Na początek wypowiem się ja. Jak każdy wie, zbliża się koniec semestru, co daje nam mniej czasu do pisania. Mi udało się to przed końcem. Co oznacza że kolejna część będzie trochę dalej niż za dwa tygodnie (Tak, tak, postanowiłam powiedzieć wam w końcu za ile następna część. Brawo ja.). Moje drugie opowiadanie wyjdzie zaraz po tym. No, mam nadzieję.
Ale więcej nie przerywam. Miłego czytania.Przede mną leżała mapa. Duża mapa samochodowa środkowej Europy. No dobra środkowej i trochę wschodniej. Mapa całego naszego świata.
Bogowie istnieli na całym świecie, ale tylko tutaj, w krajach słowiańskich istnieli słowiańscy bogowie. W samym centrum naszego świata rosło Drzewo. Ogromny dąb, zakrywający swoimi gałęziami prawie cały nieboskłon. Nieboskłon który dzieliliśmy z bogami i duszami.
W koronie był świat bogów, a w korzeniach, tuż pod naszymi stopami, światem żywych, był świat umarłych. Wszystkie światy oplatał ogromny wąż (tak między nami, to za często nam się przypatrywał, gad jeden). Gorszy od niego był tylko kur. Wielki niczym ciężarówka, spał sobie na najniższych gałęziach. Nie chciałabym, by się obudził. Jego pianie zapowiadać miało koniec, który z usiłowaniem próbowaliśmy zatrzymać.
Tak więc patrzyliśmy sobie na tą mapę, a nasze mózgi postanowiły wyparować. Tak przynajmniej mi się zdawało. Świat podzielił się na dwa fronty. Ludzie zgromadzili się na południu i zachodzie, a północ i wschód okupywali magiczni z elfami i demonami na czele. Wojna podobno się jeszcze nie rozpoczęła, ale zaczęły zdarzać się "dziwne przypadki" napadów i tym podobnych. Czułam na plecach zimne dreszcze. Nie zaskakiwało mnie, dlaczego nie możemy nic wymyślić.
- Samboja? - O, ktoś do mnie mówił. Niespodziewane. - Słuchasz ty w ogóle? - Nie, zastanawiałam się tylko jak zmusić najwyższą kapłankę do samobójstwa. Przełamałam słonego paluszka w dłoniach.
- Ech... Nie patrzcie się tak na mnie. - Zjadłam pierwszą połowę. Był słodki. Za słodki. Paluszki nie powinny być słodkie. O czym ja myślałam, głupia. - Zastanawiałam się tylko, ile nam zostało czasu. - Druga połowa okazała się być bardziej słona. Nikt się nie odezwał przez chwilę. Byłam tym sfrustrowana. Chyba zaczęły zbliżać mi się te dni. Westchnęłam jeszcze raz.
- Jeżeli chcesz to zrobić podczas Lotu Życzeń, to jakieś dziewięć tygodni. - Mira oparła głowę na dłoni. - Z chęcią dowiedziałabym się, jak chcesz to zrobić. Bo nie znam żadnej magii mogącej...
- Ciszej dziewczyno! - syknął Vuk. Ostatnio stał się strasznie cięty w stosunku do wiedźmy. Nie żeby mi to przeszkadzało, nigdy się ze sobą nie dogadywali. - Ten syf, który się za tobą przywlókł, podsłuchuje. - Prawie wypluł te słowa. Mira warknęła na niego. Naprawdę byli dla siebie zbyt wredni.
Wstałam i, z lekkim kulawieniem, podeszłam do okna. Na szczęście miałam jeszcze trochę werbeny w zanadrzu. Otworzyłam okno, mroźny wiatr zarzucił firanką. Rzuciłam woreczek w ciemną przestrzeń przed motelem. Zielony błysk i cichy krzyk utwierdził nas, że nie jesteśmy sami.
Wróciłam do grupy okupującej podłogę. Usiadłam z niewielkim trudem. Noga jeszcze dawała o sobie znać ale pozostała już tylko blizna. Paskudna, tak na marginesie.
- I po kłopocie. Przynajmniej na kilka godzin. - Nie mogłam używać magii. Nie byłam pewna, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła jej używać. Musiałam wrócić do świątyni. Nie chciałam ale musiałam. - Nie liczcie na nic więcej. Zawodowiec powinien się tu wykazać. - Wskazałam paluszkiem na Mirę.
- Niestety są zbyt oporne na moje czary. - Mruknęła, wodząc ciemnozielonymi paznokciami po mapie.
Omawialiśmy drogę do kryjówki. Zostało nam paręnaście kilometrów. I to przez niezbyt bezpieczny teren. W tych górach, w bardzo niedostępnych miejscach polowały driady i wampiry. No i jeszcze parę innych gatunków i ras, w tym cały panteon demonów. Dlaczego akurat tam? Bladego pojęcia nie miałam.
