Krótka wiadomość od autorki: Jest to moje pierwsze opowiadanie na Wattpadzie, ale i ogólnie. Pierwsze rozdziały może nie są perełkami i zdarzają się być w nich błędy rzeczowe, czy powielone. Pomimo tego nie chcę i nie moge ich usunąć.
A dlaczego? Po pierwsze uświadamiają mi to, ze z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz lepiej. W jakiś sposób mnie motywują.
A po drugie: Gdybym je usunęła cała reszta rozdziałów byłaby bezsensu.
Więc, jeżeli już tu jesteś to nie zniechęcaj się.
Potem może być już tylko lepiej :)
Nie czuję nic. Żadnego zaskoczenia, strachu. Nicość. Patrzę tępo przed siebie. Tłum na około rozstępuje się i słyszę krzyk. Czyjś płacz, który wydaje mi się znajomy. Ktoś szarpie mnie zarękę. Patrzę w jego stronę. Strażnik Pokoju zacieśnia uścisk na mojej dłoni. Pozwalam, aby pociągnął mnie za sobą w stronę podestu, na którym stoi kobieta o płomieniście czerwonych włosach. Kapitolka patrzy w moim kierunku i wyciąga rekę. Pomaga mi wejść po schodkach.
– Rosemary Hill! Ta młoda dama właśnie dostąpiła zaszczytu udziału w Głodowych Igrzyskach! – czerwonowłosa przytula mnie po czym dodaje, jakby sama do siebie: – Czyż nie jest urocza?
Cały Dystrykt Piąty stoi i nie rusza się, jakby zamarł. Powoli zaczyna dochodzić do mnie to, co przed chwilą się stało. Szukam w tłumie mojej rodziny, jednak nie mogę ich odnaleźć.
– A teraz pora na panów! Trybutem z Piątego Dystryktu będzie... –Panienka z Kapitolu specjlanie gra na czas. Jej ręka nurkuje w kuli pełnej nazwisk chłopców.–Steve Hill!
Moje zmysły nagle zaczęły działać, jakby przebudziły się ze snu.
– Gdzie jesteś złotko? No pokaż się! –wydziera się do mikrofonu moja przyszła opiekunka.
Dzieje się dokładnie to samo co chwilę wcześniej ze mną. Steve, mój siedemnastoletni brat zostaje wprowadzony na podest przez Strażnika Pokoju. Jest spokojny. Patrzy wprost na mnie, kiedy mężczyzna go puszcza. Chłopak wchodzi po stopniach i staje obok. Bierze mnie za rękę i patrzy przed siebie. Pewnie szuka matki, tak jak ja chwilę wcześniej szukałam jego.
– Brawa dla naszych Trybutów! Szcześliwych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja! –Czerwonowłosa mówi to głosem tak słodkim, że robi mi się nie dobrze. Odwracasię tyłem do widowni, mija nas i każe iść za sobą. Meżczyźni w białych strojach eskortują nas z każdej możliwej strony zagradzając mi dostęp do brata. Próbuj się do niego dopchać, ale któryś ze Strażników ciągnie mnie w tył i prawie upadam.Zostaję podniesiona przez tego samego mężczyznę. Popycha mnie lekko do przodu w stronę drzwi ratusza.
***
Siedzęna kanapie w sterylnie białym pomieszczeniu. Równie dobrze mogliby od razu zawieźć mnie do Kapitolu. Nikt tu nie przyjdzie, bo jedyna osoba, która chciałaby to zrobić, właśnie siedzi w takim samym pomieszczeniu.
Zastanawiam się jak umrę, bo przecież muszę umrzeć, żeby Steve mógł wrócić do domu. Matka zawsze kochała go bardziej, bo był jej bardziej potrzebny i pomocny.
Słyszę odgłos otwieranych drzwi. Wstaję z kanapy, żeby Strażnicy mogli mnie wyprowadzić i zaprowadzić do pociągu, ale nie jest to żaden z nich.
To moja matka. Patrzy na mnie, a jej zaczerwienione oczy zdradzają, że płakała. Siadam z powrotem na kanapie, jak najdalej od niej. Nie chcę żeby myślała, że zależy mi na jej pożegnaniu.
– Mogę cię przytulić? –Widzę, że zaraz znowu się rozpłacze. Kiwam głową. Podchodzi do mnie i czuję jej ciepło, którego już nigdy nie poczuję. Ale nie będę za nim tęknić. Udawała, że mnie nie dostrzega przez większość mojego życia. Odsuwam się od niej. Patrzę na jej twarz, włosy, oczy. Dostrzegam, że w ciągu kilku chwil postarzała się kilka lat. Czy świadomość tego, że straci się swoje ukochane dziecko tak działa? Musi je bardzo kochać.
Drzwi otwierają się. Wchodzą Strażnicy. Kobieta i dwóch mężczyzn. Matka próbuje mnie jeszcze przytulić, ale wyrywam się jej i podchodzę do ludzi w białych ubraniach.
– Przepraszam Rose, przepraszam. –Te słowa nie mogą pochodzić z jej ust. A jednak.
Czuję jej wzrok na swoich plecach. Słyszę, jak zaczyna szybciej wciągać powietrze, a po chwili płakać.
– Za późno. – Odwracam głowę w jej kierunku. – O kilka lat za późno.
***
Idę na peron. Widzę, jak mój brat wsiada do pociągu. Przyśpieszam. Prawie że biegnę.
– Aż tak ci się śpieszy, słonko? – czerwonowłosa kobieta z Kapitolu dogania mnie na szczudłach. A może to buty? W każdym razie nie wiem, jak można na takim czymś chodzić. Ignoruję ją i wsiadam do wagonu. Odnajduję Steve'a siedzącego w fotelu. Siadam naprzeciwko. Brunet uśmiecha się do mnie ukazując dołeczki. Chce coś powiedzieć, ale ubiega go kapitolańska opiekunka, która nagle materializuje sie w drzwiach.
– Nazywam się Holly, bedę się wami opiekować przez najblizsze kilka dni, więc nie naróbcie mi wstydu. – Zarzuca swoimi czerwonymi włosami do tyłu. –Już i tak wystarczy, że dostałam tak słaby Dystrykt. A teraz pozwolicie, ale was opuszczę. Jutro poznacie waszego mentora. – Odwraca się i znika w innym przedziale.
***
– Spójrz na mnie. – Głos mojego brata drży.
Patrzę na wszystko, tylko nie na niego. Nie chcę, żeby dostrzegł łzy, które zaczynają się zbierać w moich oczach.
–Wyjdziemyz tego, jasne? – mówi dobitnie.
Czemu on w to wierzy? Wygrać może tylko jedna osoba.
Nagle moje paznokcie zaczynają wydawać mi się niezwykle interesujące.
– Nie ignoruj mnie, Rosemary – prawie błaga, jakby to, że przestanę go ignorować miało coś zmienić. –Wrócimy, obiecuję ci to.
Spoglądam na niego. Zastanawiam się gdzie podział się jego mózg.
– Nie zamierzam wracać.
CZYTASZ
A potem był koniec
FanfictionFanfiction inspirowane trylogią Suzanne Collins "Igrzyska Śmierci". W państwie gdzie nic nie jest pewne, żyje Rosemary Hill. Dziewczyna chce tylko jednego: sprawić, aby jej brat przeżył.