VIII

115 17 1
                                    

Liczko ma gładkie i mowę kwiecistą

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Liczko ma gładkie i mowę kwiecistą

czarci ten pomiot z naturą nieczystą.

Życzenia twe spełni zawsze z ochotą

da ci brylanty i srebro i złoto

Lecz gdy przyjdzie odebrać swe długi

skończą się śmiechy, serdeczność, przysługi

W pęta cię weźmie, zabierze bogactwo

byś cierpiał katusze aż gwiazdy zgasną


Młodzi pocałowali się, lecz radość ich nie trwała zbyt długo.
Nagle organista przestał grać, żyrandol huknął o panele, a ściany sali pokryły się czerwienią.
Dziewczęta zaczęły panicznie krzyczeć, a mężczyźni nadaremno próbowali je uspokoić.
Roza, Iris, Olgierd i Witold nadal stali przy ołtarzu, zdezorientowani narastającym wśród nich przerażeniem.
- Acne! - złotowłosa wykrzyczała zaklęcie, a zlęknione głosy natychmiast ucichły.
- O co tu chodzi? - spytał Witold.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że musimy uciekać.
- A co z nimi? - Iris gestem wskazała otumanionych czarem gości.
- To już nie nasza sprawa. Chodźcie.
- Tam są nasi bliscy. Rodzice, kuzyni. Twoja siostra.
- Moja siostra jest najpewniej w wychodku. Poza tym, nie damy rady ich wszystkich stąd wyprowadzić, byliby nam tylko bezużyteczną kulą u nogi. Chodźcie, albo róbcie co chcecie.
Mimo wcześniejszych sprzeciwów cała trójka ruszyła za Rozaliną, która ostrożnie skierowała się w stronę wyjścia z auli.

Wyjście z zamku było tuż tuż, wystarczyło skręcić za marmurową kolumnadą i przejść szerokim korytarzem, którego ściany obwieszone były obrazami pędzla van der Hooia.
Zbliżali się już ku ostatniej partii przejścia, minęli Gwieździstą noc nad Pontarem, Krucze loki, Białe Zimno, Mona Kryzę, Bitwę pod Novigradem, Portret hierarchy Hemmelfarta i setki innych arcydzieł, które wyszły spod mistrzowskich dłoni jednego z najznamienitszych malarzy Kontynentu.

- Iris, ja... mam pewne przeczucia co do tego. I nie są one dobre - podjęła Roza, gdy wreszcie znaleźli się na zewnątrz, niedaleko ogrodów.
- Mów - serce Iris zaczęło szybciej pracować, jakby podświadomie przeczuwając, co Rozalina ma zamiar jej przekazać.
- Nie tutaj, odejdźmy na chwilę na bok - szepnęła, ciągnąc czarnowłosą za rękę.
- Olgierda i Witolda nie widać. A teraz mów.
- Ten demon chyba jednak przedostał się do naszego świata. Nie wiem jak to możliwe, ale trzeba jak najprędzej powiadomić Kapitułę.
- Jesteś pewna?
- Tak. Nie było ofiar, ta istota chciała nas tylko nastraszyć, bądź... podziękować. Być może spróbuje zrobić to kolejny raz, lecz w bardziej demonstracyjny sposób - na twarzy Rozy malował się specyficzny strach - W stajni są konie. Jedziemy zebrać niezbędne przedmioty i spotykamy się niedaleko obozu Nauviel.
- Powiemy im?
- Tak. Nawet teraz, ale pomijając szczegóły. Każda chwila jest ważna.

W krzakach darły się kawki.
Szkarłatnozłoty krąg płonął wysoko na niebie, otaczając każdy skrawek spękanej, łysej ziemi swym purpurowym jak krew blaskiem, a wielokształtne obłoki szybowały po firmamencie, niby stada dzikich koni.
Przy srebrzystej tafli rzeki stały cztery wierzchowce.
Na grzbiety zarzucone miały derki i doskonałego kunsztu kawaleryjskie siodła, wykonane z czarnej skóry. Na zadach zaś niezwykle pojemne juki, obciążone wszelkiego rodzaju ekwipunkiem - od szat, ciżemek i drobnych pieniędzy, przez maści lecznicze, syropy, zioła, bukłaki z wodą, wolno psującą się żywność i krzesiwo, aż do flakonów i flakoników, wypełnionych tajemniczymi płynami.
Do siodeł przytroczone były słoiki, pomniejsze pakunki i woreczki.
Nieopodal rumaków śmiała się głośno i przekomarzała czwórka młodych ludzi, odzianych w grube, futrzane płaszcze, skórzane pludry i wełniane kaftany, przykryte żelaznymi, bogato zdobionymi napierśnikami.
- Olgierd, oddaj mi to! - Iris bez skutku próbowała odzyskać swoją batystową bieliznę, dławiąc się przy tym niepochamowanym śmiechem. Mężczyzna był stanowczo za wysoki, więc ich przepychanki wyglądały po prostu zabawnie.
- Jeśli ładnie poprosisz, to może się zastanowię.
- Chyba śn... - nie dokończyła, bo przerwał jej trzask pioruna, który uderzył w potężny grab, zaledwie milę od nich, i przeraźliwe rżenie koni.
- No, gołąbeczki, czas się zwijać! - krzyknęła Rozalina, wskakując na grzbiet swojej jabłkowitej klaczy i gładząc ją po umięśnionej szyi.
Iris zacisnęła usta i zaserwowała Olgierdowi mściwego kuksańca w ramię, po czym podążyła śladem złotowłosej, dosiadając karego wałacha.
To samo uczynili bracia von Everec, chociaż wyrazy ich twarzy jasno dawały do zrozumienia, że woleliby jeszcze beztrosko rechotać, nie zrażeni jakimkolwiek poważniejszym zmartwieniem.
Nim rozogniona kula słońca umknęła za szarawe szczyty Gór Sinych, zdążyli przejechać może z pół stajania i rozbić obóz w pobliskim lesie.
Wyjce wyli, księżyc ukrył się za chmurami, niebo pozbawione było gwiazd.
W oddali warczały dzikie psy, pohukiwały sowy.
Z pomiędzy czarnej korony dębu, pod którym usiedli, obserwowało ich oko barwy leśnej ściółki. Inne drzewa także śledziły poczynania intruzów, celowały sosnowymi strzałami, w każdej chwili gotowe przestrzelić głowy nachalnym Dh'oine.

Heart of stoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz