Rozdział 5 - sen i Dorothea Rain

155 14 1
                                    

  Auto państwa Enríque wraz z Samanthą, wyjechało na parking parku rozrywki 'Disneyland'. Często zabierali dziewczynkę o nazwisku Red. Lubili ją.Właściwe traktowali ją jak drugą córkę. Gdyby nie oni, mała Sam, nigdy nie poznałaby świata.
  Z auta wyskoczyła Mary ciągnąca za rękę swoją przyjaciółkę.
-Pośpiesz się Sam! Szybciej! - wolała.
-Dziewczynki, mamy czas. - powiedział łagodnie Tom Enríque.
  Był to wysoki mężczyzna z czarnymi włosami i brązowymi oczami. Na codzień leczył zęby, był dentystą. Jego asystentką jest jego żona, Alice Enríque. Szczupła, niska kobieta miała jasne, blond włosy i zielone oczy. Jej córka, Mary Enríque, była jej malutką kopią z oczami ojca.
  Sześciolatki biegły w stronę wejścia. Gdy dorośli kupili bilety, dziewczynki od razu pobiegły w stronę kolejki górskiej.
-Czy to na pewno bezpieczne? - spytała Alice z przerażeniem patrząc na punkt zainteresowania sześciolatek.
  Mimo obaw kobiety, Mary i Samantha już po chwili siedziały w wagoniku i piszczały z zadowolenia. Jednak gdy kolejka ruszyła, dziewczynki lekko się przeraziły. Żeby nie przyznać racji pani Enríque, dobrze ukrywały strach.
  Małej Samanthcie podobały się chłodzące po parku postacie z bajek. Jak się okazało, tylko z daleka. Gdy Kopciuszek przechodziła koło Sam, zdezorientowana dziewczyna ukryła się za Tomem.
-Co się stało Sam?
Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko wskazała na postać.
-Nie bój się. Chcecie może coś zjeść? Może pójdziemy na watę cukrową i soczek? - po chwili zaproponował mężczyzna.
-Pomarańczowy? - zapytała niepewnie Samantha.
-Oczywiście! Jaki tylko chcesz, Sam! - próbowała dodać jej otuchy Alice.
  Gdy doszli do stoiska z przekąskami, Tom kupił dziewczynkom watę i soczki. Mary wybrała jabłkowy, a jej przyjaciółka pomarańczowy. Gdy wszystko zostało zjedzone i wypite, dziewczynki poszły na karuzelę. Bardzo im się podobało.
  Po jakiejś godzinie zabawy, sześciolatki zmęczyły się. Cała grupa szła w kierunku parku, gdy nagle coś zaciekawiło Samanthę. Był to sklep z pamiątkami. Na wystawie zobaczyła wielkiego, pluszowego Kaczora Donalda. Zapragnęła go mieć.
  Odłączając się od przyjaciółki i jej rodziny, poszła w kierunku sklepu. Nagle wyszedł z niego mężczyzna w stroju Myszki Mickey. Strasznie przeraził on małą Sam. Rozłożył ręce, aby ją przytulić, a ona rozpłakała się.
-Coś się stało, dziewczynko? Zgubiłaś się? Pomóc ci?
Samantha nic nie powiedziała. Tylko wpatrywała się w niego wielkimi, szklanymi, czerwonymi oczami. Nagle mężczyzna ściągnął maskę.
-Samantha!!! - krzyczała Alice.
Widocznie zorientowali się, że dziewczynka zaginęła.
-Sam!!! Nie ukrywaj się!!! Sam!!! Godzie jesteś?!!! - wolała Mary.
Ale Samantha nie przyjmowała się ich wołaniem.
  W tej samej chwili, mężczyzna skręcił sobie kark. Wszyscy wokół stanęli i ze strachem w oczach obserwowali działania mężczyzny.
  Dopiero teraz Samantha zachciała wrócić do Mary, do Alice i do Toma.
-Mary!!! - nawoływała dziewczynka. - Ciociu Alice!!! Wujku Tom!!!
-Sam! - krzyknął ktoś za plecami sześciolatki. To była Mary.
Podbiegła do niej i ją przytuliła.
-Sam! Gdzie ty byłaś?! - dopytywał Tom. - Tak się baliśmy!
-Wystraszyłaś nas! - powiedziała z wyrzutem Alice i przytuliła ją.
-Dobrze. Może wrócimy już do domu? - zmienił temat mężczyzna.
-Yhy... - powiedziała niepewnie Samantha.
-Dziewczynki, chcecie pamiątki? - spytała kobieta.
-Tak! - odpowiedziały razem dziewczynki.
  Weszli do sklepu z pamiątkami. Dokładnie tego, w którym Samantha zobaczyła maskotkę i spotkała mężczyznę przebranego za Myszkę Mickey. Ktoś zabrał już jego zwłoki.
  Mary wybrała sobie pluszową Myszkę Minni, a Sam upatrzonego wcześniej Kaczora Donalda.

