Iris wyrecytowała w myślach bogatą wiązankę przekleństw - krasnoludzkich, elfich, nilfgaardzkich i tych w języku powszechnym.
Wiedźmy śmiały się złowieszczo i szaleńczo, tańcząc wokół kotła z brązu. W ogromnym garncu buchała czerwona posoka. Iris zauważyła tam pływające nadgryzione fragmenty ludzkiego ciała i momentalnie żołądek podszedł jej do gardła z obrzydzenia.
- Nie damy sobie z nimi rady - szepnęła najciszej jak tylko mogła.
- To tylko trzy brzydkie baby - rzucił lekceważąco Witold.
- Wiedźmy - poprawił Olgierd - Nie wolno nam tak bezmyślnie do tego podejść.
Młodszy von Everec prychnął.
- Wiedźmy można pokonać, ale jest to niezwykle trudne. Takie chłystki jak wy mają bardzo, bardzo, bardzo małe szanse - usłyszeli i zwrócili wzrok w tamtą stronę.
Stał przed nimi ogromny, łysy mężczyzna o posturze zapaśnika. Miał muskularne łapska, gruby kark, szeroką klatkę piersiową i wały nadoczodołowe. Przez głowę przebiegała mu wyraźna blizna w kształcie litery V z szeroko rozstawionymi ramionami. Aparycja tajemniczego człowieka przywodziła na myśl małpoluda, jednak - o dziwo - nie usłyszeli nawet najmniejszego szmeru, gdy się do nich zbliżał.
Strój miał prosty - skórzana kurta bez rękawów, liczne pasy i sprzączki. Na plecach miecz.
Odezwał się pierwszy.
- Jestem wiedźminem. Zwą mnie Letho z Gulety - głos zachrypnięty i niski.
- Czego tu szukasz?
- Tego, co wy. Biesa. Ale mi zależy tylko na jego łbie, wam na tej dziewczynie. Możemy się dogadać.
- Co masz na myśli?
- Pomogę wam w ubiciu wiedźm.
- W zamian za...?
- Ostatnimi czasy cienko u mnie z pieniędzmi. Zlikwidowali mi nawet konto w banku Vivaldich. Za zlecenia oferują o połowę mniej niż kiedyś. Dajecie mieszek z góry i będziemy kwita po walce.
Iris przez chwilę się zastanawiała, ale ostatecznie zgodziła się na propozycję wiedźmina. Rzuciła mu woreczek złotych monet.
- Wyciągnijcie broń. Przygotujcie się też na to, że wiedźmy mogą przyzwać więcej potworów.
- Co z Rozą?
- Rozwiążcie ją i dajcie jakiś mieczyk. No, dalej.
Bezszelestnie sunęli w stronę potworzyc. Gdy byki wystarczajaco blisko, Witold doskoczył do złotowłosej, przerwał trzymające ją więzy i wsunął w dłoń miecz.
Letho zgarbił się i obszedł wiedźmy naokoło miękkim, kocim krokiem. Poruszał się z gracją i wdziękiem, które kompletnie nie pasowały do tego mężczyzny z twarzą tępego brutala.
Wiedźmin skoczył i zamłynkował mieczem, tnąc za jednym razem dwie wiedźmy.
Iris zajęła się biesem, który w mgnieniu oka rzucił się na nią i gdyby w porę nie zrobiła uniku, wykrwawiłaby się w ciągu kilku sekund.
Czarnowłosa cięła szybko, szedł cios za ciosem. Mimowolnie zerknęła w stronę Witolda i Olgierda, którzy pospołu z Letho walczyli przeciwko wiedźmom.
W ostatniej chwili zawirowała w powietrzu i wykonała krytyczny atak w którąś z tętnic. Potwór opadł na ziemię, a dziewczyna doskoczyła do niego i cięła z całej siły w szyję, prawie oddzielając ją od reszty tułowia.
Oddech miała przyśpieszony i płytki, lecz zacisnęła zęby i przystąpiła do obsypywania prędkimi ciosami jednej z wiedźm. Potworzyca zamachnęła się na nią, a dziewczyna nie zdążyła uniknąć bolesnego ataku, który brzydko rozorał jej bark. Ostatkami sił wyciągnęła drżącą dłonią z kieszeni na udzie dużą, żelazną gwiazdę, zamachnęła się i trafiła wiedźmę prosto w głowę, a ta upadła w błoto, brocząc krwią, jednak nadal żyła. Iris doczołgała się do niej z mieczem w rękach i wykonała ostateczny, zabójczy cios. Nim straciła przytomność, odepchnęła jeszcze ostrzem zbliżającego się do niej utopca.
●
- Znowu. Iris to ma szczęście do blizn.
- Ma też widocznie szczęście do wychodzenia cało z takich nieszczęsnych przygód.
- Racja, racja. Wiedźminie, zanim odejdziesz... Czy znałeś może, czy spotkałeś Geralta z Rivii? Albo Cirillę?
- Owszem.
- Masz pojęcie, gdzie mógliby się ukrywać?
- Nie. Siedliszcze Kaer Morhen to jedyne miejsce, które przychodzi mi na myśl. Ostatni raz widziałem się z Geraltem w Loc Muinne, a Ciri... Nie, nie wiem.
- No cóż, dziękuję.
Letho z Gulety odszedł bez słowa w swoją stronę.
●
Nazajutrz czarnowłosa w pełni odzyskała przytomność. Ruszyli kilka godzin potem, w samo południe.
Wędrując gościńcem napotkali podejrzanie wiele nilfgaardzkich patroli, ale również karawan kupieckich, głównie z Ofiru.
- W siedzibie Kapituły powinniśmy znaleźć się już dziś, nim zacznie zmierzchać. Ewentualnie jutro o brzasku - podjęła Rozalina.
- To zamek, prawda? - spytał Witold.
- Jaki zamek?
- Siedziba tych czarodziejów.
- Och, tak. Kapituła ma swoją siedzibę w zamku. Wyjątkowo pięknym, bo rzekomo zbudowanym z białego marmuru.
- W tych stronach często występują magiczne anomalie, dlatego nie mieszka tu zbyt wielu ludzi. Ale niekiedy można napotkać osady drwali, albo ceglarzy - odezwała się Iris.
- Czytałam o tym - dodała złotowłosa.
- Wiesz, Roza...
- Tak?
- Jak już załatwimy to z Kapitułą, chcieliśmy poszukać wraz z tobą twojej starszej siostry.
Królewna przez chwilę milczała, aż na jej bladej twarzy nie ukazał się piękny, szeroki uśmiech.
- Naprawdę? Dziękuję.
- Nic wielkiego.
●
Wieczorem dotarli pod czarną bramę zamku.

CZYTASZ
Heart of stone
FanfictionAmatorskie fanfiction przedstawiające alternatywę historii Iris i Olgierda, z pełną obsadą nowych, wymyślonych całkowicie przeze mnie postaci, jak i tych, do których prawo ma CDProjekt Red. Opowiadanie inspirowane głównie dodatkiem do gry Wiedźmin 3...