- Możemy pójść szlakiem górskim. - Wampir wskazał zielony punkcik na Słowacji, który pociągnął do naszej pozycji. - Potem nieco zboczyć przy Żabiej Przełęczy, Domek przecież jest ukryty niedaleko jezior. W razie gdy nas napadną...
- Chciałam wam coś powiedzieć. - Przerwałam. Paskudź dotąd nieruchomy jak posąg, przeciągnął się. Jakby na to czekał. Zacisnęłam dłonie. Czego się bałam, przecież to nic strasznego. Ta. Na pewno. - Chyba straciłam magię. Tak na zawsze.
I ta grobowa cisza. Nawet budzik przestał cykać. Stałam się zwykłym człowiekiem z odrobiną wiedzy. I dobrym wzrokiem, bo nadal widziałam niesamowite rzeczy. Zastanawiałam się nad tym bardzo długo, cały pobyt w tym starym motelu. Nie potrafiłam wyciągnąć z siebie nawet iskry... czegokolwiek. To było całkiem prawdopodobne po użyciu energii z martwych, ale powinnam była już odzyskać siły.
- Co chcesz z tym zrobić, Kondotierko? - Głos psa odbił się echem, choć było to po prawdzie niemożliwe. Przez to stał się jeszcze bardziej głęboki. Zadrżałam. Mira i Vuk też. - Nie posiadasz ani krzty magii, która ci towarzyszyła od zawsze. Wojna wisi na włosku, właściwie już się zaczęła. - Jego ogon falował delikatnie muskając pościel na łóżku. Skupiłam się na nim, bo nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Te różowe oczy pochodzące nie z tego świata, przewiercające cię na skroś. - Co zrobisz? Jaką drogę wybierzesz? Musisz dokończyć misję, ale nie wykonasz jej bez swoich asów w rękawie. Wrócisz? Ale czy zdążysz? Czy w tym czasie nie rozpęta się piekło, jakiego bogowie nawet nie widzieli? Odpowiedz. Teraz. A ja pójdę za tobą.
Uniósł mój podbródek. Zobaczyłam jego twarz. Spokojną, kamienną wręcz. Ale te oczy. Świecące ogniki w jego oczach paliły mi policzki. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Pochłaniały mnie, zabierały na tamtą stronę. Odbierały mi duszę, obdzierały z odwagi, pewności siebie. Krzycz. Krzycz dziewczyno, mówiły moje myśli. Ale ja nie mogłam nawet krzyczeć. Tylko wpatrywać się w głęboki, zimny róż rozświetlający nasze twarze.
- Dość! - Mira mnie zasłoniła. Opadłam bezwładnie. - Dość, psie. Wie co ma zrobić. Nie musisz jej tego tak dobitnie przekazywać. - Oplotła mnie rękami, nakładając na mnie koc. Chyba zaczęłam się trząść.
Paskudź westchnął. Opuścił głowę, ukrywając bijące blaskiem oczy. Wampir siedział oszołomiony. Nie wiedział co się właściwie stało. Chyba żadne z nas, prócz Posłańca nie wiedziało. Ten ostatni wstał, otrząsnął skrzydła i wyszedł, burcząc coś o świeżym powietrzu.
Zdążyłam się uspokoić. Schowaliśmy mapę, wampir gdzieś zniknął. Zostałam sama z wiedźmą. Pieczołowicie czyściła swoją miotłę, która i tak nie zdradzała żadnych oznak użytkowości. Miałam coraz większe wrażenie, że domyślała się, co chciał zrobić Paskudź. I to wrażenie nie okazało się błędne.
- Magii nie da się od tak stracić. Wiesz o tym doskonale, Sambojo. - Podniosła rudą czuprynę znad miotły. Tatuaż na lewym ramieniu, piękny smok w kolorze jej naturalnych oczu, zabłyszczał w świetle ulicznych lamp. - I twój towarzysz o tym wie. - Zamilkła. Po kilku chwilach podjęła temat. - Twój towarzysz, który jest tak magiczny, że aż legendarny. Możesz nam nie mówić, ale i tak wiem, skąd on jest. Boski posłaniec nie jest zwykłym posłańcem. On nawet nie ma prawa nim się nazywać. - Przetarła ostatni raz ścierką po drewnianym kiju i rzuciła ją gdzieś w kąt. Miotła była olśniewająco czysta. - To, co zrobił przed chwilą. Chciał wysłać twoją duszę w niebiosa. Pokazać jej, jak wygląda świat bogów. To trudne zaklęcie, niemożliwe do wykonania nawet przez cały sabat. Ale on tego dokonał. Wysłał ją.
Wysłał moją duszę. Do świata bogów. Ekstra. Tylko dlaczego nic z tego nie pamiętałam?
CZYTASZ
Zbawić Ziemię i Świat
FantasyKoniec. Tu i teraz, wśród moich przyjaciół, wrogów. Koniec Świata i Pies Posłaniec. Mam uratować ludzi. Mam uratować demony, wróżki, wiedźmy, wampiry. Tylko jak? Ja jako zwykły człowiek nic nie mogę. Mam tylko szablę i... Paskudzia. Mojego przyjacie...