- Gdzie jesteśmy? - Spytałam, przecierając oczy. Było całkiem ciepło. Czyli nie dotarliśmy do kryjówki w górach. Nie dziwiłam się, nie byłam w najlepszym stanie.
- W jakimś motelu. Śpij, i tak nigdzie się nie ruszysz. - Vuk siedział na brzegu mojego łóżka. Sięgnęłam po wodę na szafce nocnej. Zauważyłam, że wszystkie jego rany po prostu zniknęły.
- Wy i ta wasza przeklęta regeneracja. - Upiłam łyk ze szklanki. - Nie możecie choć raz pocierpieć trochę dłużej? - Zaśmiał się. Odstawiłam szkło i oparłam się o poduszkę. - Daliście mi jakieś leki? Nic mnie nie boli.
Pokój był mały. Jedno łóżko, dwa krzesła i szafka nocna. Jakieś kiczowate obrazki na ścianach i duże, uchylone okno. Z zewnątrz przylatywało mroźne powietrze, kotłując pył w maleńkie wiry. Okryłam się drapiącym kocem aż pod brodę.
- Pies coś zrobił. - Przekręcił stronę czytanej gazety. - Ja się nie znam na takich rzeczach. Wątpię, bym nawet coś wskórał przy leczeniu. - Przekręcił szyję z trzaskiem. - Mam wrażenie, że się starzeję. Łupie mi w kościach. - Prychnęłam.
- Jesteś martwy od setek lat, jeśli się nie mylę. Nie zdziwiłabym się, jakby ci ręka odpadła. - Szturchnął mnie w nogę. Zakwiliłam cicho. Czyli ta magia działa dopóki ktoś mnie nie dotknie. - Wsadź sobie gdzieś takie leczenie. Tak właściwie, gdzie jest Paskudź?
- Podziwia śnieg. Skąd go wytrzasnęłaś? - Nie chcesz wiedzieć chłopie. - Zachowuje się jak gówniarz. Albo szczeniak. - Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak zwykle mój piesek szaleje. - Raz nawet wlazł w słup, bo zagapił się na kolejkę górską. Mało cię z rąk nie wypuściłem. - Ryknęłam śmiechem. Wampir pokręcił głową i prychnął. - Ale tak na poważnie. Paskudź jest ze świata bogów, prawda?
- A skąd ci to do głowy przyszło? - Okryłam się szczelniej kocem. - Owszem, parę razy nazwałam go posłańcem, ale nic nie wspomniałam o jego pochodzeniu. - Odłożył gazetę. Co chce zrobić? Czyżby odejść? Ufałam wszystkim z mojej grupy, ale każde z nas jest wolnym strzelcem. Jeżeli trzeba, walczymy nawet przeciwko sobie. Jak na razie żadne z nas jeszcze nie zginęło z rąk niedawnego kompana. Jeszcze. - Dopóki nie wykonam zadania, nie powiem wam nic o pochodzeniu psa. Jasne? - Poddenerwowałam się nieco. Vuk może zrezygnować. Sama z dziurą w nodze i głupiutkim pieskiem daleko nie zajdę. Przygryzałam policzek czekając na odpowiedź.
- Eh... Kiedyś mnie za to powieszą. Jasne, jasne jak słońce. - Odetchnęłam z ulgą. - Tylko go bardziej pilnuj. Jego magia jest wręcz... - zaciął się.
- Przerażająca. Nie wiem, czy dam radę. - Siła bogów jest nieskończona i kapryśna. Podobnie jak oni, posłaniec ma jakieś dziwne wahania nastroju. - Medalion który mu podarowałam nie wytrzyma zbyt długo, chociaż robiła go sama kapłanka.
Drzwi najpierw kliknęły, potem otworzyły się z okropnym skrzypnięciem. Do środka wtargnęło więcej zimowego powietrza. Kichnęłam. Dwa razy. Jak ja nie znosiłam mrozu. Schowałam się pod kocem, dmuchając na lodowate dłonie. Wspomniałam, że ten pokój miał beznadziejne ocieplanie? Do łóżka podszedł Paskudź. Jego skrzydła zaszeleściły cicho, gdy otrzepywał się z kryształków lodu. Wysunęłam głowę. Miał mokre włosy, spięte w wysoki kucyk. Jego ciemną bluzę pokrywały plamy błota, podobnie jak spodnie i brązowe oficerki. Cały się trząsł, ale jego oczy lśniły. Taką dziecięcą radością, jakiej nie widziałam od lat u żadnego człowieka. Był cały brudny, mokry i na dodatek miał odmrożone palce.
Mimo to tryskał szczęściem.
Zaskoczona podziwiałam jego zapał. Wampir zajął się gromkim śmiechem. On tylko patrzył na mnie tymi różowymi oczami. Tymi, które jeszcze niedawno płonęły żądzą krwi.
CZYTASZ
Zbawić Ziemię i Świat
FantasyKoniec. Tu i teraz, wśród moich przyjaciół, wrogów. Koniec Świata i Pies Posłaniec. Mam uratować ludzi. Mam uratować demony, wróżki, wiedźmy, wampiry. Tylko jak? Ja jako zwykły człowiek nic nie mogę. Mam tylko szablę i... Paskudzia. Mojego przyjacie...