(08)

383 52 9
                                    

przyjechał, oczywiście że przyjechał. był punktualnie na czas, nawet minuty spóźnienia. pod tym względem pasował do aveline jak ulał, oboje nienawidzili spóźnień.

bez słowa wsiadła do samochodu. bez słowa harry odjechał. bez słowa jechali prostą drogą, oświetloną jedynie przed rzadko rozstawione latarnie. jedynie matty z the 1975 śpiewał powoli, bez pośpiechu medicine.

yeah you rid me of the blues

ever since you came into my life

because you're my medicine*

- jesteś moim lekarstwem, aveline. - jego głos brzmiał dziwnie odlegle.

nie odpowiedziała. zawsze gdy jej na czymś zależało, słowa wypływały z niej jak wodospad lub rwąca rzeka. tym razem, chcąc zachować magię sytuacji i drobnej chwili, milczała.

w końcu dojechali do malutkiego baru położonego przy lesie. dziewczyna nigdy tu nie była i nie miała pojęcia, co mogło przyciągnąć tu harry'ego. pachniało tu tylko spalonym olejem, najpewniej z frytek, i alkoholem. chyba dość nieprzyjemnie się tam siedziało, a co dopiero jadło.

- to było miejsce, do którego chciałeś mnie zabrać? - powiedziała bez ogródek.

- tak, w rzeczy samej. to jednak nie koniec naszej wycieczki - powiedział i postawił kilka kroków w kierunku przeciwnym do pseudo-restauracji. - nie idziesz?

szedł w stronę lasu. praktycznie w środku nocy (została mniej więcej godzina do zakończenia tego dnia) mieli iść do ciemnego lasu oddalonego od jej domu o milion kilometrów (miała zdolności do koloryzowania, często mówiła "nie robiłam tego od dziesięciu lat", mając na myśli rzecz, z którą nie miała styczności dwa miesiące, "milion kilometrów" nie było więc czymś dziwnym w jej wykonaniu). do tego prowadził ją tam chłopak, który ostatnio stał na samej krawędzi szczytu budynku. ale oczywiście nie myślała głową, a sercem i poszła za nim.

po dosłownie trzydziestu sekundach w lesie zgubiła harry'ego. nie było to trudne skoro n i e   w i d z i a ł a   n i c. jednak gdy tylko zaczęła wykrzykiwać jego imię, złapał ją cicho za rękę i poprowadził dalej.

- boisz się? - zapytał.

- a jak mogę się nie bać, skoro nic nie widzę i wydaje mi się, że jestem otoczona ze wszystkich stron wilkami, wręcz czekającymi na zjedzenie mnie.

- miałem nadzieję, że czujesz się trochę bezpieczniej wiedząc, że jestem obok i trzymam cię za rękę.

nawet wcześniej tego nie zauważyła. potraktowała swoją dłoń w dłoni tego chłopaka jako coś oczywistego. jednak teraz jego dotyk zaczął ją lekko krępować. zastanawiała się, czy to odpowiednie. w końcu ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiali.

- skoro już tu jesteśmy i mamy trochę czasu, cokolwiek robimy w tym cholernym ciemnym jak węgiel lesie, możesz mi powiedzieć dlaczego się do mnie nie odzywałeś? co robiłeś przez ten cały czas, kiedy...

położył jej palec na ustach. nie był to romantyczny gest, raczej niema prośba, żeby przestała mówić.

- to nie jest czas na tą rozmowę.

- a kiedy według ciebie będzie? - aveline traciła powoli cierpliwość. spotkała się z nim głównie, żeby wszystko wyjaśnić, a nie żeby chodzić po ciemku nie wiadomo nawet gdzie.

już nie odpowiedział, bo nagle znaleźli się przed kamiennym murem. w sumie był to bardziej murek, nie miał więcej niż dwa metry. cały był w dziurach, można by porównać go do sera żółtego, na prawdę.

no reasons ☾ h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz