Część druga: Tam gdzie panuje mrok

92 5 4
                                    



Rozdział 11.

Cienie

Zaczęła się pierwsza lekcja, a ja wciąż miałam przed oczami cień, który wdzierał się do mojej duszy wraz z wspomnieniami, od których chciałabym uciec. Każdy z nas ma swoje demony, nie znam osoby, która czegoś nie ukrywa. Gdyż jesteśmy ludźmi i jak to mamy w swojej człowieczej naturze, każdy z nas ma swoją mroczną stronę, którą ukrywa nawet przed osobami, które kocha. Każdy z nas ma swoją historię, którą nigdy nie ujrzy światła dnia.  Zamykamy się w sobie i tym samym prowadzimy do naszej, własnej autodestrukcji. Mamy zbyt wielką dumę, by podzielić się z kimś swoją historią. Dlaczego? Może ze strachu, że nikt nam nie uwierzy. Zamknęłam oczy, próbując się pozbyć wspomnień. Jakże to zabawne, że nasza własna zguba może brać się z naszej głowy i jakbyśmy nie próbowali nie udaje nam się uciec od własnych demonów.

***

Pamiętam jak razem z Violet, wróciliśmy od Madame Chan. Czułam, że już chyba nie może być gorzej. Byłam w szoku, no bo jak zareagować na fakt, że jesteś córką dziecka szatana? Gdy ja nie mogłam wykrzesać z siebie choć jednego słowa, moja blond ,,przyjaciółka", zaczęła zwoływać apokalipsę. Poważnie, od razu pobiegła do pani McCoin i... Nie wiem, ale jestem pewna, że gdy upadacie możecie liczyć wyłącznie na siebie. No, ale dobra opowiem wam co się potem działo, bo naprawdę nie mam zamiaru do tego wracać, wolę wyprzeć to z pamięci. Otóż ja zamknęłam się , a Violet nie próżnowała. Zaczęła wmawiać, że będę stać za ostatecznym końcem ludzkości, iż moje prawdziwe, diabelskie dziedzictwo się o mnie upomni i oczywiście ja zniszczę wszystko co piękne na tej ziemi, sprowadzając zagładę. Mówiła, iż jestem swego rodzaju Antychrystem i należy mnie zabić, bym nie mogła zacząć swej chorej misji. Bardzo miło, co nie? No, ale dobra, nie to było najgorsze. Koszmarne było to, iż pani McCoin - jedyna osoba, którą uważałam za swojego sprzymierzeńca - zamknęła mnie w pokoju, strzeżoną przez piętnastu, uzbrojonych strażników. Nie przesłyszeliście się obstawiła mnie piętnastoma, cholernymi strażnikami. I co było dalej? Zaczęłam sama wierzyć w to wszystko. Czułam, że jeśli nie ucieknę zwariuje i stanę się tą złą Jules. Dlatego pewnej nocy wymknęłam się i wsiadłam w autobus, obiecując sobie, że będę żyć normalnie jak inni. Nie pytajcie jak uciekłam, bo o tym opowiem wam kiedy indziej. Najważniejsze było to, że byłam wolna i mogłam swobodnie oddychać. Gdy mijały tygodnie, a moje ,,demony", nie niepokoiły mnie, zaczęłam naprawdę wierzyć, że uda mi się. Że będę mieć normalne życie, ale jak to jest wszystko co dobre kiedyś się kończy...

***

Siedziałam zamyślona, że nawet nie poczułam kiedy coś stuknęło mnie delikatnie po szyi. Widząc najczarniejsze scenariusze, napięłam wszystkie mięśnie, choć wiedziałam, ze w starciu z nadprzyrodzonym czymś, moje muskuły na nic się nie zdadzą. Odwróciłam się powoli, próbując ogarnąć swój przyśpieszony oddech. Uspokój się Jules - powtarzałam sobie w myślach, lecz na nic się to zdało. Od czasu ucieczki, zaczęłam czuć się jak wariatka. Za każdym razem, gdy szłam gdziekolwiek czułam się obserwowana. Zaczęłam popadać w paranoje, tak silną, że nawet słynne herbatki Monique czy leki na uspokojenie, nie dawały rady sobie z moimi lękami. Po prostu, zaczynałam wariować. Gdy spojrzałam za siebie o dziwo nie zauważyłam żadnego przerażającego obserwatora, tylko Chrisa Montgomery.

