Zawsze warto spróbować (IX)

2.5K 169 12
                                    

Robert zamachnął się, by uderzyć Aleca. Chłopak zacisnął mocno w oczy i przechylił głowę w oczekiwaniu na cios, który jednak się nie odbył. Mężczyzna opuścił dłoń i zdesperowany popatrzył na syna. Jego oczy mówiły więcej, niż on sam by zdołał wypowiedzieć. Odszedł szybkim krokiem do sypialni rodziców. Alec przeniósł wzrok na matkę, która przykładała dłoń do ust i kręciła głową z niedowierzaniem. W jej oczach zalśniły łzy, nie był pewnien czy były wywołane reakcją ojca na jego słowa, czy ją samą w jakiś sposób dotknęły.
W końcu i ona wyszła z pomieszczenia. Rodzeństwo patrzyło na niego z mieszaniną żalu, współczucia oraz wściekłości. Mimo, że wśrodku Alec był załamany, to na zewnątrz nie dawał niczego po sobie poznać. Skoro już powiedział rodzinie, to czy Magnus jest gotowy mu przebaczyć? Siostra wraz z bratem zasypywali go milionami, teraz wydawającymi się całkowicie zbędnymi, pytaniami. Chłopak chwycił w chodzie kurtkę z wieszaka i naciągnął na swoje długie ramiona.
Kiedy wyszedł przed budynek nie miał zamiaru tułać się metrem przez pół miasta, więc złapał taksówkę. Wiercił się co chwila na tylnim siedzeniu, przez co meksykański kierowca co chwila zerkał na niego podejrzliwie w lusterku, jak gdyby Alec zaraz miał wyjąć pistolet i strzelać do każdego na oślep.
Zatrzymali się przed kamienicą Magnusa. Swoją potegą dominowała każdy sąsiedni budynek. Wszedł do klatki, nie dzwoniąc domofonem i trzy razy uderzył o frontowe drzwi domu Magnusa. W końcu otworzyły się leniwie i z cichym skrzypnięciem. Jakież było zdziwienie mężczyzny, gdy ujrzał w korytarzu Aleca, który nie czekając niemal rzucił się na czarownika przyciskając swoje usta do jego warg. Zatoczyli się do tyłu i wpadli na ścianę. Chłopak kopnięciem zamknął drzwi za nimi i już podążali w kierunku ich sofy.
Wpadli przez jej oparcie i oderwali się do siebie.
-Alexandrze...
-Powiedziałem o nas rodzicom.
Magnus miał minę, jakby Alec właśnie oznajmił, iż jest w nim w ciąży.
-Co zrobiłeś?
-Miałeś rację, powinienem był to wcześniej zrobić.
-Ale... Jaka była ich reakcja.
-Chyba właśnie zostałem wydziedziczony.- Uśmiechnął się smętnie.
-Przecież to twoi rodzice, kochają cię bezwarunkowo.
-Tak, jeśli akurat nie jestem gejem, a oni homofobami.
-Co teraz będzie?
-Nie mam pojęcia... Mógłbym się u ciebie zatrzymać, tylko na parę nocy dopóki nie znajdę niczego?
Magnus przygryzł wargę.

-Sam nie wiem...

-Proszę cię, Magnus.

Chłopak doszedł do wniosku, iż cała ta sytuacja jest po części winą Magnusa, ale jednak nie powiedział tego głośno.

-No dobra, w sumie ktoś musi się zająć Prezesem Miau, pod moją nieobecność, a on zdaje się, że cię lubi.-Alec uśmiechnął się szeroko, szczerze mówiąc nie spodziewał się, że Magnus się zgodzi.- Pójdź po swoje rzeczy do hotelu, ja też się spakuję.

-Nie sądzę, abym był tam mile widziany.

-Może przy okazji uda ci się porozmawiać z rodzicami?

-Wątpię. Prędzej zatańczę na koncercie Madonny*, niż oni zechcą mnie wysłuchać.

-Zawsze warto spróbować.

Chłopak złożył szybki pocałunek na ustach Magnusa i wyszedł. Pod drzwiami sąsiadki, na wycieraczce, leżał bukiet róż, owiniętych w ozdobny, zielony papier. W Nowym Jorku nawet jeśli nie chcesz, to i tak znasz życie prywatne swoich sąsiadów.

Tym razem Alec nie miał obiekcji przed wsiąściem do wagonu.

