- Są cudaczni - skomentował głośno Louis, tym samym skazując się na kuksańca w żebra od Elise. Ponadto uraczony został karcącym spojrzeniem od połowy ekipy, skupionej wokół kanapy, na której ulokowano przybyłych gości. W rzeczywistości wypowiedział jedynie to, co zaświtało w głowie każdego, kto poznał Marnie, Kaprala Forda (zwanego przez małą Kapralem Dziadkiem) oraz ich wiernego psa - Żelazko. Wydawali się być żywcem wyciągnięci z kreskówki, barwnego komiksu dla dzieci, opowiadającego o przygodach wesołego trio. Liam przyglądał im się jak urzeczony, dolewając panu Henremu herbaty i podając małej dziewczynce ciastka na talerzyku.
- Jak nas znaleźliście? - dopytał z zaciekawieniem, przyglądając się pyzatej buzi małolaty. Uniosła głowę, zerkając na niego wielkimi, dziwnie znajomymi, oczyma, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Zepsułam telefon Kaprala Dziadka, a nie dostałam w końcu tej rady odnośnie mamy, więc postanowiliśmy przyjść i znaleźć Pana Radio - wyjaśniła rezolutnie, chrupiąc maślane ciastko.
Ta historia wydawała się Liamowi coraz zabawniejsza. Pokręcił z niedowierzaniem głową, a Elise zachichotała pod nosem, poprawiając osuwające jej się z nosa okulary.
- Więc panie Ford - zaczęła, ale starszy pan zmrużył oczy i prychnął gniewnie, odstawiając z hukiem kubek na stolik.
- Kapralu - poprawił wyniośle, a Żelazko zawtórował mu donośnym szczęknięciem, jakby i on oburzał się takim zniesławieniem.
- Kapralu Ford - zreflektowała się Elise, pokornie zwieszając płową głowę i wdziewając na usta przepraszający uśmiech. - Jest pan pradziadkiem tego maleństwa, dobrze zrozumiałam? Zawsze się nią pan zajmuje?
Wrodzona, dziennikarska ciekawość Potter nie została jednak zaspokojona, bo miast opowieści o rodzinnych obowiązkach i okolicznościach, w jakich został opiekunem i towarzyszem zabaw małej Marnie, doczekała się historii wojny, pełnej ofiar, krwi i opisów Wietnamu. Zdumiona, rozszerzyła oczy, szukając wsparcia w Liamie, ale ten zaaferowany był osobą Marnie do tego stopnia, że zupełnie wyłączył się na pozostałe odgłosy.
Przypominała mu kogoś tym uśmiechem. Głupstwo i bzdura, to mogły być tylko naiwne urojenia zmęczonego mózgu, ale jednak w jakiś dziwny sposób sprawiała, że miał ochotę pomóc jej rozwiązać każdy pomóc. Nikogo nigdy nie dziwiła niezwykła słabość Liama do dzieci - miał całkiem sporo kuzynostwa, w dodatku jedna z jego starszych krewnych była matką pięcioletnich bliźniaków i Payne wlókł do niej swój tyłek przynajmniej raz w miesiącu, rozpieszczając chłopców do cna.
Kiedy część ekipy zwinęła się po wysłuchaniu opowieści Marnie i Kaprala Forda, Liam pozostał w pokoju socjalnym, rozważając w jaki sposób mógłby im pomóc.
- Twoja mama dużo pracuje?
- Ciągle. Nawet w domu nie ma na nic czasu, jest ciągle zajęta - odparła Marnie, wyginając usta w podkówkę. - Pewnie w święta też będzie pracowała, zawsze to robi - dodała, wzdychając ciężko, jak strudzony życiem dorosły człowiek, by oprzeć pulchną buźkę na dłoniach. - Chociaż zanim tata pojechał do Bozi, spędzaliśmy je razem.
Liam musiałby być nieczułym dupkiem, żeby nie ścisnęło go w sercu.
- Twój tata... długo już tam jest? Tam, u Bozi?
- Nie pamiętam - wyznała, przygryzając policzek od wewnątrz i ściągając brwi, jakby usiłowała to sobie przypomnieć. - Ale już jakiś czas. I mama była bardzo samotna. Pani Grimm z kiosku mówi, że rzuciła się w wir obowiązków, żeby nie czuć tej ziejącej pustki z serca. Nie wiedziałam, że tam jest jakaś pustka, zresztą nawet takiej u mamy nie widziałam, a ona często przebiera się na środku mieszkania, bo na nic nie ma czasu. I co to znaczy to "ziejąca", Panie Radio? - Nawet nie czekając na jego odpowiedź, pokiwała głową na boki i westchnęła. - Po prostu chciałabym, żeby mama już nie musiała ciągle biegać i żeby z nami usiadła jak kiedyś.
