Sztylet zatopił się w lewym ramieniu Celestii.
To był chyba mój najmniej celny rzut w życiu.
Złożyło się na to kilka czynników - moje zdenerwowanie, mgiełka, która pojawiła mi się przed oczami, roztrzęsienie, świadomość, że to moja najlepsza przyjaciółka, i to, że zupełnie rozproszył mnie czyjś krzyk parę metrów dalej.
-Aauaaaaa! - wrzasnęła Celestia, gdy sztylet zranił jej ramię, odbił się i wylądował na glebie.
- Celestia! - krzyknęłam.
Nagle ktoś złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć z bezsilności, gdy usłyszałam:
- Jestem twoim sojusznikiem, wariatko.
Sunil.
Uspokoiłam się, głęboko oddychając.
To on krzyknął.
To przez niego Celestia jeszcze bardziej cierpiała.
- Naprawdę chciałaś ją zabić?! - krzyknął Sunil.
- Chciałam skrócić jej cierpienie. Ale ty je nie tylko przedłużyłeś, ale też pogłębiłeś.
- Chciałaś ją zabić? - powtórzył Sunil trochę łagodniej - Nie bądź marionetką w ich łapach. Bądź jak Katniss Everdeen. Daleko zajdziesz.
Przez chwilę słychać było tylko płacz i jęki Celestii, która zwinęła się w kłębek pod drzewem. Kątem oka zauważyłam, że sięga po sztylet.
- Nie! Zostaw! - wrzasnął Sunil - Patrzcie!
Obok nas wylądował mały, biały spadochron.
Podarunek od sponsorów.
Rzuciłam się na niego jak na jedzenie po tygodniu głodówki.
Ujrzałam dwie dziwne maski, które od wewnętrznej strony pokryte były białym żelem. Pod spodem leżał także bandaż i malutka buteleczka wody utlenionej.
- Musicie założyć te maski - powiedział Sunil - Żel wyciągnie z waszego organizmu toksyny.
- Domyśliłam się - mruknęłam, chwytając bandaż - Ale najpierw opatrzę jej ranę. Celestia...?
Nie popełniła samobójstwa, ale w jej oczach widać było, że naprawdę tego pragnie. Jej twarz wyglądała okropnie. Rany i obrzęki mieszały się ze łzami. Całym jej ciałem aż wstrząsało z bólu.
- Zaraz będzie dobrze - wyszeptałam, czując, jak serce ściska mi się w środku - Nie będzie cię już nic boleć.
- Zabijesz mnie w końcu...? - jęknęła Celestia z nutką nadziei w głosie.
- Nie. Uratuję cię.
Nie odpowiedziała, zaczęła tylko jeszcze bardziej płakać, jakby chciała powiedzieć: "Mam gdzieś twoją pomoc".
Polałam jej ranę wodą utlenioną i zawiązałam wokół niej bandaż. Chwyciłam maskę i delikatnie włożyłam ją na twarz Celestii. Zapięłam ją z tyłu, by dobrze się trzymała.
Przez cztery sekundy nie działo się zupełnie nic. Potem - pewnie wtedy, gdy żel zaczął wsiąkać w skórę - Celestia wrzasnęła tak głośno, że na krótką chwilę ogłuchłam na jedno ucho. Ptaki poderwały się z drzew, a coś, co widocznie czaiło się do tej pory w krzakach, czmychnęło ze strachu.
Przynajmniej nie będziemy musieli walczyć z jakimś głupim zmiechem. Mam już dość wszystkich zmodyfikowanych genetycznie stworzeń.
Krzyk Celestii trwał około pięciu sekund. Potem już tylko jęczała i wiła się z bólu. Gdzieś w oddali Coś ryknęło tak, jak wczoraj, gdy wydostałam się z gniazda skrzydlatego zmiecha.
Nie zastanawiałam się nad tym.
- Celestio - chlipnęłam, bo niemal czułam jej ból na własnej twarzy - To tak jak ze zwichniętą ręką. Przestawianie boli, ale potem czuć wielką ulgę.
Celestia nie miała siły na odpowiedź.
- Ty też musisz założyć maskę - powiedział Sunil.
- Tak... Oczywiście. Popatrz, Celestio! Łączę się z tobą w ból...uuuaa!!! - pisnęłam, a łzy same wycisnęły mi się z oczu.
Jeśli Celestia czuła TO na całej twarzy, to nie dziwiłabym się, gdyby już nie żyła z wycieńczenia.
- O Boże! - chlipnęłam i zarzuciłam ręce na szyję Celestii - Boże... Boże... Boże...
Kołysałyśmy się, przywierając do siebie najmocniej jak się da. Czułam, że zapach zgniłego mięsa schodzi z jej twarzy, pozostał jedynie na ubraniu. Jej włosy łaskotały mnie w wystający z maski nos, a na uchu czułam jej łzy. Przez jakiś czas, który może dla nas trwał o wiele dłużej niż dla Sunila, byłyśmy niemal jednym ciałem.
Jak mąż i żona.
*
Sunil powiedział, że miałyśmy założone maski przez godzinę.
Już nigdy nawet nie pomyślę, że godzina to krótki okres czasu.
Ze zmęczenia zasnęłyśmy od razu po tym, jak uwolniłyśmy się od tych przeklętych masek. Obudziłyśmy się parę godzin później. Spojrzałam na zegarek. Piętnasta godzina.
- Uprałem wasze ubrania. Już zdążyły wyschnąć - usłyszałam głos Sunila - Nie dziwcie się więc, że jesteście w samej bieliźnie.
- Hm... Dzięki - mruknęłam.
- Wy same powinnyście się też umyć.
- Ta - mruknęłam - Celestio...?
- Pomóż mi... Nie wstanę sama - wyszeptała Celestia.
Razem doczołgałyśmy się do wiadra z wodą.
Nie widziałam sensu w pytaniu się Sunila, skąd ją wziął.
Gdy już się odświeżyłam, czułam się o wiele lepiej. Wyglądałam też o wiele lepiej, nie mówiąc już o Celestii. Jej skóra twarzy wyglądała na gładką jak tyłek niemowlaka.
Poczułam w sobie dziwną potrzebę, by jej dotknąć.
*
Przez resztę dnia nie wydarzyło się prawie nic, oprócz tego, że zaatakował nas jakiś dinozaur-niedorostek, którego Sunil bez trudu uśmiercił jednym strzałem z kuszy. Nie wiedzieliśmy, czy zmiechy nadają się do jedzenia, więc Sunil upolował dla nas trzy ptaki. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko - było już nam wszystko jedno, czy ktoś nas zauważy, czuliśmy się tacy mocni - po czym upiekliśmy i zjedliśmy ptaki.
Około dziewiątej wieczorem Sunil położył się spać. Ja byłam wyznaczona na pierwszą wartę.
- Celestio... śpij - powiedziałam.
- Boję się - szepnęła Celestia - Nie chcę od ciebie odchodzić.
Dogasające ognisko rzucało na jej twarz delikatną poświatę.
Dotknęłam jej policzków, które rzeczywiście były idealnie gładkie.
- A więc zostań ze mną - wyszeptałam - Na zawsze.
__________________
Był tu pewien bardzo nieprzemyślany fragment, który zdecydowałam się usunąć (gdyby ktoś się zastanawiał...).
CZYTASZ
Dzieci Kapitolu
FanfictionDwa lata po śmierci Coriolanusa Snowa prezydent Coin przywróciła Igrzyska Głodowe. Tym razem Trybutami zostaną dzieci i młodzież z samego Kapitolu. [zakończone: styczeń 2016 r.]