X

95 14 0
                                    

Serce jak żebrak się kołacze

samotnie się błąka na rozstajach dróg

i zawsze gdy tylko w niebo patrzę

znów czuję twych oczu gwiezdny chłód

Migoczący blask świecy nieznacznie rozjaśnił pomieszczenie.
Sprane zasłony, koloru kości słoniowej, przepuszczały ostatnie promienie zachodzącego słońca, które przybrało barwę pomarańczy, zbieranych w środku pachnącego bzem lata.
Centralne miejsce pokoju zajęte było przez dwuosobowe łoże. Spod brudnobiałej pościeli na poduszkę rozsypały się w nieładzie kruczoczarne loki.
- Olgierd? Co z... Co z tą dziewczyną? - powiedziała zachrypniętym głosem Iris, unosząc się na łokciach.
- Uciekła zapłakana, zakrywając się strzępami sukni, nic nie mówiąc. Ni dziękuję, ni pocałuj mnie w rzyć - odparł prześmiewnie, siadając na brzegu posłania.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Kilka godzin, teraz już na wieczór idzie. Zdołaliśmy przez ten czas dojechać do oberży.
- Gdzie Roza i twój brat?
- Nie żyją.
- Olgierd!
- Poszli zapłacić za pokój i strawę, powinni zaraz wrócić. Byle z ciepłą kaszą, bo te mięso w konserwach strasznie śmierdzi.
Iris odetchnęła, powędrowała wąską dłonią po swojej bladej skórze, aż zatrzymała się na chropowatej strukturze bandaża. Opatrunek obejmował jej zraniony bark, część pleców i piersi.
- Paskudna była ta rana. Roza mówiła, że przez sen nawet krzywiłaś się z bólu.
- Nie, to raczej nie przez to. Ja po prostu... miałam koszmar. Cały świat został w nim strawiony przez smoka, który miast łusek miał czarne, trupie paznokcie. Potem przybrał postać dorosłego mężczyzny i uśmiechnął się, mówiąc, że spotkamy się na księżycu.
- Myślisz, że ma to związek z waszą wizytą w przeszłości? Z tą całą wyrwą w czasoprzestrzeni? I z tym, co stało się w pałacu?
- Nie jestem pewna, ale chyba tak. Miewam ten sen od zaledwie tygodnia, czyli od momentu naszej podróży w czasie. Powtarza się co noc i za każdym razem ma identyczne, mroczne zakończenie - ściszyła głos i oparła plecami o zagłowie łóżka.
Drzwi skrzypnęły i uchyliły się, ukazując w swym wyszczerbionym progu Rozalinę i Witolda. Nieśli ze sobą woń gorącej zupy, gotowanej dziczyzny i tanich, gnomich przypraw.
- Umierałam z głodu - mówiła Iris między kolejnymi łyżkami mięsnego gulaszu.
Z dna drewnianej misy wygrzebała coś, co mogło być kawałkiem tłuszczu, i zjadła.
- Czujesz się lepiej? - spytał Olgierd, obejmując ją ramieniem.
- Zimno mi.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i przytulił do siebie dziewczynę.

- Dziękujemy za nocleg - Roza zwróciła się do oberżystki, która mimo natłoku klientów ugościła ich w swoim przybytku, zapewniając przyzwoity trunek i jadło.
Złotowłosa położyła na ladzie mieszek złotych monet w ramach podzięki.


Przez kilka dni - o dziwo - nie działo się nic wartego uwagi.
Żadnych ostrzałów Scoia'tael, nilfgaardzkich patroli, natrętnych kupców, ani śpiewaków. Nawet potwory, które od zawsze nękały wędrujących leśnymi szlakami podróżnych, postanowiły zapaść w sen i zmniejszyć swoją aktywność, ku uciesze innych użytkowników gościńca.
Czwórka ludzi odzianych w skóry jechała traktem od północy. Na ich twarzach malowało się zmęczenie i ból.
- Co zrobimy potem? - Iris odgarnęła z czoła czarny kosmyk w kształcie półksiężyca.
- Nie rozumiem. Potem, czyli kiedy? - odpowiedziała Roza.
- Jak już zawiadomimy Kapitułę.
- Zależy. Z jednej strony nie mamy już po co wracać do naszych domów, a z drugiej...
- Z drugiej to samo - wtrącił Olgierd, poprawiając się w siodle.
- Więc, co? Zostajemy tu, na szlaku, czy Skellige? - rzekła półgłosem von Lliannor.
- Skąd przyszło ci do głowy Skellige, Iris? Zostaje szlak.
- Albo powrót do rodzinnych pieleszy. Dziwnie to brzmi, ledwo tydzień poza domem, a my już planujemy awanturniczą przyszłość - zaśmiał się drwiąco młodszy von Everec.
- Nie pieprz, Witold, jeszcze będziemy legendą! - krzyknęła Iris a jej koń, jakby podchwycił wzniosłą chwilę, stanął dęba i zarżał, niemal zrzucając rozbawioną dziewczynę z kulbaki.
- Jak Szczury! - dodała Rozalina.
Wszystkie cztery wierzchowce zarżały dziko i radośnie, podzielając nastrój swych jeźdźców.
Kilka chwil trwało między nimi milczenie. Nie była to jednak niezręczna, lecz niezwykle przyjemna cisza. Ulotna, krótka i kojąca serca swym subtelnym ciepłem.
- Co powiecie na mały wyścig? Do tamtego suchego pnia - zaproponował Witold.
- Kto ostatni, ten Hemmelfart! - krzyknęła Iris i pomknęła przed siebie, znacznie wyprzedzając towarzyszy.
- Wolniej już się nie da?! - dodała, gdy była już prawie przy końcu trasy.
W ostatniej chwili przeskoczyła nad leżącym wzdłuż traktu pniem i obróciła się ku przyjaciołom.

- Co do Skellige... - podjęła czarnowłosa, gdy siedzieli przy żarze paleniska.
- Znowu zaczynasz?
- Chciałam tylko powiedzieć, że mam tam rodzinę i przyjaciół, na pewno pozwoliliby nam zatrzymać się u siebie na kilka dni, a potem ewentualnie pomogli znaleźć coś na stałe.
- O - odparł lekko wstrząśnięty Olgierd - W takim razie to całkiem niezły pomysł.
Iris uśmiechnęła się z satysfakcją i oparła o gruby pień drzewa. Westchnęła cicho.
Niebo było czyste. Tylko księżyc, który przybrał barwę krwi, spoglądał na nich zza chmur.
Zapowiadała się spokojna i cicha noc, pozbawiona jakkolwiek pojętych natręctw.

Heart of stoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz