Alice miała pracy po łokcie. Już nie pamięta kiedy ostatnio mogła usiąść i odsapnąć. Prowadzenie kawiarni nie było wcale tak łatwym i przyjemnym zajęciem. Codziennie otwierała kafejkę już o szóstej rano, kiedy to wszyscy poważni biznesmeni pędzili do pracy i w biegu łapali za pyszną kawę, z którego znane było miejsce prowadzone przed Ford. "Wypijesz u nas każdą kawę, byle była czarna" nakreślone kredą, trochę koślawymi literami witało klientów pakujących się do środka, a Alice zlana potem dziękowała za przyjemny powiew wiatru z zewnątrz. Często z mąką we włosach, bo do późnej nocy wypiekała jeszcze ciasta i babeczki, witała każdego przybysza szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, co podać?- Powtarzała z automatu, łapiąc za kolejny, i kolejny, papierowy kubek. Domowa atmosfera i pyszne ciasta, kojarzące się wszystkim z tym miejscem, przyciągały do niego coraz to nowych klientów i mimo, że Alice, która często ledwo wiązała koniec z końcem powinna być za to wdzięczna, czasami marzyła tylko o tym, żeby móc w końcu odetchnąć, spędzić trochę czasu z córką. Z drugiej jednak strony nie mogła być bardziej wdzięczna za to miejsce. Gdyby nie to, że nie miała czasu w głowę się podrapać, pewnie zwariowałaby po śmierci Ryan'a.
Dni płynęły jej więc szybko, do tego stopnia, że zanim się obejrzała zbliżały się kolejne święta, drugie bez Ryana, i mimo, że wszystkich ogarniał już świąteczny nastrój, Alice nie potrafiła się cieszyć. Uśmiech oczywiście zawsze gościł na jej twarzy, ale był to raczej przyklejony dodatek, znajdujący się tam z przyzwyczajenia. Alice rzadko uśmiechała się tak naprawdę, i jeżeli ktoś nie miał zielonego pojęcia przez co przeszła w swoim dwudziesto-sześcio letnim życiu, to pomyślałby, że największa z niej optymistka.
Sytuacja w kawiarni stabilizowała się dopiero po dziesiątej, ale młyn rozkręcał się na dobre znowu w porze lunchu, tak, że naprawdę Ford odsapnąć mogła dopiero pod wieczór. Wtedy też czas dzieliła pomiędzy córkę, dziadka Henriego, swojego chłopaka, i...
O wilku mowa. Wielki biszkoptowy golden retriever, poszczekując wesoło wybiegł z zaplecza.
- Przepraszaaaam...- Krzyknęła Bethany, która musiała wypuścić go z łazienki.
- Marnie... Marnie!- Wołała Alice w stronę zaplecza starając się wypchnąć sierściucha zza lady. Cwaniak już dobierał się do jej szarlotki i nawet jeśli starała się jak mogła, ciągnąc psiaka za czerwoną obrożę, to za nic nie potrafiła dać mu rady. Żelazko zdawało się słuchać tylko i wyłącznie sześcioletniej córki Alice- Marnie. Wiecznie robił na złość brunetce, ze spacerów z dziadkiem i sześciolatką znosił do domu najróżniejsze świństwa i zawsze pakował się Alice do łóżka. - MARNIE! Chodźże tutaj i zabierz stąd tego psa!- Krzyknęła raz jeszcze, patrząc przepraszającym wzrokiem na starszą panią czekającą przy kasie. W końcu wylądowała tyłkiem na podłodze, a Żelazko począł lizać ją po twarzy. Widocznie make-up Alice był o wiele smaczniejszy niż jej jabłecznik.
Niall szybko zajął się klientką, a Alice z cudem nie utopiła się w ślinie Żelazka.
- Al, spadaj stąd.- Powiedział Niall. - Mówię serio, zabieraj Żelazko i spadajcie. - Powtórzył kiedy Alice obrzuciła go pytającym spojrzeniem. - Spędź trochę czasu ze swoim dzieciakiem, idzcie na lodowisko, zabierz ją na plac Rockefellera i strzelcie sobie świąteczną fotkę przy tej wielkiej choince. Kurdę nie wierzę że to mówię, ale... idź na porządną randkę z Dustinem. - Aż skrzywił się wymawiając imię chłopaka Alice. Wiedziała, że nie darzyli się zbyt wielką miłością, ale Dustin był dobrym facetem i Alice wiedziała, że chce dla niej jak najlepiej. - Ja i Beth damy sobie radę. Zamkniemy i podrzucimy Ci klucze. - Blondyn pomógł Ford wstać, a potem zaczął wypychać ją na zaplecze.
