Dwa dni to czterdzieści osiem godzin. Dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt minut. Sto siedemdziesiąt dwa tysiące osiemset sekund. Pięćdziesiąt siedem tysięcy sześćset wdechów. Tyle samo wydechów.
Mogłabym nazwać się martwą, bo próbuję odłączyć się od otoczenia. Chciałabym wierzyć w bycie martwą, gdyby nie to, że na twarzy czuję krople deszczu. Pragnęłabym krzyczeć, gdyby miało to przynieść jakikolwiek skutek.
Jednak wiem, że nazwanie siebie martwa już niedługo będzie możliwe. Clovis określił moją przyszłośc dosyć dobitnie. Dał mi dwa dni na przypieczętowanie swojego istnienia czymś więcej niż płaczem i paroma grudami brudu pod paznokciami.
***
W dwudziestej czwartej godzinie blond włosy Isaaca lepią mu się do karku kiedy idziemy w deszczu. Duże krople odbijają się od ziemi, tworząc kałuże. Ziemia rozkmięka. Czuję jak woda nabiera mi do butów. Słyszę jak podeszwy mlaskają przy każdym zetknięciu z błotem.
Idziemy otwartą przestrzenią. Nie mamy się przed kim kryć. Na Arenie pozostało nas już zbyt mało.
Kiedy chłopak odwraca głowę, uśmiecham się do niego. Tak to działa. On nadaje tempa, ja nadążam i idę grzecznie przed siebie czekając na możliwość pozbycia się jego lub siebie.
Jestem niestabilna emocjonalnie, prwada?
***
W dwudziestej szóstej godzinie siedzimy na pniu powalonego drzewa i odpoczywamy. Deszcz przestał padać.
Zaczynają trząść mi się ręce. Jedną dłoń kładę na kolanie, drugą ręką podpieram się o pień. Czuję jak chropowata kora drażni skórę. Przesuwam palcami bo wyżłobienach w drewnie. Czuję zadry.
***
W trzydziestej godzinie idziemy spać. Zimno wkradające się pod ubranie i wnikające w kości, zaczyna mi doskwierać. Chciałabym rozpalić ognisko, ale jestem pewna, że przyniosłoby mi to więcej szkody niż pożytku.
Ziemia jest twarda i mokra. Rozmiękłe liście lepią się do ubrań.
***
W trzydziestej piątej godzinie budzą mnie ptaki. Chwilę wsłuchuję się w ich śpiew. Otwieram oczy. Promienie słońca przedzierające się przez gałązki krzewu rażą mnie na tyle, że muszę przymrużyć oczy. To będzie ładny dzień.
***
W czterdziestej pierwszej godzinie coś zaczyna mi przeszkadzać. Isaacowi również.
Arena jest zbyt spokojna. Jest stanowczo zbyt cicho i my też jesteśmy stanowczo zbyt cicho. Praktycznie nie rozmawiamy.
Nie mamy o czym albo po prostu nie chcemy.
***
W czterdziestej szóstej godzinie jest już pewna, że chcę stąd jak najszybciej odejść.
***
W czterdziestej siódmej godzinie słyszymy huk armaty. Jest nas coraz mniej, a to coraz bardziej oznacza śmierć jednego z nas.
***
Na początku czterdziestej ósmej godziny nic się nie dzieje. Czekam na to co ma nastąpić. Czekam na znak. Zbawienie?
Chcę to zakończyć już jak najszybciej.
Spoglądam ukradkiem na Isaaca, ale on chyba to zauważa, bo mówi tylko:
- Coś się stało, Rosemary? Wyglądasz na przestraszoną.
Prycham, bo bycie przestraszoną podczas dwutygodniowego zabijania siebie nawzajem nie jest jedynym odczuciem, z którym utożsamiam się w tym momencie.
- Wszystko w porządku.
Przez moment zaczynam zauważać, że nasze relacje stały się mocno służbowe. Nie ma w nich już niczego, czego mogłabym chcieć parę dni temu.
- Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że... - nie kończy, bo potężny wstrząs rzuca nas na ziemię.
Wydaję z siebie pisk, kiedy ziemia tuż obok mojej ręki zaczyna się rozsuwać. Czuję piasek w ustach, kiedy kolejny wstrząs wzdryga nami jakbyśmy ważyli tyle co nic.
Ziemia pęka coraz bardziej i czuję narastające ciepło. Wzmaga się wiatr.
Moja ręka wpada w szczelinę. Chcę ją wyjąć, ale czuję jak cos wsysa ją i mnie do środka.
Dookoła latają gałęzie i liście.
Isaac próbuje odsunąć się od krawędzi. Widzę jak kurczowo próbuje się czegokolwiek przytrzymać. Też próbuję to zrobić, ale coś nie chce mi pozwolić.
Po chwili jednak się poddaję, bo przecież właśnie ma nastąpić to na co czekałam.
Jestem gotowa.
Coś w szczelinie nadal mnie wciąga, a wstrząsy nie ustępują, co wcale nie ułatwia mi życia.
Żyję.
No nie powiedziałbym, kochanie.
Krzyk Isaaca.
Spadam w dół. Lecę. Macham rękoma.
Czuję jakbym spadała w nieskończoność, płuca rozrywa mi krzyk. Nie wiem, czy oddycham, czy to tylko złudzenie.
CZYTASZ
A potem był koniec
FanfictionFanfiction inspirowane trylogią Suzanne Collins "Igrzyska Śmierci". W państwie gdzie nic nie jest pewne, żyje Rosemary Hill. Dziewczyna chce tylko jednego: sprawić, aby jej brat przeżył.