25. Wyrzucanie balastu

1.4K 265 35
                                    


ESME

Od godziny siedziała w parkowej kawiarence z Wiosną.

Już kończyły dopracowywać artykuł. Ruda stukała rytmicznie w klawiaturę długimi, białymi palcami, a ona patrzyła przez okno. Spisały już wszystko, teraz została tylko korekta ewentualnych błędów i dopasowanie do wywiadu odpowiedniego zdjęcia Marzycielki.

Wszystkie drzewa wydawały się bardzo wysokie. Ich liście bladły, lada dzień miały zmienić się kolor na jesienne, przypominające kolor włosów Wiosny. Zastanawiała się, czy bardziej nie pasowałby jej pseudonim Jesień. Chociaż akurat ona nie potrzebowała pseudonimu – jej imię było bardzo ładne. L a r a. Brzmiało tak czysto, ale jednocześnie poważnie. „To chyba jeden z tych przypadków, kiedy imię bardziej kojarzy się z osobą niż ono z nią". Wyglądała dzisiaj jak nieuchronnie zbliżająca się pora roku – miała lekko za duży, jasnobrązowy płaszcz, tak cienki, że musiało być jej zimno. Wokół szyi zamotała przydługi szalik, sięgający mniej więcej do bioder. Na nogach błyszczały te same zielone trampki, które miała na sobie na pierwszym spotkaniu. Wszystko w niej wydawało się takie długie i cienkie, zaprzeczały temu jedynie gęste włosy panoszące się w najdalszych zakamarkach jej umysłu oraz oczy, które rozlewały się na całą twarz Wiosny.

Dzisiaj było spokojnie. Tak, to słowo dobrze oddawało charakter dzisiejszego spotkania. Mało mówiła, ruda też nieczęsto się odzywała, co do niej nie pasowało. Gdy przyszła, na jej bladych policzkach kwitły róże, a oczy błyskały jak szklane kule. Cały czas dotykała ramienia, jakby ktoś przepalił je na wylot. Nie było przepalone, obie to sprawdzały – Wiosna dotykiem, ona wzrokiem. Dużo pisania, mało mówienia – ten układ jej pasował. Powoli, z sekundy na sekundę, rozluźniała kurczowe zaciśnięcie dłoni przy karabinie. Powoli odłożyła go na miejsce. Powoli odsłoniła jeden skrawek okna.

Uspokoiła się. Powoli – p o w o l i – się uspokajała, odzyskiwała okruchy, jakie zostały jej z poczucia bezpieczeństwa, bezlitośnie zjedzonego przez Naklejkę i wszystkich innych.

- Co myślisz o tym artykule? – Zaskoczył ją wysoki głos Wiosny. Tak, jaki inny mogła mieć głos, przecież do niej pasował tylko w y s o k i.

- Jest dobry.

- Tak, też tak myślę. Cade i Coral zrobili kawałek dobrej roboty.

Kilka nienaturalnie dużych liści wpadło jej w oczy. Musiała zamrugać, by się ich pozbyć.

Wiosna sięgnęła po filiżankę i wlała sobie herbatę do gardła. Ona nie tknęła swojej.

- Co o nich sądzisz? Myślisz, że będą razem?

O mało nie zakrztusiła się herbatą spokojnie schowaną za ścianą porcelany, stojącą na stoliku. Spróbowała zebrać myśli, ale to było jak nabieranie w ręce wody z rwącego strumienia.

- Możliwe. To znaczy, raczej z jej inicjatywy. – Głos, który nagle wypełnił powietrze dookoła jej ust, był trochę podobny do głosy Wiosny, taki p e w n y i stanowczy. Nie chwiał się ani trochę.

Ruda pokiwała głową.

- Tak, na pewno. Myślę, że... przed końcem listopada zapyta go o chodzenie – strzeliła.

- Myślę, że trochę później – zwątpiła.

- Zakład? – Oczy Wiosny rozświetliły się.

- O co? – Jej źrenice, czarne dziury, portale do mózgu, zaraz wessą te jej zielone oczy do środka! Właśnie taki kolor powinna mieć trawa, wszystkie zielenie świata to podróbka tego odcienia.

Lonely Hearts ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz