Ależ proszę pani... (X)

2.7K 168 13
                                    

-Przepraszam, ale czy my się znamy?- Zapytał lekko onieśmielony Alec. Zmierzył mężczyznę wzrokiem; miał na sobie podarte ubrania i masę tatuaży na rękach, nie miał nic przeciwko tatuowaniu sobie skóry, w ładny, coś znaczący sposób. Jednak to co on miał na ramionach, było po prostu niechlujnie zrobionymi bazgrołami z wieloma nagimi kobietami. Chłopak poczuł odrazę do przeciwnika i chciał się cofnął, lecz kiedy wykonał krok w tył, napastnik chwycił go mocno za ramię, torując przepływ krwi.

-Nie tak prędko.

-Czego ty od mnie chcesz?- Warknął.

-Tak w sumie to od ciebie nic. Mamy problem z twoim chłopakiem.- Ostatnie słowo niemal wypluł, patrzył na Aleca z równie dużym obrzydzeniem, jak on na niego.- Nigdy nie zrozumiem was, gejów. Możecie mieć seksowne ciała młodych dziewczyn, a zamiast tego wolicie się pieprzyć nawzajem.

-W cokolwiek Magnus się wplątał, mnie to nie dotyczy, więc proszę, zostaw mnie w spokoju.

Łysy mężczyzna zaśmiał się ochryple.

-Założę się, że gdy ten twój dziwny chłopak się dowie co mamy zamiar ci zrobić, wyrówna z nami rachunki.

Alec zorientował się, iż napastnik nie żartuje. Wyszarpał się i zaczął biec. Niestety na swoich chudych nogach nie miał szans uciec przed takim bydlakiem. Chwycił go w pasie i uniósł. Zaczął się rzucać, lecz uścisk nie zelżał.

-Magnus! Magnuus! Pomocy!- Krzyczał, niestety bezskutecznie. O tej porze wszyscy byli w pracy. Zobaczył, że ktoś się porusza w oknie.

Mężczyzna zakrył usta chłopaka i wciągnął go w krzaki. Magnus stał w oknie i uważnie przyglądał się okolicy, w końcu wzruszył ramionami i wrócił do salonu.

-Cicho bądź.- Syknął.- Z chęcią skręciłbym ci kark, gdyby mój szef mi na to pozwolił. Ale jednego możesz być pewien: za każdym razem kiedy będziesz próbował krzyknąć, lub co gorsza uciec, połamię ci jedną kość, aż w końcu będziesz w środku pokruszony jak ciasto mojej babuni na wigilię.

Aleca przeszedł dreszcz od stóp po koniuszki uszu. Poszedł z wandalem do starego, zardzewiałego auta. Wrzucił go na tylne siedzenie, związał mu kończyny i zakleił usta szarą taśmą izolacyjną. Gdy odpalił silnik, poruszył się, jak gdyby o czymś właśnie sobie przypomniał i związał mu oczy czarną opaską. Alec jęknął, na co porywacz się krótko zaśmiał.

-Jęczysz tak samo, kiedy twój chłopak i ty...- wzdrygnął się.- To jest obrzydliwe, gdy tylko o tym pomyślę chce mi się rzygać.- Popatrzył wściekle na Aleca.- Przez ciebie o tym pomyślałem!

Uderzył go płaską ręką w policzek z taką siłą, iż chłopakowi odrzuciło głowę w bok. Wydał gardłowy stęk, ale upomniał się szybko.

W końcu ruszyli z miejsca. Długo krążyli i wykonywali dużo zakrętów, prawdopodobnie po to aby zmylić Aleca.

Kiedy wreszcie stanęli, w powietrzu było czuć odór zgnilizny oraz zapuszczonej rzeki. Zimny wiatr od wody targał włosy chłopaka i utrudniał mu oddychanie. Osiłek trzymał go za pędy, a jego koledzy otworzyli ze zgrzytem metalową bramę, która zaskrzypiała stawiając opór ze starości. W środku głosy odbijały się echem, za sprawą braku mebli.

Znajdowali się w jednej z opuszczonych fabryk, z niegdyś fabrycznej dzielnicy Nowego Jorku. Bez szans na ratunek.

Opaska została zdjęta z oczu Aleca, ujrzał on ogromne pomieszczenie z gdzieniegdzie metalowymi kolumnami, podtrzymującymi dach budowli. Podeszła do niego na oko, niewiele starsza kobieta. Miała na sobie czerwoną, dopasowaną sukienka, ramiona okrywała jej czarna marynarka, w dłoni trzymała srebrną kopertówkę.

Please, Malec. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz