Rozdział przedwakacyjny. Długo zastanawiałam się, czy w taki sposób ma to się potoczyć. W końcu zostawiłam jak jest, żeby nie daj Boże tego tego nie zepsuć. Także... No... Miłego czytania!
Szukaliśmy miejsca widokowego. Nie, nie planowaliśmy zwiedzać Karpat. Chcieliśmy mieć doskonały widok na Lot Życzeń. Potrzebne było do tego miasto, całkiem spore, aby przekonać się o efekcie naszych zmagań. Negatywnym lub pozytywnym, chociaż osobiście wolałabym to drugie.
- Jeżeli chciałaś ze mną porozmawiać na osobności, wystarczyło powiedzieć. - mruknął Svositi, przeskakując nad konarem. - Obyłoby się bez górskich wycieczek.
To był drugi z powodów, przez który wspinałam się po stromych zboczach razem z wampirem. Potrzebowałam zamienić z nim parę słów. Bez natrętnego Vuka.
- Niestety i tak musielibyśmy przeczesywać się przez te zarośla. - Prychnął podobnie zresztą, jakby zrobił to jego brat. - Przekazali ci plan? - Przekręcił głowę na bok. - Vuk ci nie powiedział? - spytałam zdziwiona. Wampir uśmiechnął się.
- Powiedział, że rośnie tu zbyt wiele uszu. - Złapał mnie, kiedy zsunęłam się ze śliskiego kamienia. - Ostrożnie. I że nic nie zmienię, jeśli będę wiedział. Nie powinnaś odpoczywać? - Musnął palcami po moim udzie. Nieprzyjemny prąd popłynął przez moje kości.
Wstałam, strzepując ze spodni pył. Obdarzyłam go tylko złowrogim spojrzeniem. Ruszyłam dalej.
- Nie pora na odpoczynek. - Poprawiłam szablę i wskoczyłam na kolejny głaz. Tym razem nie spadłam. - Trudno się mówi.
Przeszliśmy w ciszy jeszcze kilkadziesiąt minut. Ptaki wciąż gapiły się na nas z koron drzew. Ich świergot niemiłosiernie mnie denerwował. I spojrzenia. Definitywnie robiły za szpiegów. O tej porze roku nigdy nie było w górach tylu zwierząt. W końcu rzuciłam kamykiem w powietrze, wywołując dzikie skrzeki i trzepot skrzydeł. Na kilka chwil towarzyszył nam spokój.
- Samboja. Twoja magia... - zawiesił głos. Faktycznie, nic mu o tym nie wspomnieliśmy.
- Nie wiem. Nie ma jej. - Szeptałam. Jeszcze by ktoś to wykorzystał. - Mira mówiła, że wróci.
- Kiedy? - Jego głos stał się ironiczny. Podobnie jak Vuka. Zbyt często ich porównuję. - Po co pytam. - Westchnął. - Chodziło mi o to, że stała się inna. Ona w tobie jest. Nie zniknęła.
Wyszliśmy z lasu. Przed nami rozciągała się żółta, zmarznięta łąka. Wiatr huczał, rozsypując sztywne źdźbła trawy.
Co znaczy: Nie zniknęła?
Nie ma jej, nie mogłam z niej korzystać. Utknęła gdzieś głęboko w moim ciele, podobnie jak u wszystkich ludzi. Straciłam ją. Takie coś, jak magia, nie zmienia się. Owszem, potrafiła przybrać każdą postać, dawała się modyfikować. Jednak dalej pozostawała taka sama.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Złożyłam dwa ostatnie palce. Wiatr zaczął reagować. Szarpnął za moje włosy i ubrania. Svositi przeklął pod nosem, ale dalej stał obok.
Nic więcej się nie stało. Moja prośba nie została zaakceptowana. Jakbym mówiła w innym języku niż powietrze.
- Może jednak masz rację. - Opuściłam rękę. - Ale dlaczego ona się zmieniła?
- Kochana, magia chce ci pomóc. - Przeczesał krótkie włosy. - Twój Posłaniec chce ci pomóc. Przecież sama go o to poprosiłaś.
Faktycznie, taka rozmowa między nami miała miejsce. W duchu przeklinałam to, że jeden z bliźniaków mógł być bystrzejszy. Albo mieć sprawniejsze uszy. Zastanawiałam się tylko, czy na pewno chciał uratować ludzi?
CZYTASZ
Zbawić Ziemię i Świat
FantasíaKoniec. Tu i teraz, wśród moich przyjaciół, wrogów. Koniec Świata i Pies Posłaniec. Mam uratować ludzi. Mam uratować demony, wróżki, wiedźmy, wampiry. Tylko jak? Ja jako zwykły człowiek nic nie mogę. Mam tylko szablę i... Paskudzia. Mojego przyjacie...