-Panno Red! Proszę wstawać! - ktoś mną potrząsnął. - Samantha!
-Co się stało? - spytałam sennie. - Która godzina?
-Idziesz do dyrektorki! Masz godzinę. Radzę się pośpieszyć!
Chcąc, nie chcąc wstałam. Zerknęłam na zegarek. Była 5:41. Ona chyba zwariowała! Musiałam doprowadzić się do pożądku. Po umyciu się, pomalowałam się i ubrałam.
  Wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że jestem spóźniona, ale nie obchodziło mnie to. Szłam w kierunku gabinetu. Na drzwiach wisiała tabliczka:
Dyrektor Dorothea Rain
  Weszłam bez pukania. Gabinet był mały. Na ścianach była boazeria, a na podłodze panele. W centrum pokoju stało mosiężne, dębowe biurko i fotel w skórzanym, czerwonym obiciu. W rogu stała kanapa w takim samym kolorze jak fotel. Pod jedną ścianą stały regały z książkami i dokumentami. W oknach wisiały ciężkie czerwone firany, a na podłodze leżał dywan w takim samym kolorze.
  Przy biurku stała kobieta. Miała 43 lata. Makijażem i fryzurą próbowała się odmłodzić, ale jej to nie wychodziło. Ubrana była w luźne spodnie z wysokim stanem, biały top i marynarkę. Na stopach miała za wysokie jak na jej wiek szpilki.
-Witam panno Red.
-Czemu zawdzięczam tą nieprzyjemność bycia w pani gabinecie o godzinie 7... - spojrzałam na wyświetlacz telefonu. - ...12?
-Gdzie byłaś wczoraj? - spytała zimnym tonem.
-Wczoraj... - denerwowałam ją. Podeszłam do krzesła i usiadłam na nim. - ...byłam na zakupach...
-Gdzie?
-A jak pani myśli? - dałam nogę na nogę. - Gdzie się robi zakupy?
-W galerii. To wiem. - ucięła. - Co tam robiłaś?
-Kupowałam buty, sukienkę... - zaczęłam wyliczać na palcach. - ...bluzkę, kosmetyki...
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. - przerwała mi.
-To o co? - drażniłam ją.
  Dorothea zaczęła czegoś szukać w biurku. Nie mając co robić, przeglądałam Instagrama. Po piętnastu minutach znalazła to co szukała.
-Mam! - krzyknęła triumfalnie. - Leżało na wierzchu... - dopowiedziała szeptem.
-Ym... - zdziwiłam się.
-Czy wiesz kto to? - pomachała mi zdjęciem przed nosem.
  Na zdjęciu była kobieta. Ta staruszka, którą spotkałam w sklepie z butami. A obok niej stali jacyś ludzie i dwójka dzieci.
-Rodzina tej kobiety złożyła skargę na ciebie, że ją zabiłaś.
-Nie wiem o czym pani mówi. - skrzyżowałam ręce na piersi. - Sama kopnęła w kalendarz.
-Czyli t-ty...
-Nie. - przerwałam jej.
-Co ona ci zrobiła?! - spytała żałośnie.
-Głupia stara baba wyzwała mnie. Zresztą. - wzruszyłam ramionami. - Nie pani sprawa.
-A właśnie że moja sprawa!!! - zaczęła na mnie wrzeszczeć. Z jej oczu poleciały łzy. - To była moja MATKA!!!!!
-Aaa... - zatkało mnie. Dopiero teraz zrozumiałam. Te zdjęcie, które mi pokazała, to było jej zdjęcie rodzinne. - A te dzieci? To pani?
-Są mojego brata. - powiedziała. - Wiesz jak one rozpaczają?! Ciągle pytają się, kiedy babcia przyjdzie! Straciły już matkę! Teraz i babcię! I to przez ciebie!!!
  Stałam i patrzyłam na nią. Byłam zaskoczona. I nagle kobieta rzuciła się na mnie. Gdy była już blisko mnie, zatrzymałam jej czas. Zastygła w bezruchu. Dla niej czas się zatrzymał. Lecz ona mnie słyszała.

...I oto kolejna umiejętność. Kontrola czasu...

-A teraz słuchaj mnie. - warknęłam. - Nie interesuje mnie to, że to była twoja matka. Nie miała prawa na mnie naskakiwać. Nie dasz mi żadnej kary, bo jesteś za słaba. To ja nad tobą panuję. A teraz idę na lekcje. - odwróciłam się. - Do widzenia.
  Wyszłam. Skierowałam się w stronę klasy biologii. Na zegarku była już 8:16. Bardzo długo siedziałam w gabinecie Dorothea'i. Gdy byłam przed drzwiami sali, pstryknełam palcam, odwołując tym zaporę czasową.

*********************************

Dziś znowu maleńka retrospekcja z życia Samanthy. Kolejna część jej historii. Jeśli chcecie jeszcze coś z jej dzieciństwa, to napiszcie w komentarzu.

W każdym rozdziale musi być coś drastycznego, więc Sam 'zabija' mężczyznę w Disneylandzie, a staruszka z poprzedniego rozdziału jest matką dyrektorki.

Miłego czytania :*

~lilianka1412 ♡

Następczyni Diabła Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz