57. Prawie całkiem zupełnie idealnie

1.2K 216 17
                                    


LARA

Im bliżej osławionej Rezydencji Lockwoodów się znajdowali, tym bardziej Lara się stresowała. Mam Elly chciała ich zawieźć samochodem, ale oni woleli poczuć całkowicie dorośli i samodzielni, tak więc po raz kolejny przemierzali uliczki Przedmieścia na rowerach.

Rano do grupki przyjaciół dołączył Haider, wyrzucony z półkolonii sportowych. W tej chwili zajmował się przede wszystkim wyglądaniem jak milion dolarów – jego starannie ułożone złote loki błyszczały w październikowym słońcu, odwracał się właśnie do tyłu, posyłając zniewalające uśmiechy... na właśnie, komu? Normalnie Lara rozwikłałaby szybko tę zagadkę, ale w tym momencie bardziej przejmowała się swoim domem czy raczej przyjaciółmi, którzy zaraz mieli go ujrzeć.

Wreszcie zobaczyła znajomą, zieloną elewację. Serce biło jej bardzo mocno, wręcz czuła, że zaraz odcisną się na nim żebra, kiedy skręciła na podjazd i zahamowała.

- Okej, to tutaj.

Samochodu Jossa akurat nie było, więc mogli zatrzymać rowery bezpośrednio przed domem. Lara przełknęła ślinę i spojrzała na budynek, starając się patrzeć na niego oczami swoich przyjaciół. Co prawda żadne z nich nie mieszkało w pałacu jak Gemma, ale każdy z ich domów prezentował się lepiej niż miejsce zamieszkania Lary.

Tynk powoli się sypał, niczym dziewiczy wąs Angusa, odsłaniając stare cegły, kontrastujące z wyblakłą zielenią. Dom pochylał się lekko do przodu, jakby się im kłaniał, dobudówka, chociaż ze starannie wypucowanym okienkiem, przykuwała wzrok przede wszystkim wiekowymi dachówkami, a z pięciu drewnianych okiennic zachowały się tylko dwie. W miejscu, gdzie powinny znajdować się pozostałe, widniały jedynie jaśniejsze plamy na elewacji.

Spojrzała z napięciem na przyjaciół. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu, nie zobaczyła na ich twarzach rozczarowania czy niechęci. Prawdę mówiąc, wyglądali, jakby niewiele ich to obeszło. Delia uśmiechała się równie szeroko co zawsze, wyjmując łańcuch rowerowy ze swojego plecaka. Elly wiązała sznurówkę, nieśmiało zerkając na Mortimera.

- Jest ktoś w środku? – zapytała Grace, zdejmując kask i rozpuszczając ciemne włosy.

- Powinien być, ten dom nigdy nie jest pusty – odparła ruda. No, nie do końca.

Jeśli chodzi o kolor włosów Lary, kanarkowa żółć okazała się zawziętą przeciwniczką. Nie zblakła ani po pierwszym, ani po drugim, ani nawet po szóstym myciu. Prawdę mówiąc, spędziła pół nocy pod prysznicem, jeśli nie więcej. Tymczasem, niezależnie, jak duże ilości ziołowego szamponu pani Jephson zużywała, kolor nie znikał. Wręcz przeciwnie – wydawał się coraz silniejszy. Lara wiedziała, że rodzina, hm, nie zaaprobuje tej nagłej zmiany fryzury, więc znowu ukryła ją pod chustą. Teraz, kiedy stres spowodowany przyprowadzeniem przyjaciół do domu nieco zmalał, zaczęła się denerwować przede wszystkim włosami.

Kiedy przypięli już rowery, Lara bez pukania otworzyła drzwi – nigdy ich nie zamykali. Od progu uderzył ją przyjemny zapach informujący o tym, że Charly właśnie coś upiekła.

- Hej, jesteśmy! – zawołała ruda. Z trudem poznała własny salon.

Z telewizora nie dobiegał głos Twilight Sparkle ani nikogo – czy też niczego – innego, na stole nie walały się dokumenty, rachunki i dziecięce rysunki, podłoga była nie tylko zamieciona, ale też umyta, a nawet dostrzegła elegancki, uroczy bukiecik niezapominajek w porcelanowym wazoniku. Zostawili kurtki oraz buty w garderobie, również nadludzko uporządkowanej. Zza aneksu kuchennego wyłoniła się Charly, ubrana w swój zwykły fartuszek, jednak dziwacznie czysty. Trzymała tacę z rogalikami jagodowymi, a w okolicach jej kolan jaśniały dwie rude czupryny. Karlee ubrała swoją najlepszą, różową sukienkę z falbankami, a Dan – ładną, niebieską koszulkę i ciemne spodenki, najwyraźniej nowe. Włosy obojga zostały starannie wyszczotkowane, nie sposób było się tam dopatrzyć choćby śladu gumy balonowej.

Lonely Hearts ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz