Nie ma już szansy na powrót

165 12 26
                                    

Zaczynam szybko myśleć. To znaczy, że mamy przewagę. Steve ma przewagę. Może wygrać. Może przeżyć. A ja muszę mu w tym pomóc za wszelką cenę.

– Po twojej minie wnioskuję, że wiesz kim jestem – mówi mentor.

Clovis Fell nigdy nie pokazuje się publicznie. Mimo to jego imię i nazwisko zna każdy obywatel Panem. Jest jednym z najbardziej okrutnych kreatorów Igrzysk. Zaprojektowane przez niego rozgrywki były jednymi z najbardziej krwawych i widowiskowych na przestrzeni trzydziestu pięciu lat, więc to oczywiste, że wiem kim jest. Kiwam  głową.

– Dlaczego? – pytam po chwili.

 Nie rozumiem co mogło mu nie odpowiadać w ciepłej posadzce ulubieńca widowni z Kapitolu.

– Dlaczego, co? Dlaczego jestem tu z wami, zamiast projektować zabójcze  pułapki? – Kiwam głową, a on ciągnie: – Tak mało wiesz... Rosemary, wyobraź sobie, że jestem jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w państwie. A jednocześnie tym, o którym prawie nic nie wiadomo. Pomimo tego ludzie mnie uwielbiają. Zaczęło mi się to nudzić. Postanowiłem popatrzeć na to, co dzieje się na arenie z trochę innej perspektywy. Dlatego też jestem tutaj. Z tobą. I twoim bratem. Więc z łaski swojej posłuchaj mnie teraz uważniej niż robiłaś to dotychczas.– Prostuję się na kanapie starając się łapać każde słowo. – Wiem jak ma wyglądać arena. Dlatego przygotuję cię najlepiej jak umiem.

– Steve coś o tym wie? – Mentor rzuca mi pytające spojrzenie. – O arenie...

– Nie. I niech tak zostanie. – Jego głos jest stanowczy. Czuję potrzebę sprzeciwienia się.

– Musisz mu powiedzieć. Jeżeli powiesz mi, on też będzie musiał o tym wiedzieć.

– Obydwojgu powiem w momencie, który uznam za odpowiedni. I może się okazać, że jedno dowie się nawet jutro, a drugie dwie minuty przed wejściem na arenę.

To niesprawiedliwe. Obydwoje mamy takie samo prawo do wiedzy na ten temat. Mam dość. Wstaję i próbuję odejść, kiedy wielka łapa ląduje na moim ramieniu i popycha mnie na kanapę.

– Siadaj. Jeszcze nie skończyłem – olbrzym mówi szorstko.

Wzdycham i patrzę w okno pociągu. Udaje mi się dostrzec morze i kilka malutkich łódeczek bezpiecznie dryfujących na falach. Słońce lekko oświetla miasto, przez które przejeżdżamy. Prawie przy każdym domu rozłożone są sieci.

– Dystrykt Czwarty. – Obracam głowę i widzę błyszczące, brązowe oczy mojego brata wpatrujace się we mnie. Nawet nie usłyszałam kiedy podszedł.

– Wiem, chodziłam do szkoły. – Znowu wpatruję się w widok za oknem i mówię: – Clovis, miałeś mi coś jeszcze do powiedzenia.

– Miałem wam obojgu coś do powiedzenia. Mianowicie, wieczorem dojedziemy do stolicy. – Wskazuje palcem na drzwi wyjściowe z pociągu i kontynuuje: – Kiedy te drzwi sie otworzą, musicie być atrakcyjni dla potencjalnych sponsorów, gdy tylko wasza stopa stanie w Kapitolu. Musicie zachowywać się tak, aby was zauważono. Ale nie możecie też za bardzo rzucać się w oczy, co w waszym przypadku bedzie trudne.– Obydwoje odwracamy się od okna i rzucamy mu pytające spojrzenie.

Steve siada na kanapie i poklepuje miejsce koło siebie. Siadam obok niego i zakładam nogę na nogę. 

– Dlaczego w naszym przypadku to będzie trudne? – Steve zadaje pytanie i wtedy dociera do mnie to, o co chodziło Kapitolańczykowi.

– Bo jesteśmy rodzeństwem. – Patrzę w jego stronę.

 Ktoś musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć naszego podobieństwa. Te same brązowe oczy, prawie identyczne uśmiechy i dołeczki w policzkach. Tylko włosy mamy inne. Jego są czarne jak smoła, moje są złote.

A potem był koniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz