We czwartkowy wieczór, coś koło szóstej opuściłam mieszkanie. Byłam umówiona z Yve, Theo i Nathanem na placu w Rockefeller Center, gdzie znajdowało się lodowisko i słynna, ogromna choinka. Z mojego miejsca zamieszkania na plac było jakieś dwadzieścia minut spacerem, a jeszcze w tym roku mnie tam nie było. Mieliśmy się spotkać przy lodowisku za jakieś pół godziny, więc opuściłam mieszkanie zabierając biały, skórzany plecaczek, w którym miałam najpotrzebniejsze rzeczy takie jak portfel czy telefon, oraz swoje łyżwy, które trzymałam zawieszone sznurówkami na moim przedramieniu.
Przed opuszczeniem budynku poprawiłam jeszcze szalik i nauszniki, po czym skierowałam kroki w odpowiednią stronę. Droga była prosta, musiałam iść po prostu wzdłuż ulicy, aż do placu, na który miałam skręcić. Przeszłam jedynie na drugą stronę jezdni i udałam się w odpowiednim kierunku.
Jakieś dwadzieścia pięć minut później byłam już na miejscu. Sporo ludzi znajdowało się na placu, więc znalezienie pozostałej trójki jest swego rodzaju wyzwaniem, w końcu nie umówiliśmy się, w żadnym konkretnym miejscu. Sięgnęłam do plecaka i wyciągnęłam z niego telefon. Szukając numeru Theo odeszłam trochę na bok, aby móc wyraźniej go słyszeć. Odebrał po drugim sygnale.
- Skarbie! Spóźnimy się trochę - usłyszałam.
- Co? My?
- Nathan był ze mną, po drodze zgarnęliśmy Yve, a teraz tkwimy w korku cztery ulice dalej.
- Oh, okay. Pokręcę się tutaj trochę. Dajcie znać jak już będziecie, jest sporo ludzi.
- Jasne! - rozłączył się. Westchnęłam cicho, chowając urządzenie do kieszeni płaszcza. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się co mogłabym robić przez ten czas, kiedy ich nie będzie. Mój wzrok zatrzymał się na wielkim drzewku iglastym ozdobionym mnóstwem światełek. Wyglądało cudownie. Od samego patrzenia czuło się świąteczną atmosferę.
To będą moje drugie święta w niekompletnej rodzinie. Mój kontakt z matka urwał się zaraz po rozwodzie. Nie widziałam jej od tamtej pory, a z tego co wiem, to wyprowadziła się do innego miasta. Nie dzwoniła do mnie, nawet nie próbowała utrzymać ze mną jakiegokolwiek kontaktu. Dosłownie jakby się mnie wyparła, a powinno być chyba odwrotnie...
Westchnęłam cicho. Nie czas na rozmyślanie o tym. Wyciągnęłam telefon i włączyłam aparat chcąc zrobić zdjęcie choince. Uśmiechnęłam się lekko do urządzenia. Uwielbiałam święta i wszystko co z nimi związane. Nawet jeśli choć raz chciałabym, a nigdy nie miałam okazji, spędzić je z kimś wyjątkowym.
- Lea? - powoli zniżyłam telefon i równie powoli odwróciłam się w lewo, by po chwili zadrzeć brodę do góry.
- Luke, co ty... - zlustrowałam dokładniej jego twarz. - O mój Boże... co Ci się stało?!
- Hmm?
- Twoja brew - powiedziałam widząc krew. Sięgnął do niej dłonią i syknął cicho.
- Oh... jednak trafił - mruknął. - To nic takiego - dodał i machnął ręką.
- Nie mów tak.
- A co, martwisz się o mnie? - zapytał pochylając się, a ja mogłam poczuć nieprzyjemną woń alkoholu. Nasze nosy prawie się stykały.
- Ile wypiłeś Luke? - zapytałam odsuwając się nieznacznie od niego.
- Trochę - wzruszył ramionami. - Pójdę już...
- Masz czym to opatrzyć?
- Szczerze w to wątpię, zresztą to nic takiego - minął mnie. Będę tego żałować, będę tego żałować, na pewno będę tego żałować. Cholera, nie mogę go tak zostawić... Odwróciłam się w jego stronę, podbiegłam do niego i złapałam go za rękę. Na sto procent będę tego żałować.
CZYTASZ
The First Time List: Second Chance • L.H
Random•The First Time List: Second Chance• druga część The First Time List, akcja rozgrywa się półtorej roku później, kiedy Lea i Luke ponownie stają na swojej drodze. Druga szansa Druga lista