Gdy dotarł do hotelu, było w nim niebywale cicho. Nie słychać było ruchu kucharzy w kuchni, czy stukania palców o klawiaturę zza kontuaru recepcji. Być może wcześniej też zdarzały się takie chwile, lecz chłopak nie zwracał tak na nie uwagę. W budynku było nieprzyjemnie, jakgdyby juź nie należał do jego wspólnoty, jakgdyby to nie był już jego dom. Oglądał na tyle dużo horrorów, by wiedzieć, iż nie należy krzyczeć "jest tu ktoś?!", bo to nigdy nie wróży nic dobrego. Mimo, że teraz nie martwił się, iż po tym wzrocie zza zakrętu może wyskoczyć wampir, to i tak zrezygnował z wydawania jakiegokolwiek dźwięku, ponieważ zamiast krwiożerczej bestii z korytarza mogło wyłonić się coś do niej podobnego, na przykład jego ojciec.

Wyskoczył z windy i kilkoma susami pokonał dystans dzielący go od swojego pokoju. Niemal dostał zawału, gdy zza drzwi obok wyłoniła się jego ciemnowłosa siostra.

-Alec! Co ty tutaj robisz?- Powiedziała konspiracyjnym szeptem.- Nie możesz tutaj być...

-Przyszedłem po moje rzeczy.- Rozejrzał się dookoła.- Gdzie są rodzice?

-Wyszli chyba porozmawiać z personelem. Chodź, pomogę ci.- Pociągnęła brata w stronę jego byłego pokoju.

Wyciągnęła starą, granatową torbę sportową, z czasów kiedy Alec chciał być jeszcze karateką i zaczęła wpakowywać do środka wszystkie (według niej) niezbędne rzeczy: kosmetyki, ubrania, bieliznę. W tym znalazła się również zapomniana, blado różowa bluzka.

-To, że jestem gejem, nie oznacza, że mam się ubierać jak pedał.- Zaoponował chłopak.

-Myślałem, że jedno drugiego nie wyklucza.- Powiedział opierający się o framugę drzwi Jace.

-Co ty tutaj robisz?

-Jesteś moim bratem, a ja zachowałem się jak skończony palant. Przyszedłem cię przeprosić i pożegnać.

-Dziękuję.

-Nie ma sprawy.- Skinął głową. Alec nigdy nie zastanawiał się jak silny jest jego angielski akcent, mimo iż widuje go niemal codziennie. Gdyby nie znał go wystarczająco długo, miałby problemy ze zrozumieniem jego mowy.- Pomogę wam, zanim Izzy spakuje ci rzeczy wyłącznie na paradę równości.

Dzięki pomocy rodzeństwa, Alec był gotowy w 10 minut. Chciał sam wrócić do mieszkania Magnusa, jednak uparli się, iż będą mu towarzyszyć.

Uściskał po raz ostatni swojego brata oraz siostrę, przysiągł sobie, że nie będzie płakał, nie chciał by takim go zapamietano.

Kiedy przytulał Jace'a powiedział:

-Ave in perpetum, frater, ave atque vale.

-Zawsze się popisywałeś znajomością języków obcych.- Uśmiechnął się smutno Jace. Isabell pociągnęła nosem.

-Chyba już na nas czas.

-Piszcie do mnie, w Californi zawsze jest ciepło, zazdroszczę wam.

-Wszyscy wiemy, że to nie prawda.- Dodał brat chłopaka.- Żegnaj.

-Trzymajcie się.

Kiedy szli z powrotem w stronę stacji metra, Izzy nagle obróciła się i z impetem wpadła na Aleca ściskajac go mocno. Mimo, że była bardziej opanowana od brata, nadal posiadała tą samą wrażliwość. Alec pogładził ją po włosach.

-Opiekuj się Jace'em, nie chcę aby przypadkiem dokonał aktu autodestrukcji.

-Obiecuję.- Ostatni raz pociągnęła nosem i wróciła do drugiego brata.

Alec chwilę patrzył jak odchodzą, by zapamiętać ich sylwetki, a w końcu gdy zniknęły na dobre, sam odwrócił się do klatki. Przejście torował ogromny mężczyzna o irlandzkich rysach.

-Mam chyba przyjemność z chłopaczkiem Magnusa, czyż nie?- Zapytał szyderczo i rozciągnął usta w długim, ohydnym uśmiechu. Brakowało mu kilku zębów.

^-^-^-^-^-^-^

Ostatnio staram się zawrzeć trochę cytatów z oryginalnych książek Cassie, tak żeby była chociaż znikoma zgodność. Ogółem to planuje już koniec, bo się do niego, nieuniknienie zbliżamy. Myślę, że dodam jeszcze góra 3-5 rozdziały.

A co do ostatniego rozdziału... On miał być smutny! Piszecie mi, że się na nim można było uśmiechnąć, a to miała być tragedia! Na Anioła! No ale nie ważne, jak zwykle wyszło na odwrót, mam nadzieję, że w tym jakoś udało mi się sprawić więcej dramatyzmu sytuacji.

Przypominam o gwiazdkowaniu i komentowaniu, bo chociażby jeden, najkrótszy, niezwykle motywuje!

Brokatowo! ^^ <3



Please, Malec. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz