- A może jednak tam przypadkiem zajdziemy? - podpytał znów Louis, wychylając głowę zza biurka Liama i nucąc pod nosem melodię ze Szczęk, w miarę przesuwania się do lewej krawędzi.
- Czy ty przypadkiem nie masz pracy? - odpowiedziała mu pytaniem Elise, segregująca papiery, ale Tomlinson zignorował ją, prychając jedynie z oburzeniem pod nosem i odrzucając z ramienia wyimaginowaną kaskadę włosów. Liam doskonale rozumiał niecierpliwość przyjaciela, choć jemu najwyraźniej znacznie łatwiej przychodziło ukrywanie wszystkich emocji w sobie. Tomlinson z natury był gawędziarzem; powiadamiał całe otoczenie o swych odczuciach, dużo piszczał i gestykulował, nadużywał dramatycznych min i pełnego patosu tonu. Zdecydowanie minął się z powołaniem, lądując w rozgłośni radiowej w dziale kadr zamiast na scenie jakiegoś teatru.
- Po prostu jaką mamy pewność, że ona nie spanikuje i dostosuje się do naszego planu? A może nic mu nie powie? - spytał Lou, marszcząc nos i wyginając zaraz usta w podkówkę. Sięgnął po pudełko ciastek, wpychając dwa naraz do buzi, najwyraźniej postanawiając utopić wątpliwości w cukrze.
- Jest z Beth i Niallem - zauważył tylko Liam na odczepne, stukając leniwie w klawiaturę, choć nieco zbyt często spoglądał z zainteresowaniem na swoją komórkę. Wątpliwości przyjaciela robiły mu wodę z mózgu.
- No jasne, ten typek nawet własnej dziewczyny upilnować nie potrafi, a co dopiero miałby zawracać sobie głowę planem - rzucił kwaśno Tomlinson, mrucząc jeszcze pod nosem coś na temat bezmyślności Irlandczyków i zaniedbywania przez nich kobiet.
- Dalej go drażnisz, podrywając Bee? Ivy nie wszczyna awantur? - spytała Elise, marszcząc brwi i obdarzając nareszcie spojrzeniem młodszego przyjaciela, który rozłożył tylko ręce, cmokając z dezaprobatą.
- Ja cię bardzo przepraszam, stara panno, ale ty się moim związkiem nie interesuj zanadto - mruknął, wysuwając buńczucznie żuchwę, w odpowiedzi obserwując wyciągnięty ku niemu jeden z palców Potter. Wytknął jej zatem pełen zmielonych ciastek język, wywołując tym samym grymas obrzydzenia u kobiety.
- Jesteś obleśny. I jeszcze będziesz gruby.
- Wiesz jak to mówią. Spaść to może deszcz, nie masa.
*
Choć w pracy udawało mu się zająć czymś myśli, po opuszczeniu budynku radia uświadomił sobie, jak strasznie stresuje go ta cała sytuacja. Nie wydzwaniał jednak, nie wysyłał setki wiadomości do Alice; poza odwiedzeniem jej z samego rana, jak to miał w zwyczaju, pozwolił kobiecie działać zupełnie samodzielnie. Nie chciał wywierać presji, nie zamierzał wisieć nad nią niby widmo, upewniając się, że odhaczy każdy punkt fenomenalnego pomysłu.
Na dobrą sprawę decyzja wciąż należała do niej.
Jasne, że się gnębił jak szalony. Nawet w samochodzie spoglądał na ekranik telefonu, po cichu licząc, że lada moment rozdzwoni się i dostrzeże numer Alice, mającej zamiar podzielić się z nim świetną nowiną. Gotowej opisać mu, jak rzuciła pierścionkiem w twarz Dustina, a ten uciekł zażenowany, kradnąc po drodze ostatnią bezglutenową babeczkę.
Nawet zdołał uśmiechnąć się do tej wizji. Podgwizdując pod nosem, wspinał się po schodach w swoim bloku, kręcąc na palcu kluczykami od samochodu i zastanawiając, czy nie zaprosić całej rodzinki Fordów na jakiś obiad w restauracji. Potrafił doskonale wyobrazić sobie przejęcie Marnie, gdyby pozwolono jej jeść jak małej damie, z serwetką na kolanach i czterema widelcami przy dłoni; z kieliszkiem do wina wypełnionym sokiem pomarańczowym i kelnerem, pytającym, czy nie chciałaby więcej frytek. Zaaferowany tymi obrazami, zastygł w bezruchu na widok Alice.
Z oczyma zaczerwienionymi od płaczu, trzęsąc się i rzucając płochliwym spojrzeniem na wszystkie strony, wystraszyła go tak bardzo, że momentalnie dopadł ku niej, układając dłonie na jej ramionach i obejmując mocno. A kiedy dowiedział się, że nikt nie może zlokalizować Marnie, bez słowa pociągnął ją za sobą na powrót do samochodu, klnąc po nosem i obdzwaniając po kolei Louisa i Elise. Choć ten pierwszy nie zapomniał polamentować, że to bardzo nieodpowiedni telefon, bo właśnie zamierzał dobrać się swojej dziewczynie do majtek, to bardzo szybko ugryzł się w język, kiedy Liam przekazał mu wieści. Nawet przeprosił cicho, choć tego Payne już nie słyszał, ruszając z rykiem silnika na ulicę i głośno zastanawiając się, gdzie mogła zniknąć Marnie.
