Część pierwsza: Tam gdzie upadają anioły

346 42 28
                                    

,,Nie płacz, dzieci­no, nie płacz.

Anioły spa­dają na ziemię od dawna.

Te­raz przyszła ko­lej i na Twe­go Stróża.

Nie płacz, nie płacz, kochana.

Diabeł ma dla Stróża miejsce.

Stamtąd będzie Cię wołał Twój Upadły Anioł.

"Dzieci­no, dzieci­no, chodźże do kocha­nego Stróża. "




Rozdział 1.

Początek

Nareszcie, jeszcze tylko jeden głupi podpis i jedna durna gadka z psycholożką, która jest jeszcze bardziej chora niż ktokolwiek stąd. Ostatni raz, przechodzę się tymi korytarzami. Patrzcie na mnie, patrzcie już nigdy tu nie wrócę. Szłam przez wąziutki korytarz, w swojej ukochanej, czarnej bluzie z kapturem, naciągniętym na niesforne, długie, brązowe włosy, które dla niektórych, wydawały się rude. To żałosne, a może nawet pochlebne jak oni wszyscy, wyciągają ręce za krat, gdy idę, jakbym byłam jakimś celebrytą. Dobra wytrzymasz to Jules, za chwile wyjdziesz i wypełnisz, swe płuca świeżym powietrzem.

- Panna Jules Morgenstern. Pani McCoin zaprasza pannę na rozmowę. - powiedział, jakiś z tysiąca popieprzonych pracowników, tego miejsca.

- Już idę!- parsknęłam, robiąc duży wdech. Jeszcze tylko kilka minut i wychodzę. Dobra, uspokój się, przetrwasz to, ostatni raz porozmawiasz z tą durną babą, złożysz autograf na liście i witaj świecie. Pokój, szalonej psycholożki znajdował się na końcu korytarza. Prowadziły do niego stare, poniszczone drzwi, z których odpadała farba. Dobra, dajesz czadu. Ostatni raz zrobiłam wdech i przycisnęłam klamkę. Pomieszczenie jak zawsze wyglądało biednie i nędznie - ściany zostały pomalowane na przyprawiająca o wariację żółć, a podłoga zaściełana była starym, wypłowiałym pomarańczowym dywanem, na środku pokoju stało stare, drewniane biurko, a na przeciwko niego krzesło do kompletu. Gdy weszłam, stało się coś dziwnego, a zarazem strasznego. No nie! Dlaczego to musiało się zdarzyć, akurat teraz?

***

Znalazłam się przed budynkiem. Było zimno, ale za to byłam na wolności , wciągnęłam do płuc rześkie, świeże powietrzę, gdy z budynku wyszła Pani McCoin jak na szaloną psycholożkę, której gabinet mógłby służyć za muzeum starej tandety, wyglądała ładnie - blond włosy miała rozpuszczone, a okulary zamieniła na soczewki. Miała na sobie całkiem ładny, brązowy płaszcz i czarne buty na koturnach. Schodziła po murowanych schodach, bawiąc się kluczykami od samochodu -  starego, czerwonego pikapa. Jak zawsze mimowolnie - znalazłam się w jej samochodzie. Fotele były zasłane miękką, brązową narzutą, a powietrze wypełniał morski zapach odświeżacza samochodowego. Wsiadła do samochodu, kładąc torebkę, o karmelowym kolorze na siedzeniu koło kierowcy i włączyła radio. Leciała właśnie, jakaś stara piosenka, której nazwy nie znałam, ale  moja świrolog chyba ją bardzo lubiła, gdyż odpalając silnik i wyjeżdżając z parkingu, podkręciła głośność i zaczęła śpiewać razem z wykonawcą. Dźwięki raniły moje uszy. Jak można tak głośno słuchać muzyki? Pani McCoin pochłonęła się w muzyce, że nie zauważyła jak za zakrętu wyjechała ciężarówka. Czerwony samochód jechał wprost w rozpędzony pojazd, aż doszło do ostatecznego spotkania. Samochód uderzył ostro o ciężarówkę, a szyba roztrząsnęła się na milion kawałeczków. Ciało pani McCoin gwałtownie odbiło się w przód, po czym zostało zatrzymane przez poduszkę powietrzną, która dusiła jej klatkę. Z głośników leciała głośna i nieznośna muzyka, a z głowy pani psycholog leciała strużka czerwonej krwi. Jej powieki były zamknięte, a oddech zmniejszał się z sekundy na sekundę. W końcu umarła.

***

- Panno Mongerstain? Wszystko dobrze? - zapytała, wcześniej irytująca pani psycholog

- Tak, oczywiście - odparłam, choć wcale tak nie było. Ta kobieta, która siedziała przede mną i uśmiechała się do mnie, miała dziś umrzeć. A ja? A ja nie wiedziałam co zrobić. Mogłabym ją ostrzec, ale pewnie uznałaby mnie za wariatkę, skazując na kolejne miesiące w tym piekle, a tego bym nie zniosła. Dobra Jules opanuj się, wyjdziesz stąd i nie będzie cię to w ogóle obchodzić. - O czym chciała pani ze mną rozmawiać? - proszę, powiedz coś, bym mogła znienawidzić cię od nowa.

- Dziś wychodzisz - powiedziała z uśmiechem. - Chciałam ci życzyć powodzenia, nie będę tego przeciągać. Możesz już iść, podpisz się jedynie na dole i rozpocznij nowe życie Jules. Patrzyłam na ciebie odkąd tu trafiłaś, czyli od kiedy miałaś 9 lat i wiem, że jesteś mądrą dziewczyną. - O nie, nie mogę. Popatrzała na mnie swymi niebieskimi oczami. - Wiem, że możesz osiągnąć wiele, więc idź już i to zrób. - odparła i wskazała dłonią na drzwi - No już idź!

- Dziękuje - odpowiedziałam i podeszłam do drzwi. Gdy już dotykałam klamki w mojej głowie, znów pojawił się obraz wypadku, ale nie mogłam nic zrobić. Wzięłam wdech i powiedziałam - Niech pani na siebie uważa. - po czym wyszłam i zamknęłam drzwi.

Zeszłam na dół i szybko i niechlujnie podpisałam dokumenty wyjścia, bojąc się, że zaraz zmienią zdanie albo po postu ja zmienię i pobiegnę do doktor McCoin, wmawiając jej śmierć. Ogarnij się Jules. Wychodzimy. Otworzyłam drzwi i byłam wolna. Naprawdę wolna. Uśmiechnęłam się do siebie i wciągnęłam powietrze, oddalając się od psychiatryku i od pani McCoin.






Tajemnica JulesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz