Zaginęłam, ale wracam! Powinniście mnie zakatować za takie opóźnienia... Sama nawet to zrobię. Wiecie, jak wygląda brak Veny? Kiczowate teksty, puste karki i mnóstwo wkurwienia.
Udało jej się zadzwonić do Miry. Mieli długo drogę do przebycia. Nie posiadali koni, sami też nie potrafili poruszać się nader szybko. Znaleźli samochód, o dziwo z pełnym bakiem. Wyjechali przed zachodem. Noce stawały się dłuższe, więc do miasta u podnóży Bieszczad zjawią się tuż po świcie.
Zasypiała już po kilku minutach. Była zmęczona, wyziębiona i osłabiona, mimo tego, że jej moc wciąż ją wspierała. Ułamany róg pulsował bólem i wypełnił się czarnym strupem. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek jej odrośnie. Łzy napłynęły jej do oczu. Jej duma odziedziczona po rodzicach. Duma, którą miała reprezentować rodzinę, którą miała ukazywać swą siłę.
Schowała twarz w kocu. Usnęła.
Kiedy zauważył, jak oddech jej zwolnił, zaczął jechać ostrożniej. Martwił się o stan jej ciała. Dała się złapać, żeby go znaleźć. Wynikiem takiego posunięcia były liczne rany zarówno na ciele jak i na psychice. Dlatego zasugerował jej pomoc kapłance. Musiała się na czymś skupić, inaczej stałaby się naprawdę paskudną istotą. Nie Istotą Ciemności, a Upadłą Demonicą.
Pamiętał dzień, w którym się urodziła. Jego brat nikomu nie powiedział o ciąży narzeczonej. Uciekli gdzieś na skraj świata, mając nadzieję na ciche pojawienie się dziecka. Urodziła się tak silna, że nie dało się tego nie zauważyć. Jej moc plątała się po konarach Drzewa, jakby nie było to dla niej żadnym wysiłkiem.
Kiedy ujrzał ją na własne oczy, w mig zrozumiał, z czym ma do czynienia. Jej ciało nie wytwarzało grama zabójczej nici. Chociaż posiadała siłę, nie mogła jej wykorzystać. Podobnie jak jej ojciec, który tak bardzo się starał by wykrztusić z siebie odrobinę zabójczej mocy. Magia jednak nie potrafiła ich słuchać.
Byli bezużyteczni.
Magia demonów opierała się na zabójczej namiastce, która decydowała o ich sile, zdolności do walki, a nawet pozycji. Ten, który nie potrafił zabić na odległość, nie był godny bycia żołnierzem czy przewodnikiem klanu. Stawał się tylko bezbronną istotą, która nie potrafiła zawalczyć o swoje.
Mimo to Cherensin i jej ojciec nosili miano najsilniejszych. Nauczyli się władać swoją jakże nieprzydatną mocą, stając się postrachem na całym świecie. Ich nici potrafiły przybrać każdy kształt, sięgały w najdalsze zakątki, zdawały się być żyjącymi istotami. Nie potrzebowali morderczej aury, wystarczyła im nieograniczona siła i możliwość władania Magią.
Niestety nie pozwalało to im na przejęcie królewskiej linii. Jego brat zginął, zanim zdążył przejąć tron. Korona powędrowała do jego rąk, a osierocone siostry trafiły pod opiekę najstarszej. Tak, jak obiecała rodzicom. Nie walczyła o władzę, dbała o rodzinę, nie wtrącając się w politykę.
- Gdzie jesteśmy? - Zaspany głos przerwał długą ciszę. - Stryju? - zapytała jeszcze raz, bo jeszcze chwilę pogłębiony był w myślach.
- Jeszcze kilka godzin. Śpij, i tak nic ciekawego nie zobaczysz. - mruknął, zerkając jak leniwie się przeciąga.
Przed auto nagle coś wyskoczyło.
Sagristvo zarzucając ręcznym, zakręcił kierownicą, prawie że dachując po asfalcie. O maskę uderzyło coś twardego. Wgniotło blachę, na chwilę znikając w cieniu. Pas wpił się mu w szyję, głową uderzył mocno w szybę, róg wybił szkło. Cherensin zarzuciło do góry. Krzyknęła, gdy wpadła na deskę rozdzielczą.
Pojazd zaszorował po jezdni. Pył opadł. Byli w szoku. Siedzieli tak jeszcze chwilę, potem sprawdzili, czy na pewno są cali. Mieli tylko parę zadrapań i siniaków. Szczęście. Albo boskie błogosławieństwo. Zaśmiał się, możliwe po to, by rozładować napięcie.
