Amatorskie fanfiction przedstawiające alternatywę historii Iris i Olgierda, z pełną obsadą nowych, wymyślonych całkowicie przeze mnie postaci, jak i tych, do których prawo ma CDProjekt Red.
Opowiadanie inspirowane głównie dodatkiem do gry Wiedźmin 3...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Widziała ich obleśne spojrzenia. Czuła jak pełzną po jej ciele, odkrywając każdy jego skrawek z zimną obojętnością. Jak prześlizgują się po biodrach, zachaczają o włosy, zaciskają się na szyi, talii i ramionach. Odczucia były tu na odległym planie. Liczyło się tylko zaspokojenie prymitywnych żądz, niczym u zwierząt kierowanych samozwańczym instynktem. Przypomniała sobie jak lord Jimmen uczył ją walki mieczem. Nie miała co prawda w obecnej sytuacji do dyspozycji miecza, ale rodowy sztylet wydawał jej się godnym zastępcą. W porę uchyliła się przed wirującym w powietrzu żelaznym orionem. Zaatakowała, trafiła ostrzem w pierś, między żebra. Starzec upadł na kolana, brocząc szkarłatną cieczą. Uniknęła kolejnego ciosu, tnąc następnego w tętnicę szyjną, a potem w skroń. Parada. Unik. Kolejny cios. Tym razem chybiony o kilka nieszczęsnych milimetrów. Odskoczyła, ale nie zdołała uciec przed profesjonalnie wyprowadzonym atakiem. Topór rozorał jej policzek i fragment mięsa przy kości policzkowej. Zamroczyło ją, zdążyła uniknąć jeszcze tylko kilku następnych ciosów. Nim całkiem straciła przytomność, rzuciła sztyletem prosto w twarz zbliżającego się do niej oprawcy. Potem przestała już czuć ból i rozróżniać bodźce z zewnątrz od sennej mary. Otoczyła ją błoga ciemność. ● - Ona musi wypocząć. Idź - wychwyciła niewyraźny głos, dochodzący jakby z oddali. Po krótkiej chwili już całkiem powróciła jej świadomość, w tym piekący i pulsujący ból. Jęknęła, zwracając uwagę stojącej w drzwiach kobiety. Skądś ją kojarzyła. Iris spróbowała wstać. Na próżno. Była tak słaba, że nie zdołała chociażby unieść ręki, a co dopiero unieść się z łoża i chodzić o własnych siłach. - Spokojnie, kochanie. Odpoczywaj. Potem... Będę miała do ciebie kilka pytań. Ale to jak wydobrzejesz, także nie zaprzątaj sobie tym głowy. Wytężyła wzrok. To przecież matka Olgierda. Madame von Everec. Co ona tu...? Albo raczej co JA tu robię?, przemknęło jej przez myśl. Powoli docierały do niej zdarzenia z ostatnich kilku godzin. Zapragnęła uciec stąd jak najprędzej, jak najdalej, by za wszelką cenę uniknąć pytań o Witolda. O cokolwiek. Bała się kary, która na nią czekała. Bardziej dożywotniego wygnania niżeli śmierci. To drugie zawsze było prostszym rozwiązaniem. Gdy pani von Everec wyszła z komnaty, Iris obróciła się z pewną trudnością w stronę okna. Odczuwała przewlekły ból w każdej możliwej części ciała, mimo, że zraniona była tylko jej twarz. Przymknęła powieki i ponownie udała się do utopijnej krainy snów, która nadal trwała pod pieczą rudowłosej Mab. ● Kilka dni później było już o wiele lepiej. Zaczęła już wychodzić poza teren Everec Manor i przechadzać się po pięknym, okazałym ogrodzie który otaczał cały tył rezydencji. Czasem siadała w altanie, przymykała powieki i rozkoszowała się aksamitnymi odgłosami natury. Czasem czytała książkę, czasem malowała, a czasem zmieniała się w nieszczęśliwą poetkę. Czułaby się wprost cudownie, gdyby nie złowrogie myśli, które za każdym razem gdy się budziła dawały o sobie znać. Witold nie żyje. Jak ja im to niby powiem?!, krzyczała do siebie w głowie. - Jesteś piękna - usłyszała za sobą znajomy głos. Jej oczy rozszerzyły się do maksymalnego promienia, a serce zabiło szybciej. Poczuła się co najmniej dziwnie, ale odwróciła się ze stoickim spokojem, by nie sprawiać wrażenia niedojrzałego podlotka. - Dziękuję. - Mogę się przesiąść? - Oczywiście. Siedzieli tak przez kilkanaście minut, trwając w przyjemnym milczeniu. - Kiedy się żenisz? - wypaliła ot tak, nie zważając nawet na elegancję słów w jakie to ubrała, co zwykła robić. - Niedługo. Księżniczka Rozalina wraz z rodzicami odwiedzi nas za kilka dni, by dopełnić przygotowań. Ceremonia odbędzie się w Oxenfurcie. - Nie wyglądasz na zbytnio szczęśliwego. Przecież zostaniesz królem. Nie odpowiedział jej. A ona nie potrafiła odgadnąć uczuć jakie ukrył za wyimaginowaną maską. Tym razem milczenie wydawało się katorgą, w powietrzu wisiała niepewność i coś jeszcze, lecz nie potrafiła tego sprecyzować. Wstała, z zamiarem powrotu do posiadłości. Zatrzymał ją niespodziewanym gestem, przyciągnął do siebie i wpił się w jej wargi. Zaskoczona odwzajemniła pocałunek, wplotła wąskie dłonie w jego włosy. Zamknęła oczy. Wokół nich trwała istna plejada uczuć, szalały rozedrgane emocje, skrywane tyle czasu. Zachłannie delektowali się swymi wargami, oddychali płytko i szybko. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ropaczliwe tchnienie. Oderwali się od siebie, wciąż drżący ze spełnieniem wymalowanym na twarzach. Iris poczuła strużkę ciepłej krwi ściekającą jej z ust. Nie starła jej. Zamiast tego uśmiechnęła się jak nigdy wcześniej. Przez małą chwilę wszystko wydawało się im zamglone, wrzucone na dalszy plan, wyblakłe i monochromatyczne. Powrót do rzeczywistości był więc jak kubeł lodowatej,źródlanej wody. Nie zdołał on jednak zgasić wszystkich uczuć, jakie pobudził ten niewinny pocałunek. Iris jeszcze raz musnęła wargami usta Olgierda i pobiegła do posiadłości.