Kiwając energicznie głową, obiecał dołożyć wszelkich starań, byleby tylko sprawić Marnie prawdziwe, rodzinne święta. Na tym zmuszony był zakończyć rozmowę, bo pilnie poproszono go o zastąpienie koleżanki w czasie jednej z audycji (skoro już i tak był wciąż w pobliżu, dlaczego szefostwo nie miało go wykorzystać, prawda? Louis zadbał o to, by Liam nie musiał wracać zbyt szybko do domu, kochany przyjaciel). Z grymasem niezadowolenia, Payne podniósł się z kanapy i zaraz ukucnął przy Marnie, klepiąc ją po głowie.
- Nie martw się, uszczęśliwimy twoją mamę - przyrzekł, a dziewczynka roześmiała się, przytakując mu skinieniem głowy.
- Musicie to zrobić, zamówiłam u was ten cud - odrzekła z pełnym przekonaniem. Uściskiem pożegnał Kaprala (słysząc, że ma słabą siłę w dłoni i w ogóle to powinien pójść do wosjak, bo jest już w tym wieku i dlaczego nikt go nie powołał do służby?), a Żelazko pogłaskał po łbie, ruszając biegiem w stronę pokoju. I choć liczył po cichu, że te trzydziści minut minie jak z bicza strzelił i zdąży jeszcze wrócić do wesołego trio, po audycji zastał w pokoju socjalnym jedynie Potter.
Widząc jego zrezygnowaną minę, uśmiechnęła się diabolicznie.
- Wieeeesz - zaczęła wolno, składając palce obu dłoni i zadzierając jedną brew ku górze. Zerknął na nią pytająco, na co wzruszyła ramionami. - A w sumie to nic.
- Elise - jęknął zdezorientowany jej zachowaniem, a blondynka zarechotała głośno.
- Nie, serio, to nic. Pomyślałam tylko, że złapałeś niezły kontakt z tą małą - zauważyła, a Liam podrapał się po głowie, wyjmując sobie z lodówki chłodny napój i przykładając go do karku. - Zaprosiłam ją tutaj znowu. Jeśli poznasz ją lepiej na pewno łatwiej ci będzie pomóc jej mamie... Bo nadal chcesz im pomóc, co? Nie zostawiaj tego, nawet się nie waż.
- Strasznie się w to wkręciłaś, wiesz? - zauważył z rozbawieniem, a ona tylko wysunęła buńczucznie podbródek, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- No i co? To fajny dzieciak, nie schrzań tego, leszczu - rzuciła. A choć jego śmiech zagłuszył wszystko, zdawało mu się przez krótki moment, że usłyszał jeszcze padające z jej ust "To dla twojego dobra".
Ale niespecjalnie zrozumiał, o co miałoby jej chodzić.
*
- Co knujesz, knująco knujko?
Elise poprawiła okulary na nosie, zerkając z ukosa w stronę zaczepnie uśmiechniętego Louisa. Stojąc w progu z rękoma wepchniętymi w kieszenie, obracał w ustach arbuzowego chupa-chupsa.
- Wyglądasz jak zbuntowana nastolatka - skomentowała, przewracając oczyma, by ponownie skupić się na rytmicznym wstukiwaniu tekstu do laptopa. Czując na sobie przewiercające spojrzenie Tomlinsona, sapnęła z rozdrażnieniem. - Nic nie knuję. Po prostu trochę pomagam szczęściu. Wiesz, że on sam tego nie ogarnie.
- Wiem przecież - odparł, podchodząc bliżej i opadając na obrotowe krzesło obok niej. - Nie oceniam cię. Chcę pomóc, no!
_____
Od autorki: Krótko i szybko, ale pisane z ciapągu, więc musicie mi wybaczyć. Asiunia na pewno nadgoni i popchnie fabułę bardziej niż ja :D
Nie rozwlekające się za bardzo (bo zaraz wysiadam), życzę Wam miłego czytania!
CZYTASZ
Halo, Pan z radia? || l.p || 1 cz. || ✓
Fanfic"I ty możesz doświadczyć świątecznego cudu!" Marnie usłyszała z radia, wcinając kolejną miseczkę czekoladowych płatków. Nie zastanawiała się zbyt długo, złapała za telefon dziadka, przypominający bardziej cegłę z antenką, niż urządzenie, z którego m...