- Co wzięła ze sobą? - zagadnął roztrzęsioną Alice, wyciągając dłoń i splatając swoje palce z tymi należącymi do kobiety, by wybudzić ją z dziwnego letargu. - Alice, spójrz na mnie... wszystko będzie dobrze, znajdziemy ją.
- T-Tak, znajdziemy - przytaknęła, pociągając nosem i mrugając zapamiętale, by łzy nie pociekły jej ciurkiem po policzkach. - Zniknął tylko miś. I zabrała Żelazko - dodała cicho, a Liam pokiwał energicznie głową.
- Dobra - rzucił głośno, przełykając ślinę. - Mała dziewczynka z psem nie mogła zajść za daleko. Nie ma pieniędzy, nie ma przy sobie jedzenia. Nie ma jej u naszych znajomych. Dzwoniłem do radia, ale woźny też jej nie widział. Louis z Ivy rozejrzą się po placach zabaw, Elise sprawdzi szpi... - urwał, kiwając głową i zaciskając usta w wąską kreskę, gdy dojrzał jak panika Alice jedynie się wzmaga. Nie wiedział, gdzie chociażby rozpocząć poszukiwania. Z wielką gulą w gardle zajechał jeszcze raz pod kawiarnię, ale siedząca na miejscu sąsiadka Fordów tylko pokiwała smętnie głową, więc zostawili samochód i ruszyli dalej na piechotę. Wołali, szukali, zaglądali do okolicznych sklepów i mieszkań, pokazując zdjęcie małolaty i jej psa. Nikt nic nie widział, ludzie marszczyli czoła i próbowali przywołać w myślach konkretne wspomnienia z popołudnia, ale ostatecznie tylko wzruszali ramionami.
Sytuacja z minuty na minuty robiła się coraz bardziej beznadziejna. Ściskając kurczowo dłoń Alice, Liam przeszukiwał każdy zakamarek ulicy, nie zatrzymując się mimo wzmagającego wiatru i opadom śniegu, które zasypywały mu wręcz oczy. Choć chłód wdzierał się gwałtem pod swetry, ani myśleli spocząć; Liam owinął tylko Alice swoim szalikiem aż po czubek nosa, machając na nią ręką, gdy zaczęła protestować, by ruszyć w dalszą drogę.
- Gdzie jesteś, Marnie? - mruczał pod nosem, rozglądając się za chociażby jedną wskazówką. Nie on jednak spostrzegł ślad, a Ford, która rzuciła się przed siebie i uderzyła kolanami o oblodzony chodnik, porywając w dłonie kawałek materiału, w którym po chwili rozpoznał zacerowaną, czerwoną rękawiczkę.
- To jej! - pisnęła Alice, zrywając się i nawołując córkę po imieniu. Liam zaś odpalił telefon, na mapie odnajdując wszystkie charakterystyczne miejsca w okolicy.
I znalazł. Tam była. Mógł dać sobie rękę uciąć.
- Alice, za mną, chyba już wiem - rzucił, a brunetka natychmiast zareagowała, ruszając prędko za nim i uczepiając się rękawa jego kurtki. Przyciągnął ją nieco bliżej, poprowadził pomiędzy budynkami, zatrzymując się już na dworcu autobusowym. Dzięki pustkom natychmiast zlokalizowali postać siedzącą na ławce przy jednym z przystanków, więc ruszyli od razu w tamtym kierunku, przekrzykując się wzajemnie.
- Marnie! - wrzasnęła Alice ile sił miała w płucach, a dziewczynka obejrzała się przez ramię i natychmiast zgramoliła z ławki, biegnąc razem z Żelazkiem u boku w stronę mamy. Wtuliwszy się w nią, wybuchnęła głośnym płaczem, nie przejmując się skamlącym, biszkoptowym psiakiem, ani histerycznym monologiem Alice, która prawdopodobnie usiłowała ukoić nerwy gadulstwem. Liam zadzwonił tylko do reszty, odwołując akcję poszukiwawczą. Kiedy odłożył telefon, podszedł bliżej i naciągnął własną czapkę na odkrytą głowę Marnie, nacierając palcami jej policzki.
- Gdzieś ty się podziewała? - spytał zmartwiony, a mała pociągnęła nosem.
- Marnie, gdzie chciałaś jechać? - dopytała jeszcze Alice, wbijając w córkę przerażone spojrzenie.
Nie spodziewali się takiej odpowiedzi. Nie podejrzewali, że serca pękną im na pół pod naporem ciężkich słów sześciolatki.
- Ja... Ja chciałam jechać do taty. Do Bozi.
_________
Od autorki: Smutełki mocno. :(
Pozdrawiam cieplutko,
Misia.
CZYTASZ
Halo, Pan z radia? || l.p || 1 cz. || ✓
Fanfiction"I ty możesz doświadczyć świątecznego cudu!" Marnie usłyszała z radia, wcinając kolejną miseczkę czekoladowych płatków. Nie zastanawiała się zbyt długo, złapała za telefon dziadka, przypominający bardziej cegłę z antenką, niż urządzenie, z którego m...