenoszę na nie swój wzrok. Jestem pewny, że ten widok zostanie w mojej pamięci już zawsze. Widzę blade, zmasakrowane twarze swoich rodziców. Marszczę brwi i zakrywam twarz dłonią.
CZYTASZ
Afraid
Fiksi PenggemarZach jest zwyczajnym, spokojnym chłopakiem, który po śmierci swoich rodziców, musi wykonywać pracę, której nie cierpi, by dać radę opłacić mieszkanie, będące jedyną rzeczą, jaką rodzice mu pozostawili. Prowadzi taki tryb życia przez rok, próbując ró...