Za oknem coś się poruszyło. Światła reflektorów nadal działały, więc widzieli, w co trafili. Koń. Piękna mieszanka zimnej i gorącej krwi, gniado - tarantowaty. On też nie był zbytnio poszkodowany. Lekko starta sierść na udzie i strach w oczach, to jedyne, co mu dolegało. Był osiodłany, juki zwisały tylko z jednej strony, jedna była otwarta.
Elfickie stroje. I zdobienia na ogłowiu.
Demonica wyskoczyła z auta. Podbiegła do leżącej dziewczyny, zaczęła kląć na ludzkie wynalazki. Wróciła do pojazdu. Grzebiąc w schowkach poprosiła wuja o pomoc.
- To Dzhoy. Nie wiem, jakim cudem się tu znalazła ale nie wygląda najlepiej. - Trzasnęła drzwiami, otworzyła bagażnik, dalej mówiąc. - Ma rany po kulach. Koń też ledwo zipie. Stryju?
- Nic, nic. Pomogę. - Wysiadł i ostrożnie podszedł do zwierzęcia. Było wystraszone, nie wiedziało gdzie iść. Zastanawiał się, czego pędziła w noc konno.
Na chwilę się uspokoiło, jak wyciągnął do niego dłoń. Pozwoliło pociągnąć za wodze, a nawet ułożyć prawidłowo juki. Obejrzał dokładnie zadrapanie na udzie. Nie było poważnie, elfka miała wielkie szczęście, bo zderzenie z jadącym samochodem mogło się skończyć o wiele gorzej. Zaprowadził konia do pobliskiego drzewa i zawiesił wodze na gałęzi.
- Musimy ją przenieść do auta. - powiedział, gdy zobaczył w jakim jest stanie. - Na razie nas uziemiła. Jedziesz dalej sama?
- Nie. - odpowiedziała natychmiast. - Ona też musi tam być. - Przeplotła ręce pod plecy Dzhoy i uniosła nisko nad asfaltem. - Pomóż mi ją wsadzić na tylko siedzenie.
Jej oczy błyszczały. Determinacja i siła wypływały razem z magią. Musiała coś od niej usłyszeć. Coś, co zmotywowało Cherensin do działania. Uśmiechnął się w duchu. Jego mała siostrzenica w końcu znalazła cel.
Mira dziwnie się zachowywała. Wiem, że jej moc znajdowała się na pograniczu zaniknięcia, ale te nocne przechadzki po lesie nie były normalne. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Ciągle węszyła, jak głodny pies. Wariowała, ilekroć ktoś wychodził na dłużej z domku. Nie podobało mi się to.
- Jest głodna. - stwierdził Vuk, gdy zaciągnęłam go i jego brata na cichą pogawędkę. - Widziałaś jej oczy? - Kiwnęłam głową. - Normalnie jak dyskotekowa kula. Kły też jej wyszły. Nie wiem co z zaklęciami, ja w tym palców nie maczam.
- Ona umiera. - Svositi kilka razu widział się z zaginionym Derwanem. Wiedział, na czym polega pakt z Wiedźmą od niego. - Kiedy na nich ostatnim razem wpadłem, upiła tylko niewiele. Chciała, żeby wrócił do niej szybciej niż zazwyczaj. - Na chwilę przerwał, zerkając w moją stronę. - Po prostu magia z niej uleciała.
Oparłam się o ścianę. Fakt, ja nigdy nie zaszczyciłam obecnością tego wampira. Spotkali się najprawdopodobniej przed moimi narodzinami. To źle, bardzo źle.
Najpierw będzie zachowywała się, niczym świeży wampir. Mordując ludzi w około, stając się żywą legendą.
- Potem zniknie. - Uświadomienie sobie tego było zbyt dobijające. - Ile jej zostało? - Spojrzałam na bliźniaków. Nie łudziłam się na więcej niż parę tygodni.
- Obstawiam tydzień. - Długowłosy prychnął na to.
- To wiedźma, nie wytrwa nawet pięciu dni. - Vuk rozcapierzył dłoń, pokazując wszystkie palce.
- Możecie sobie pomarzyć. - Drzwi do pokoju zaskrzypiały. Bracia zachłysnęli się powietrzem. - Nie jestem taka słabowita. Jeszcze chcę się z wami pomęczyć. - Wiedźma stała oparta o próg.
Cała zalana krwią.
CZYTASZ
Zbawić Ziemię i Świat
FantasyKoniec. Tu i teraz, wśród moich przyjaciół, wrogów. Koniec Świata i Pies Posłaniec. Mam uratować ludzi. Mam uratować demony, wróżki, wiedźmy, wampiry. Tylko jak? Ja jako zwykły człowiek nic nie mogę. Mam tylko szablę i... Paskudzia. Mojego przyjacie...