***

Nigdy nie byłam ekspertem w relacjach damsko- męskich i nie potrafiłam dogadać się z chłopakiem. Jedynym moim męskim przyjacielem był Lucas - moja pierwsza miłość i mój pierwszy pocałunek, który i tak mnie zdradził i to w najgorszy możliwy sposób. Kiedy, więc zaczęłam chodzić do Emerson College, najbardziej przerażali mnie chłopcy i niestety moje lęki były w pełni uzasadnione. Pamiętam jakby to wydarzyło się zaledwie kilka godzin temu. Jak zwykle w wtorkowe wieczory, siedzieliśmy z dziewczynami w moim pokoju i plotkowaliśmy. I wtedy nagle Spence zaczęła mówić o tak zwanym wydarzeniu roku, czyli Największej Wiosennej Imprezy u Charliego. Charlie Cavanaugh, był synem miastowych bogaczy i co roku organizował najlepszą imprezę w Massachusetts, o której pisały gazety, gadały radia i telewizje. I wiecie co, zostałyśmy zaproszone! Nie myślcie, że stałam się tą jedną z tych słodkich dziewczyn,  które aż piszczą na myśl o chłopakach i imprezach. Do tego było mi bardzo daleko, choć chciałabym taka być - zwykła, bezproblemowa. No, ale dobra po godzinnych naprawdę dobrych namowach, nareszcie się zgodziłam. Co jak okazało się później było moim największym błędem oraz  brutalną lekcją życia. Na początku wszystko było idealne, że aż po prostu nie mogło być prawdziwe. Każdy się cieszył - dziewczyny, że wyciągnęły mnie z domu do ludzi i Monique uśmiechała się codziennie, ponieważ uważała iż robię wielki krok, do normalnego życia, na jakim mi zależało. Tydzień do imprezy minął w błyskawicznym tempie. Razem z moją czarnowłosą opiekunką wybrałyśmy bajeczną suknię o kolorze szafiru, której dół delikatnie się rozszerzał, że całość przypominała kwiat róży.  Wciąż mam przed oczami te iskry w oczach, gdy dziewczyny zobaczyły suknie, mówię to serio, prawie nie zemdlały. W piątek, gdy zaczynała się historyczna impreza, wyglądałyśmy jak księżniczki. Trzy piękne księżniczki. Spencer miała na sobie piękną, rubinową sukience i rozpuszczone, kręcone hebanowe włosy, Nicki zaś specjalnie na ta okazję zamówiła jedyną, unikatową suknie Alexandra McQueena, która kosztowała majątek, ale nie dla rodziny Bledel. Jej włosy - zresztą tak jak moje - zostały spięte w kok. Wszystko wygląda pięknie, co? Otóż nie bójcie się, zaraz przeżyję swoją lekcję. Równo o ósmej wieczorem, pod mój dom przyjechała, piękna, długa, czarna limuzyna - należąca do Marcusa,  wujka Spencer, prowadzącego własną firmę przewoźnikową - i zabrała nas na miejsce. Nigdy nie widziałam, tak wielkiej rezydencji jak dom państwa Cavanaugh. Wielki parking przed marmurowym pałacem, mieścił ponad pięćdziesiąt samochodów. Z każdej strony wielkich i długich schodów, ustawione były kwiaty i krzewy, nad którymi pracował cały odział ogrodników. Ale, dobra nie chodzi tu o ogród. Dam wam pewną radę. Z reguły wszyscy myślą, że dziewczyny są słabe i naiwne. Że na pewno nie odbijemy się w walce i można z nami robić co się chcę. Wciąż jak myślę o tym jest mi niedobrze. Choć mało pamiętam. Po prostu rozmawiałam, tańczyłam, napiłam się z dziewczynami, podszedł do mnie Charlie i potem byłam już tylko krok od piekła. O mało nie zostałam zgwałcona. 

Tajemnica JulesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz