Dodniówka na Elfa

13 1 0
                                    


Witam wszystkich po wakacjach ^^. Nie było mnie baardzo długo, za co również baardzo przepraszam. Musiałam zresetować sobie mózg, przemyśleć kilka spraw i odpocząć od natłoku obowiązków.

Teraz wracam ze świeżutkim rozdziałem ZZiŚ.

Miłego czytania.

Dobrze, że jeszcze miała konia. Bardzo ułatwiał poruszanie się załadowanymi przez wraki ulicami. Szczególnie z pościgiem na ogonie.

Uparte osły.

Przecież nic nie zrobiła. Chciała tylko przedostać się przez miasteczko. Nie wyróżniała się z tłumów pełnych poobdzieranych ludzi z dobytkiem przewieszonym przez ramię. Zakryła nawet uszy, by ktoś spostrzegawczy nie mógł dojrzeć jej odmienności. Nawet, jeśli jechała konno, to i tak niektórzy prowadzili ze sobą bydło, a nawet świnie.

Więc jak?

Usłyszała furkot. Pięknie. Teraz musiała jeszcze bardziej kombinować. Przeskoczyła przez płot do parku. Parę drzew leżało w poprzek kamienistych ścieżek. Kolejne utrudnienie. Jej zwierzę sapało coraz mocniej, cała szyja lśniła mu od potu. Samochód na chwilę zniknął za drzewami. Kiedy spotkała się z wysokim płotem, przeklęła ludzkie budownictwo i szybko zawróciła. Plątanina pomników i konarów oraz zbliżające się głosy napastników zmusiły ją do galopu wzdłuż owego płotu.

Koń wierzgnął, kiedy pocisk z hukiem odbił się od metalowych prętów. Tuż nad jego uszami.

Prawie spadła z siodła.

Krzyki stały się głośniejsze, bardziej natarczywe. Niczym nagonka na ranną sarnę. Biegli za nią, czując zdobycz tuż pod nosem. Przeskakiwali przez ławki i krzewy, nie zdając sobie sprawy, że są tylko ludźmi, że jeszcze parę miesięcy temu nigdy w życiu nie dogoniliby konia biegnącego galopem. Nawet nie pofatygowaliby się, by ruszyć w pościg za elfem.

Przecież dla nich nie istniały.

Szkapa zwalniała. Ledwo zdążyła minąć wystający z ziemi pień. Dzhoy spojrzała za siebie. Byli coraz bliżej, jeden celował z broni. Źle, bardzo źle. Nie miała wyjścia. Przeciwko niewidzącym to cios poniżej pasa, w tamtej chwili miała to jednak głęboko w swoim poważaniu.

Zza pasa wyciągnęła fajkę. Zapach paproci został gdzieś w tyle.

Koń potknął się. Prawie się przewrócił, ale biegł dalej. On też nie chciał umrzeć.

Zaciągnęła się dymem. Magia przepłynęła przez płuca wprost do głowy. Fajka przyjemnie zadrżała jej w dłoni. Wypuściła zgniłozielony dym w powietrze.

Usłyszała strzał.

Potem dziki wrzask.

Za swoimi plecami zostawiła trzy kamieniste olbrzymy chętne walki i krwi. Zwolniła konia do kłusu. Schowała fajkę za pas. Już jej nie złapią.

Zastanawiała się, czy uda jej się dotrzeć na czas. Może świat zdąży rozpaść się na milion kawałków, zanim ujrzy twarze przyjaciół? Albo ludzie, ci, których wszyscy nazywają ślepcami, ukrócą w końcu jej żywot? Nie mogła pogrążać się w ciemnych myślach. Magia wyczuwała takie rzeczy. Lubiła też je wykorzystywać.

Usłyszała dziwny dźwięk. Jak skrzeczący szczur. Rozejrzała się, ale nikogo, prócz oddalających się potworów i cichnących napastników.

Nagle, tuż przed twarzą rozjaśnił jej się hologram. Zatrzymała konia. To wiadomość od wiedźmy, parę razy w życiu widziała takie rzeczy, szczególnie na wojnach, w których półkrwi licznie brały udział.

- Dzhoy? Słyszysz mnie? - Głos nieco trzeszczał, ale rozpoznała w nim Mirę. Czyli żyją.

- To ja. - Musiała mówić trochę głośniej. Miasto po raz kolejny pogrążyło się w hukach i wrzaskach. - Coś się dzieje, że wysyłasz po mnie tak cenną magię? - Ruszyła konia powolnym stępem. Wizja płynęła razem z nią.

Mirze oczy błyskały raz po raz innym kolorem. Jej siły były na wyczerpaniu, nawet, jeśli obraz stawał się niewyraźny, to potrafiła dostrzec wysunięte kły. Musiała się streszczać, bo umrze. Tak właśnie myślała Dzhoy. Naprawdę coś złego się działo.

- Od kilku dni po okolicy kręci się szajka mieszańców. - Wiedźma odwróciła się na chwilę, by potem przyciszyć głos. - Jeszcze nie mówiłam innym, ale wyczuwam w nich silną osobę. Demona z królewską krwią. - Elfka nie przerywała, przeczuwając, że to nie sedno sprawy. - Już raz zaatakował Sam. Nie było mnie przy tym, ale podobno używał elfickiej broni.

- Niemożliwe. One są tworzone tylko przy narodzinach. - To rzeczywiście było coś dziwnego. - Jeżeli posiadł coś takiego...

- Nie skończy się to dla nas dobrze. - Mira syknęła, łapiąc się za głowę. - Już dłużej nie dam rady. Jesteśmy w Bieszczadach, dalej sama nas znajdziesz. Jeżeli na pewno chcesz nam pomóc... - Jej szalejące tęczówki rozbłysły pełne nadziei.

Czy potrafiła jej odmówić? Tym dumnym oczom pełnym żaru? Westchnęła, czując, że po raz tysięczny ulega silnej osobowości Miry.

- Dobrze,...

Ziemia za jej plecami zatrzęsła się. Coś przeleciało nad jej głową. Wierzchowiec szarpnął wodzami i zakręcił się w kółko. Przed jego kopytami leżała głowa kamiennego potwora, którego paręnaście minut temu wezwała Dzhoy. Chwilę potem wszystko zasłonił dym.

- Dzhoy?! Dzhoy! Co się tam dzieje?! Hej! - Mira coraz bardziej cichła. Wizja parę razy się przerwała i zniknęła.

Usłyszała krzyki. Ludzkie krzyki, potwory rozsypały się w pył.

Bomba.

- Chodź tu, ty szkarado! - Głos pełen nienawiści wydobywał się znikąd. Zmieszany z gorejącym miastem stawał się przerażający. - Wyrwę ci te szpiczaste uszy i powieszę sobie razem z jemiołą!

Czy się bała? Oczywiście. Jej golemy zostały starte w proch przez niemagicznych, jak mogła się nie bać? Przez tysiąclecia jej rasie nie udało się stworzyć namiastki ludzkiej cywilizacji. Zatrzymali się na etapie interakcji z naturą, w końcu, po co im było więcej? Po co im niszczycielska broń, zdolna mordować setki tysięcy istnień?

Kula szarpnęła za jej płaszcz, zostawiając w nim ogromną dziurę. Próbując utrzymać zwierzę w miejscu zakręciła fajką w dłoni, wysypując z niej popiół. Dym wokół utworzył bezpieczny tunel, zatrzymujący wirujące kule.

Puściła się w galop. Musiała ich zgubić, inaczej w życiu nie dotrze do reszty.

Za sobą usłyszała tylko przekleństwa i groźby. Już nie chowała fajki. Nie w tym mieście, pełnym zdziczałych psów myśliwskich.

Co oznaczało, że demon miał broń? One nie walczyły bronią, nie była im potrzebna. Ich siła wystarczała w pełni do opanowania płynącej w nich magii. Tylko elfy, rasa najstarsza z magicznych, najbardziej chaotyczna używała przedmiotów do kontroli. Tylko oni mieli przepisy na takie przedmioty. Tylko oni je wykuwali. Tylko jeden przedmiot dla jednego elfa, który rozpadał się po jego śmierci.

- Szlag. - warknęła pod nosem. - To po prostu niemożliwe.

Wiatr szarpał za grzywę i płaszcz, mróz kuł w nos i policzki. Park był na przedmieściach, więc szybko minęła granice pomiędzy miastem a łąkami. Nadal jednak czuła za plecami szum wściekłości niemagicznych. Będą jeszcze długo podążać jej śladem, nie ustaną póki nie złapią i rozszarpią. Szczególnie po tym, jak prawie mieli ją w garści. Ptaki zaśpiewały gdzieś w drzewach, czekając na ostatnie przebłyski jesiennego ciepła. Słońce wyszło zza horyzontu, oślepiając wszystko w około.

Zaczęło się.

Zbawić Ziemię i ŚwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz