10. Przesadne akcentowanie liczby mnogiej

1.8K 324 37
                                    

GABRIELLE

Dwa dni później, w środę, Gabrielle Ethans maszerowała tym samym korytarzem, dźwigając plecak. Ostatnia lekcja klasy 4r właśnie dobiegła końca. Briel jednak nie opuszczała budynku – ubłagała pannę Carman, by pozwoliła jej zostać w szkole i przez następną godzinę włóczyć się po korytarzach z Nikonem, szukając dobrych ujęć. Cała redakcja zaskakująco szybko wzięła się do pracy, ona jako jedyna nie ruszyła jeszcze swojej porcji. Przez ostatnie dwa dni jej umysł fotografa działał na pełnych obrotach – wszędzie wynajdowała dobre miejsca na zdjęcia, wciąż napływały do niej nowe inspiracje. Uważała, że istnieją dwa gatunki umysłów – umysły zwykłych ludzi i umysły artystów. Wciąż nie rozgryzła, jak funkcjonują te pierwsze.

Zbiegła po schodach do sklepiku szkolnego. Znajdował się w podziemiach, należał do ulubionych miejsc spotkań uczniów na przerwach. Gabrielle często przychodziła tam z Kendrą – kupowały chrupki kukurydziane, siadały przy jednym z ocienionych stolików i rozmawiały o głupotach przez całą przerwę. Teraz chciała tam zaczekać do dzwonka, po którym wybierze się na polowanie. Miała kilka ciekawych koncepcji, które wymagały zupełnie pustych korytarzy.

Właśnie miała przestąpić próg sali, którą uczniowie nazywali Kawiarnią, gdy usłyszała znajomy głos Coral. Zatrzymała się jak wryta.

- Jestem naprawdę zadowolona z materiału, jaki zebraliśmy. Mamy... moment... wypowiedzi czwórki pierwszaków, dwojga drugoklasistów, aż pięciorga trzecioklasistów, trojga czwartoklasistów, ale nie złapaliśmy na razie ani jednego piątoklasisty. Myślę, że pięć wypowiedzi to odpowiednia liczba – skąd nagle zebrało się w niej tyle niechęci do tego głosu? Nie miała pojęcia. Nawet liczebniki odmieniała poprawnie, przeklęta kujonka.

- Tak, zgadzam się z tobą – odpowiedział jej głos, który znała tak dobrze.

Przywiódł jej na myśl setki wspomnień, utraconych chwil - opowieści o zaginionych miastach, które wymyślali jako dzieci, szturchanie się łokciami i nabijanie się z własnych wad, obgadywanie kolegów i koleżanek z przymrużeniem oka. Gwałtowny przypływ dziwnego, żrącego uczucia. Gniew? Żal?

Zazdrość?

- Na pewno? – Och, jak uroczym i słodkim głosem się z nim droczy. Wcale nie brzmi jak tandetna, plastikowa flirciara. Ile razy wyśmiewali dziewczyny podobne do niej, zanim to wszystko się zdarzyło?

- Tak, na pewno. Z całkowitą pewnością się z tobą zgadzam, panno Jarvis.

W mózgu i brzuchu Gabrielle wybuchły bomby atomowe.

Przypomniała sobie końcówkę tamtej historii. Kiedy zorientowała się, że coś pod jej szyją zaczyna galopować, a jej ręce się pocić, po ramionach przebiegał dreszcz, kiedy zwracał się do niej „panno Ethans".

Do niej zawsze tak mówił. To był ich stary żart – mówienie do siebie po nazwisku. Istniały dwa warianty tej gry: pierwszy – udawanie dwojga dystyngowanych ludzi z epoki wiktoriańskiej - „panno Ethans", „panie Hambledon"; drugi – żartobliwie kłótnie, gdy przeistaczali się w przywódców miejskich gangów - nie, żeby w May River takowe były. „Ej, Ethans, uważaj, bo jeszcze zmienisz się w biedronkę przez te piegi", „Martwiłabym się raczej, że potknę się o twoje długie stopy, Hambledon". Takie absurdalne, dziecinne riposty brzmiały przekomicznie wypowiedziane głosem twardziela. Zawsze kończyły się atakami śmiechu.

A teraz zwraca się tak do Coral.

Natychmiast zreflektowała się w myślach. Ma święte prawo podrywać Coral, flirtować z nią, nawet chodzić. To, co zaszło między nimi dwa lata temu, było tylko i wyłącznie jej decyzją. To ona go porzuciła, nie ma prawa czuć się zazdrosna.

Lonely Hearts ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz