Rozdział 22.

1.8K 114 16
                                    


*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*

#EndOfTheRoadJBFF

Żadne słowo nie opisze tego, jaki skwar panuje na zewnątrz. Na każdym postoju, kiedy wysiadałam z auta, pragnęłam wrócić do środka. Zero wiatru, czyste niebo i ostro świecące słońce. Pogoda idealna, jak na wakacje, ale dla ludzi bez klimatyzacji w aucie to prawdziwa szkoła przetrwania.

-Chcesz coś zimnego do picia?- pyta Justin, wysiadając z auta na stacji paliw. Naciągam na nos okulary i przyciszam grające radio. Obserwuję szatyna. Biały, luźny top z głębokimi wycięciami odsłania jego mięśnie i tatuaże, a jeansowe spodenki są opuszczone do tego stopnia, że widać pasek z napisem CALVIN KLEIN. Białe adidasy i okulary przeciwsłoneczne dopełniają cały ubiór, przez co nie mogę przestać się na niego patrzeć. Wygląda bosko. Jak na faceta, Bieber ma doskonałe wyczucie stylu i muszę przyznać, że imponuje mi to, że nie prosi nikogo o pomoc w tej sprawie. Za każdym razem wygląda zabójczo. Musisz się uspokoić, Gomez. To Bieber, twój przyjaciel. NIC WIĘCEJ. NIGDY! grozi głos, a ja wywracam oczami zażenowana. Po pierwsze- czemu rozmawiam sama ze sobą? A po drugie, skąd w ogóle biorą się te głosy w mojej głowie? Może zwariowałam? Nie... Chyba.

-Wróciłem. Wiem, tęskniłaś.- Justin uśmiecha się od ucha do ucha i kładzie mi na udach lodowatą butelkę coca coli. -Pij, bo się odwodnisz.

- Oh, mogła być woda... Po coli chce się jeszcze bardziej pić.- wzdycham i przykładam butelkę do szyi.

-O tym też pomyślałem.- wyciąga spod koszulki dwie wody i wręcza mi je. Powstrzymując uśmiech zagryzam usta i odwracam głowę w drugą stronę, rzucając ciche "dziękuję".

Droga leci bardzo szybko. Nim się oglądam, jest już dziewiąta wieczorem, a my wjeżdżamy do Richmond. To norma, że o tej porze w lato miasteczko nie śpi. Na chodnikach jeszcze wiele osób spaceruje. Dostrzegam kilka par na randkach, spacerujących i trzymających się za rękę. W tej chwili przypomina mi się, kiedy ja, zakochana w Nathanielu, chodziłam z nim po ulicach Nowego Jorku i czułam się niczym księżna tego miasta wraz ze swoim księciem. Ale to nie był książę. To po prostu chłopak, który dobrze manipuluje uczuciami dziewczyn. Zmądrzałam, bo moimi już się nie zabawi.

-O czym myślisz?- nagle głos Justina przedziera się przez myśli, a ja orientuję się, że po policzkach spływają dwie krople łez. -Ej, mała. Nie płacz. Co jest?- nagle samochód zwalnia.

-Wszystko w porządku. Nie wiem w sumie, skąd te łzy.- wzruszam ramionami przepraszająco.

-A o czym myślałaś?

-O tym, że stałam się silniejsza. Nie dam sobą pomiatać.- jeśli mówię takie rzeczy komukolwiek, to znaczy, że ufam mu w stu procentach. Ktoś, kto poznaje moje słabości nie może mnie zranić, a jak już to zrobi, to niech nie oczekuje ode mnie drugiej szansy. Jej nie będzie. Nigdy.

-Silniejsza, ta? To czemu ryczysz?- szatyn zjeżdża na pobocze i zatrzymuje samochód. Włącza światła awaryjne i odwraca się w moją stronę, skupiając sto procent uwagi tylko na mnie.

-Jezu, nie wiem. Jestem zmęczona, okej? I czemu się zatrzymałeś?- wymachuję rękami na lewo i prawo, myśląc że to mi coś pomoże.

-Bo nie chcę, żebyś płakała. Tu masz się dobrze bawić i zapomnieć o wszystkim tym, co złe. Rozumiesz? Odetnij tamto życie i przez chwilę ciesz się tym, co jest. Proszę.- nagle ujmuje moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. -Proszę.- szepta ponownie, wbijając wzrok prosto w oczy. Wzdycham ciężko i potakuję przy tym, prosząc aby ruszył. Dopiero teraz dociera do mnie to, jak ta podróż mnie wymęczyła. Pędzimy głównymi ulicami tego miasta, aż wieżowce znikają za naszymi plecami.

End of the road || JBFFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz