Serce wali jak oszalałe, a ślina gromadzi się w nadmiarze w ustach. Przełykam ją i spoglądam zza ramienia Zaca w stronę wyjścia przed nami.-Musimy wiać.- rzuca szybko i chwytając mnie za rękę zaczyna biec w stronę drzwi ewakuacyjnych. Otwiera je błyskawicznie, a ja nagle trafiam w czyjeś ramiona, które miażdżą moje żebra na nowo. Kolejna fala bólu przepływa przez organizm, a ja nie wiem, ile zdołam jeszcze przetrwać. Powtarzam jak modlitwę w głowie, że nie mogę się poddać. Jestem tak blisko wolności, mam ją na wyciągnięcie ręki. Znów czuję łzy spływające po policzku. Nie, nie, nie!
-Mam cię, mała szmato.- słyszę ochrypnięty głos obok swojego ucha i w momencie robi mi się słabo.
-Puść mnie!- syczę cicho i dostrzegam, że Zac powala kolegę przede mną. Wyciąga spluwę ze spodni i celuje napastnikowi prosto w skroń.
-Puść ją, a ujdziesz z życiem, szmaciarzu.- warczy przez zaciśnięte zęby, ale mężczyzna nawet nie drgnie. Zamiast tego wybucha głośnym śmiechem, przez co ból jest jeszcze silniejszy.
-Chłopcze, masz jakieś 30 sekund, żeby zw...- nim dokańcza, w korytarzu rozbrzmiewa głośny strzał. Mężczyzna od razu mnie puszcza i opada na ziemie, a ja razem z nim. Zwijam się z bólu i błagam Boga, aby ten koszmar się skończył, żeby ktokolwiek zawiózł mnie do domu. Marzę o tym, by to okazało się jednym, wielkim snem, z którego się obudzę. Rzeczywistość jest tak okrutna, że samo spojrzenie na nią powoduje u mnie potok łez.
-Sel, chodź!- woła Zac i próbuje mnie podnieść do góry. Wtedy z ust wylatuje spazmatyczny krzyk, na co sam chłopak się krzywi. Wtedy podchodzi jeszcze bliżej, bierze mnie na ręce i biegnie ile sił w nogach w stronę parkingu. Odkłada mnie delikatnie na tylne siedzenie, a w tym samym czasie słyszę pisk opon i zaraz obok jego auta parkuje drugie.
-Pierdolony sukinsyn.- znajomy głos obija mi się o uszy. -Co ty kurwa sobie wyobrażasz?! Miałeś mi mówić, jak się czegoś dowiesz, pierdolony kutasie!- wymierza cios w nos Zac'a, a on odwraca się o 180 stopni i upada na ziemię. -Jasno wyraziłem się, że nie działasz na własną rękę, kurwa!- spluwa obok i podaje mu dłoń.
-Zostaw go.- szepczę załamanym głosem, a Bieber jak na zawołanie staje jak sparaliżowany. -Błagam, jedźmy stąd.- bąkam, a Justin spogląda w stronę otwartych drzwi, a następnie pochyla się i wtedy napotykam jego przekrwione oczy. Wygląda jak człowiek na kacu narkotykowym, a nawet gorzej. Nie mówi nic, tylko trzaska głośno drzwiami i rzuca w stronę Efrona klucze od swojego auta, a następnie wsiada na miejsce kierowcy i z piskiem opon odjeżdża spod koszmarnego miejsca. Nienawidzę człowieka, który mi to zrobił. Zamykam oczy, skulam się w kulkę i cichutko łkam w brudne, mokre ręce. Jestem wrakiem człowieka, mam dość... ale się stamtąd wydostałam. Koniec tego pierdolonego koszmaru.
~***~
Właśnie mija 14 dni, odkąd uciekłam z piekła. Pierwszy tydzień trzymano mnie w szpitalu, by wykonać wszystkie badania i wykluczyć groźne choroby. Codzienne wizyty u psychologa doprowadzają mnie do szału. Odkąd wyszłam z tamtego gówna, stałam się agresywna. Denerwuje mnie wszystko- rodzina, znajomi, pies sąsiadki, trąbiące samochody za oknem czy nawet tykanie zegarka. Jak się dowiedziałam, przez cały miesiąc byłam na psychotropach, bym była łatwiejsza dla klientów. Rewelacyjna wiadomość- nie nabawiłam się jakiegoś HIV'a czy AIDS.
-Selena za 5 minut wychodzimy.- informuje mama, a ja siedzę przed toaletką i bacznie obserwuję każdą ranę na ciele. Wszystko jest tak świeże, jakby było zrobione wczoraj. Zdenerwowana przeczesuję swoje włosy i wstaję z miejsca. Kolejna wizyta u psychiatry, kolejne spotkanie z rzeszą fanów nieodstępujących mnie na krok- mówię tu o paparazzi. Odkąd jestem wolna, stałam się źródłem sensacji, jakbym była co najmniej królową Anglii. Chodzą za mną wszędzie- do lekarza, do sklepu, szkoda, że do mieszkania mi jeszcze nie weszli.
CZYTASZ
End of the road || JBFF
FanfictionSiedzę w pokoju i słyszę głos gosposi, która informuje mnie o obecności Nata- mojego chłopaka, w naszym apartamencie. Schodzę na dół, witam go jak gdyby nigdy nic, nie spodziewając się konkretnego powodu jego odwiedzin. Siadamy na sofie, a w przecią...