- Naprawdę?- Upewniła się Alice wciąż niepewna oferty przyjaciela. Kochała go nad życie, był dla niej niczym brat. Nie tylko pomagał jej przy prowadzeniu kawiarni i naprawdę świetnie radził sobie z księgowością, ale też służył Ford jako złota rączka w jej mieszkaniu i razem z Bethany, stanowili idealne dopełnienie ich małej rodziny, nawet jeśli nie łączyły ich więzy krwi. Niall spadł Alice jak z nieba, kiedy ze swoim irlandzkim humorem wpakował się do jej życia, zaraz po tym co wydarzyło się z Ryanem. - Serio, spadaj zanim zmienię zdanie. Sio! - Niall machnął na nią ręką, a dziewczyna wahając się jeszcze przez chwilę stała w miejscu.
- Dzięki Niall, kocham Cię! - Sprzedała blondynowi mokrego całusa w policzek i ruszyła ku kuchni w której urzędowała Marnie z dziadkiem Henrym. Oboje uparli się, że przygotują świąteczne ozdoby na witrynę kawiarni. Od samego rana wycinali gwiazdki, obsypywali wszystko brokatem i przyklejali watę do parapetów. Zastanawiające było, że Alice nie widziała ich od dobrej godziny, ale zawalona robotą, nie mogła się skarżyć.
- Motyla noga! Niech to gwint! - Usłyszała brunetka zanim jeszcze przekroczyła próg kuchni. Marnie klęczała na brudnej posadzce, podczas gdy dziadek z nożyczkami w dłoniach i do połowy wyciętą gwiazdką spał na krześle przy ścianie.
- Co tam?- Dopytała się rozbawiona słownictwem córki.
- Nic, nic!- Spanikowana Marnie własnym, drobnym ciałkiem, starała się zasłonić bałagan, który spowodowała na podłodze. Ford uniosła tylko brwi, na no dziewczynka westchnęła ciężko i zrobiła krok w bok. - Rozpadł się całkowicie, dziadek mnie zabije.- Szepnęła do matki, a w jej oczach zaczęły wzbierać łzy. Stary telefon dziadka Henriego rozpadł się na części pierwsze i raczej nie było już dla niego ratunku.
- Nie martw się skarbie, sprawimy dziadkowi nowy, nawet się nie zorientuje. - Alice otarła pierwszą łzę spływającą po policzku córki, a potem szturchnęła ją w brzuszek. Zerknęła jeszcze na pochrapującego dziadka, który na pewno nie potrafiłby gniewać się długo na swoją prawnuczkę, tym bardziej, że jego alzheimer coraz częściej się odzywał i czasami nie pamiętał nawet jak ma na imię. Jeszcze teraz mogły skoczyć do jakiegoś komisu i kupić nowe urządzenie, wmawiając dziadkowi, że to jego stary rzęch.
- Ale Ty nie rozumiesz! Miałam ważny telefon!- Ciągnęła Marnie, ostatecznie zasłaniając usta dłonią, tak jakby wydał sie jej wielki sekret.
- Ach tak, a dokąd niby? - Zaraz podłapała temat jej mama. Bywało przecież, że przez Marnie płaciła niebywałe rachunki, bo mała zdecydowała zadzwonić do telewizyjnej wróżki, tylko po to, żeby skrytykować jej fryzurę.
- Ja... tak się tylko bawiłam.- Skłamała w końcu, co było jasne dla Alice, ale widząc, że mała tak przejęła się sprawą telefonu dziadka i nadal pociągała nosem, nie zamierzała ciągnąć tematu. Kiwnęła więc głową i stanęła na równe nogi pozbywając się bordowego fartuszka, który opasał jej biodra.
- Budź dziadka Marnie, skoczymy dzisiaj na łyżwy. - Powiedziała starsza Ford wyciągając płaszcz z metalowej szafki. Marnie nie posiadała się z radości zaraz rozpogodziła się, uśmiechając się od ucha do ucha.
---
A/N: łapcie jeszcze jeden rozdział na dobry początek, tym razem z perspektywy Alice. Trochę lepiej nakreśli wam to całą sytuację! :) Mam nadzieję że historia się podoba i kurde, ale czy to ja, czy wy też nie możecie się doczekać przez tą historię świąt!
Buziaki w pysiaki, Asia!:*
CZYTASZ
Halo, Pan z radia? || l.p || 1 cz. || ✓
Fanfiction"I ty możesz doświadczyć świątecznego cudu!" Marnie usłyszała z radia, wcinając kolejną miseczkę czekoladowych płatków. Nie zastanawiała się zbyt długo, złapała za telefon dziadka, przypominający bardziej cegłę z antenką, niż urządzenie, z którego m...