Zapachniało powiewem jesieni
Z wiatrem zimnym uleciał słów sens
Tak być musi
Niczego nie mogą już zmienić
Brylanty na końcach twych rzęs
Tej nocy księżyc przybrał barwę krwi.
Gałęzie drzew przypominały ręce starca, monstrualnie i złowieszczo powykręcane przez artretyzm.
Wiatr grał smętną melodię, serenadę śmierci, w pustych dziuplach i koronach drzew.
Między gałęziami dębu coś zaszeleściło.
- Crevan, każ strzelać.
- Aefder, Sor'ca, aefder.
- Dh'oine plugawią świętą ziemię, bracie!
- To nie są temerscy informatorzy ani łowcy Aen Seidh, więc póki co możemy być spokojni. Zabijamy ludzi, ale nie bez powodu, Nauviel.
Srebrnowłosa fuknęła wściekle, napinając łuk. Zmrużyła lewe oko, precyzyjnie wycelowała i puściła strzałę między konarami, strącając z gałęzi innego drzewa gniazdo os.
- Mam wrażenie, że zapomniałaś o chorobie Saskii. Jeśli ci podróżni mają haela na taką przypadłość, to może być nasza ostatnia szansa, aby jej pomóc.
Jasnowłosa złożyła łuk na plecach, milczała.
- Squaess'me, Iorweth - szepnęła.
- Me squaess.
- Dziękuję - odparła, opierając głowę na jego ramieniu.
- Jesteś młoda, popełniasz błędy. Ale zapamiętaj jedno. Ayd f'haeil moen Hirjeth taenverde.
- Nie siłą, lecz śmiałością zdobywaj?
- Tak. Dearme, Sor'ca. Załatwimy to o brzasku.
●
Jasnozłota kula słońca wyłoniła się zza wzniesień.
Wysoki elf bezszelestnie zeskoczył z dębu tuż obok głowy Iris. Za nim szczupła białowłosa półelfka, z wąską blizną biegnącą przez brodę i usta.
Reszta komanda została na drzewach, napinając łuki.
- Wstawać, Dh'oine. Mamy sprawę - Iorweth kucnął przy czarnowłosej i potrząsnął nią.
Dziewczyna, gdy otworzyła oczy, natychmiast chwyciła rycerską mizerykordię, którą miała przytroczoną do pasa.
Elf zaśmiał się, w porę unikając bolesnego ciosu w bark.
- Potrzebujemy leku na rhitis acuta, tylko tyle.
Iris niepewnie spojrzała na przebudzonych już Witolda i Olgierda oraz w dalszym ciągu zaspaną Rozę.
- Radzę nie próbować wykrętów. Nasi ludzie zastrzelą was w czasie krótszym niż ułamek sekundy - przemówiła Nauviel, potrząsając srebrnymi lokami, które kaskadami opadały jej na okryte wilczym futrem plecy.
- Mamy maści i zioła. Coś na rhitinis na pewno się znajdzie - odparła Rozalina, wstając niezgrabnie z zamiarem przeszukania zawartości juków.
Nauviel przyłożyła jej końcówkę ostrza swojego ghwyhyra do szyi.
- Daj mi to, sama znajdę - warknęła.
- Ayd, Sor'ca - Iorweth delikatnie złapał Nauviel za ramię, po czym zwrócił się do złotowłosej - Szukaj.
Roza skinęła głową i po chwili wygrzebała z dna skórzanej torby drewnianą skrzyneczkę, przezroczysty flakon z perłową cieczą i worek pachnący rumiankiem i szałwią.
- Maść, syrop i lecznicze zioła. Powinny pomóc uśmierzyć ból i spowolnić postępowanie schorzenia. W najlepszym wypadku całkowicie się go pozbyć.
- Dziękuję. Va'faill, Luned.
- Va'faill.
●
- Wyzdrowiejesz, Saesenthessis.
- Iorw... - nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, elf musnął ustami jej malinowe wargi, zanużył dłoń w ciemnych włosach.
Wieczorne niebo rozbłysło miliardami gwiazd.
●
Wyjechali zaraz po tym, jak elfy zniknęły w głębi puszczy.
Gościniec był opustoszały, czasem przejeżdżały kupieckie karawany bądź wędrowne trupy aktorskie. Nic ciekawego.
- Do karczmy na rozstajach dotrzemy nim zacznie zmierzchać - rzekła Roza.
- A ile zajmie nam cała podróż? Nie łatwiej byłoby wysłać list do Kapituły, w którym wyjaśniamy zaistniałą sytuację? - spytał Witold, jak gdyby była to najbardziej banalna rzecz na świecie.
- Nie. To nie takie proste. Do ich siedziby prowadzi niezwykle utajniona linia pocztowa. Jakby to zgrabnie wytłumaczyć... Żeby wiadomość dotarła, miast rzeczywistego adresu wpisać należy formułę zaklęcia, hasło, swego rodzaju szyfr. Tylko naprawdę zaufane osobistości mają dostęp do tych informacji. Czyli nie my.
- To ile zajmie ta cała podróż?
- Dwa... Nie, półtora tygodnia, jeżeli każdego dnia będziemy jechać od świtu aż do nocy. Ale i tak w najgorszym wypadku nie więcej niż dwa tygodnie.
- POŻAR, LUDZIE, PALI SIĘ! - rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety. Dochodził od strony wsi Jawornik, z zagajnika.
Iris trzasnęła z bicza i ruszyła w tamtą stronę.
Na miejscu zeskoczyła z konia i wyciągnęła z pochwy miecz, widząc nie ogień, lecz dwóch osiłków byczej postury, którzy przyparli jakieś dziewczę do drzewa. Płowowłosa była na wpół naga, a kolana miała zdarte do krwi.
Iris bez zastanowienia wykonała niezbyt zgrabny piruet i cięła jednego z bandytów w pachwinę, potem drugiego w skroń i pierś, aż upadli na kolana, brocząc krwią.
Kucnęła przy dziewczynie, lecz ta zamarła, wskazując drżącym palcem jakiś punkt.
Gdy czarnowłosa obróciła się w tamtą stronę, było już stanowczo za późno. Sztylet został wbity w jej bark.
Osunęła się na ziemię i resztkami świadomości uchwyciła szkarłat i czerń. Potem była już tylko czerń. Jednostajna, zimna, minorowa i śmierdząca chorobą.
- Krew. To krew. Nie rozlewaj jej, proszę - zdołała wyszeptać i zamknęła oczy.

CZYTASZ
Heart of stone
Hayran KurguAmatorskie fanfiction przedstawiające alternatywę historii Iris i Olgierda, z pełną obsadą nowych, wymyślonych całkowicie przeze mnie postaci, jak i tych, do których prawo ma CDProjekt Red. Opowiadanie inspirowane głównie dodatkiem do gry Wiedźmin 3...