Rozdział 14 - ostatni

1.2K 136 32
                                    

Już prawie dotarłyśmy do wulkanu, gdy obok nas świsnęła strzała.

Krzyknęłam i odskoczyłam, Celestia upadła na glebę.

Z krzaków wyskoczyła czarnowłosa dziewczyna. W rękach trzymała napięty łuk, na plecach miała zawieszoną torbę.

- Sojusz? - spytałam szybko, zanim wystrzeliła kolejną strzałę.

Opuściła łuk. Zdmuchnęła grzywkę z oczu.

- Przed chwilą widziałam, jak rozumiesz słowo sojusz, Irino Everdeen.

Poczułam, że w moim gardle tworzy się wielka gula.

- To nie tak - wyszeptałam - Ona i tak by niedługo umarła. Cud, że jeszcze żyła. Nie miała się czym bronić i właściwie nie była nam potrzebna. Ale ty...

- Nie chcę zawierać z wami sojuszu tylko po to, żeby wam się przydać i zostać potem zabita.

Nagle rozległ się ryk. Ten głośny, przerażający ryk, który teraz zdawał dochodzić z tak bliska, że ciarki przeszły mi po plecach. Na skroniach poczułam kropelki potu.

Popatrzyłam na Celestię. Stała obok mnie, miała napięte mięśnie, jakby była gotowa do ucieczki. W lewej dłoni ściskała procę, a w prawej kamień. Jej spojrzenie było zamglone, nieobecne.

- Mamy coraz mniej czasu - zwróciłam się do czarnowłosej - Zapewne ty też wybierasz się do wulkanu?

- Co? Do jakiego wulkanu?! - czarnowłosa spojrzała na mnie jak na skończoną idiotkę.

Zamrugałam szybko powiekami.

- No... Chyba że masz inne bezpieczniejsze miejsce, o którym pisał Gale. Albo ono nie istnieje.

- Gale? Jaki Gale? - czarnowłosa chyba coraz bardziej się niecierpliwiła, bo zauważyłam, że ponownie podciąga łuk - O czym ty gadasz, dziewczyno?

- Nie dostałaś wiadomości...? - spytałam cicho.

- Od Gale'a Hawthorne? Przecież nikt nie dostał żadnej wiadomości. Przynajmniej ani ja, ani mój sojusznik, który zginął parę godzin temu.

- My dostaliśmy - powiedziałam ostrożnie.

Spojrzałam na niebo, które zaczęło osnuwać się ciemnymi chmurami, jakby zaraz miała rozpętać się burza.

- Co niby w niej było? - czarnowłosa nadal napinała łuk.

- Napisał, że musimy znaleźć bezpieczne miejsce, chyba, że chcemy zginąć jak dinozaury.

Oczy czarnowłosej przybrały kształt i wielkość talarów. Opuściła łuk. Schowała strzałę. Podeszła do nas.

- No cóż, zaryzykuję, sojuszniczko. Mam na imię Tella.

- Ja jestem Irina, a to Celestia.

Poczułam, jak gruba kropla deszczu spada mi na czubek nosa. Zaczęłam drżeć, choć nie było mi zimno.

Zastanawiałam się, dlaczego ten deszcz tak mnie przeraża. Przecież to tylko zwykły deszcz.

Nie. Tu, na arenie, nie ma nic zwykłego.

Niespodziewanie poczułam, że spadam w dół. Ktoś przygniótł mnie do podłoża. Poczułam zimno na karku, a po chwili usłyszałam syczenie:

- Jaka wiadomość? Jaki wulkan?

Był to chłopięcy głos. Jakiś trybut przystawiał mi nóż do gardła, a ja z szoku nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa. Słyszałam jęki moich sojuszniczek. Pewnie koledzy mojego napastnika właśnie się nimi zajęli.

Dzieci KapitoluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz