Rozdział 10

42 5 0
                                    


Stałam na środku drogi zastanawiając się co ja właściwie robie. Wszystko co wyczyniam jest... sama nie mogłam tego określić.

Mam 18 lat, ale tak oficjalnie to za miesiąc. Ale chyba mam już prawo do całkowitej wolności? Miałam dosyć tego wszystkiego.

Bolały mnie już nogi od chodzenia i w dodatku chciałam iść już spać. Jedyną tutaj substancją napędową jest CHRIS. Pierwszy raz robie w życiu takie głupoty i niepoprawne rzeczy. Teraz to już wiem co oznacza ,,oślepić z miłości". Ta rzecz co została u mnie oślepiona to mój rozsądek. Pewnie chłopaki mają z nas nieziemski ubaw, że idziemy w trójkę tyle kilometrów na piechotę na stację benzynową. O nie, przepraszam, przecież wozimy się nasza limuzyną... na zmianę. Nawet nie zauważyłam kiedy doszłyśmy do zakrętu, za którym znajduję się nasz cel- stacja benzynowa i trzej muszkieterów.

-Idziemy zatankować nasz wóz? Bo już nam paliwa brak.

Karen spokojnie nadawała o tankowaniu, a Viki ledwo żyjącą woziła ją dalej na naszych taczkach.

-Karen!!- wycedziła piskliwym głosem Vik- złaź i zacznij używać swoich nóg. Ciesz się, że Bóg cię nimi obdarował.

-Bóg obdarował mnie nie tylko moimi cudownymi nogami, ale tez boskim ciałkiem.

-Chyba raczej boskim sadełkiem- dogryzła Vik.

-Kochanego ciałka nigdy dość. Daj mi taczki idę porwać naszych ziomków do naszej fury.

-Błagam Karen-ciągnęła Vik- Jak się tam zmieści chodź jego pół dupska to będzie sukces.

-Nie mów tak. Czekaj, czekaj, ale ty sugerujesz, że oni są jak zawodnicy wagi ciężkiej?

-Niee!!!- odpowiedziała szubko Vik- Tylko hmm.. sama zobaczysz.

-Dalszy ciąg?-spytała Karen

-Dalszy ciąg, co?-na twarzy Vik wyrysowało się nieporozumienie.

-RUROCIĄG!- wycedziła pełna emocji Karen, która ledwo powstrzymywała się od łez ze śmiechu- jestem świetna!

-Narcyz-prychnęłam z rozbawieniem.

-To było słabe jak moje bicki!- odpowiedziała krytycznie Viktoria.

Karen chwyciła za taczki i pobiegła z nimi do stacji.

Czułam jakbym miała przywiązane do nóg grubymi łańcuchami kotwicę. Z każdym chodem czułam brak sił. Viki chwyciła mnie za rakę i kazała przystanąć. Usłyszałam przeraźliwy pisk Karen, blondynka od razu pobiegła w stronę koleżanki, a ja? Stałam i wpatrywałam się w jeden punkt- Stacje.

Nie śpieszyło mi się, miałam mętlik w głowie. Usiadłam na poboczu ulicy. Poczułam narastający ucisk w żołądku. Chłodny wiatr oziembiał moje ciało. Zrobiło mi się zimno, a do moich oczu naleciły łzy. Jedna kropla swobodnie spływała mi po policzku, druga i kolejne.. Nie mogłam powstrzymać łez. Pozwoliłam sobie płakać. Tak po prostu. Po kilku minutach poczułam się lepiej, jakby wielki głaz, ciężar spadł mi z serca. Z mojej duszy. Nie wiem czemu, ale miałam nagłą ochotę przeprosić mamę, tatę. Ich nie ma, są u babci na wakacjach, a ja sama w domu. W dodatku nie zachowuje się odpowiedzialnie, rozczaruje ich swoją postawą. Czułam obrzydenie do siebie i wielką furię, że nie jestem zbyt dobrą córką. W moich brzuchu zaczęło burczeć, dosłownie. Byłam głodna. Wyciągnęłam z kieszeni kilka drobniaków i ruszyłam w stronę stacji. Powolnym krokiem zmierzałam ku celu, obeszłam od tyłu stację, aby Karen z Viki nie musiały na mnie patrzeć. Chciałam uniknąć jakich kolwiek pytań. Dobrze, że nałożyłam tusz wodoodporny, bo źle by się to skończyło. Weszłam do sklepu mówiąc ,,dobry wieczór'' sprzedawcy zza lady. Wyglądał na dryblasa z wielką łysiną na czubku głowy. Skierowałam się na regał z jedzeniem. Sięgnęłam po dwie paczki ciastek i jedną dużą czekoladę z milki, oreo. Wzięłam jeszcze butelkę pepsi i poszłam do kasy zapłacić. Przede mną stał jakiś chłopak z kapturem na głowie. Wyciagnął portfel z kieszeni i zapłacić za swój zakup. Szybkim chodem wyszedł z pomieszczenia. Podeszłam bliżej lady i rozłożyłam kasjerowi moje pyszności, aby mi wszystko wyliczył.

Please, don't be madWhere stories live. Discover now