VI

28 3 0
                                    

Wchodzę do jego jaskini. Nie podoba mi się, że wróciłam tu z własnej winy. nie czuję się tu swobodnie, czy nawet dobrze. Biorę się w garść i chcąc jak najszybciej stąd wyjść, zabieram się do przeszukiwania wszystkich szafek i szafeczek, mniejszych i większych, komódek i półeczek, wraz półkami i regałami. Wkrótce dzielę parter alfabetycznie. Strasznie dużo ma tu tego śmiecia!

Pomimo niesamowitych ilości miejsca do przechowywania nigdzie nie mogę znaleźć choćby kawałka papierowego ręcznika. Muszę wejść na górę. Zaciskam pięści, aż kostki mi bieleją i przygryzam wargę. Trochę się boję. Nigdy nie ufałam rudym. Ani łysym- nie wiadomo, czy nie był kiedyś rudy...

Przymykam oczy i sunę po schodach. Widzę pokój wyrzeźbiony w skalę (jak reszta domu). Panuje tam straszny bałagan. Ubrania walają się wszędzie dookoła mnie. gdzieś pod stertą tych śmieci wyobrażam sobie niezasłane łóżko. Uśmiecham się do siebie. Gdyby tak się zastanowić, to nie tego się spodziewałam. Fakt, bałagan jest straszny, ale chyba nie o to chodziło...

Kieruję się do mniejszego pomieszczenia, które przypomina łazienkę i chyba rzeczywiście nią jest. Rozglądam się po pomieszczeniu. Moją uwagę przykuwa jeden, błyszczący przedmiot na ścianie.

On ma lustro!

Przyglądam się sobie. Jestem niewiarygodnie brudna.

Ciekawe, czy ma tu bieżącą wodę? Ze ściany wystaje dziwny przedmiot, a pod nim jest koryto. Już to widziałam. Wiem jak z tego korzystać. Odkręcam kurek. Trochę się krztusi i rzęzi, ale wypluwa nieco wody. Przyglądam się jej z podziwem i zafascynowaniem. Z rozczarowaniem stwierdzam,  że nie jest piękna, a porównywanie jej do jezior i strumyków jest okrutnym nieporozumieniem. czerpię ją dłońmi i szoruję swoją twarz.

Już wyglądam lepiej. Lustro to nie obraz, ale może być.

Obok połyskującej tafli jest zawieszona mała, biała skrzyneczka. Otwieram ją i moim oczom ukazuje się profesjonalna apteczka. No może nie profesjonalna, ale na pewno dużo lepiej zaopatrzona. Wyjmuję z niej wszystkie potrzebne przedmioty i dezynfekuję swoje rany.

Przed lustrem!

Trochę boli, trochę piecze. Za trochę czasu będzie dobrze.

Odkładam skrzynkę na miejsce i wracam do swojego mieszkania. Po oglądaniu dobytku drągala, wygląda żałośnie. Biurko, krzesło, łóżko, parę osobistych rzeczy, komódka, a na niej wazon z polnymi kwiatami. Zresztą już uschłymi. Przynajmniej nie mam takiego bałaganu. Uśmiecham się do siebie. W tym krótkim momencie tryumfu mój wzrok pada na stół i dłuta. Od razu mina mi rzednie.

Podchodzę do mojego bałaganu i lekko daję kuksańca stołowi. Z głośnym westchnieniem znów stawiam go na cztery nieco wyszczerbione nogi, a na nim układam dłuta według ich wielkości.

Pod stołem leży coś jeszcze. Jakieś kawałki drewna. Od razu  rozpoznaję w nich mój łuk i strzały. Ach, więc to tu się schowały. Szczęście, że się nie połamały. Wybiegam na zewnątrz i umieszczam sprzęt w bezpiecznym schowku. Oby tylko nikt ich nie znalazł.

Wracam do środka i rozkładam na podłodze parę poduszek. Kładę się na nich, ale nie mogę usnąć. Właściwie, to już zmierzchło, więc powinnam leżeć jak kłoda. Jednak poduszki są na tyle niewygodne, że nie sądzę, aby udało mi się na nich usnąć.

W końcu siadam i biorę kawałek drewna  oraz dłuto. rzeźbię, aż sen nie zmorzy mnie na tyle, że usnę przy biurku. Sama nawet nie wiem, co ma przedstawiać moja praca. Palce same szorują wgłębienia.

Świat wkrótce mi ucieka, a ja zasypiam z policzkiem przyciśniętym do narzędzi.

Too Cold OutsideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz