100. Potknięcie w otchłań

888 134 28
                                    

ESME

― Co za beznadziejny temat ― narzekała Lara, oparta o ścianę na korytarzu tuż przy sali od angielskiego. ― P o d r ó ż e. Aha. Naprawdę, każdy do tej pory był lepszy, przysięgam.

― Nawet ten o walentynkach? ― zapytał Cade z przekąsem, siedzący naprzeciwko.

Ruda pogroziła mu palcem.

― Nie pozwalaj sobie, młodzieńcze.

Kiedy siedziała między nimi, między aniołem z obrazu Caravaggia, szybującą w obłokach Marzycielką oraz swoją ulubioną porą roku, czekając godzinę na spotkanie redakcji, czuła się prawie tak, jakby wszystko było w porządku, tak, jak miało się to wydarzyć. Czasami dorzucała coś do ich rozmowy, pomagała Larze z zadaniem domowym, pozwalała swojej ręce na bezwiedne szkicowanie na marginesie zeszytu. Ostatnio ogarnęła ją portretowa obsesja – jakby chciała zapamiętać każdy szczegół ludzi, których znała, zabrać ich ze sobą w każde miejsce. Jej oczy zamieniły się w kamerę rejestrującą najmniejsze szczegóły, od zadrapania na policzku Lary, drobnego wzorku na skraju spódnicy Gabrielle, aż po bliznę przebiegającą przez palec wskazujący Cade'a. Rysowała ludzi niemal maniakalnie, w dziesiątkach wersji, w różnych kolorach i różnych wymiarach. Przewertowała swój szkicownik , łapiąc wzrokiem poszczególne kartki – Coral wzbijająca się w powietrze, oczy Anselma zza gabloty pełnej złotych pierścieni, Grace oraz Ann naprzeciwko siebie, pierwsza ze drewnianymi, stabilnymi skrzydłami, druga z plecakiem odrzutowym. Naklejka z płonącymi wargami, nawet ona. Błękitna dryfująca przez bezkresne jezioro wypełnione gwiazdami. Młodsza Marvy Ethans w studni, przywiązana do dna błękitnymi linami wybiegającymi z tęczówek. Mieszkanka Oceanu na plaży własnego zagubienia, wyplątująca z namysłem morskie stworzenia z włosów. Antigone Carman jako ożywający posąg z marmuru, patrząca prosto na widza przez zsuwające się okulary z nosa. Fallon Wakefield jako cała gama barwna, z każdym calem skóry mieniącym się na inny kolor.

Ostatnio założyła nowy szkicownik, z pozoru podobny do tamtego, z taką samą grubą, ciemną okładką i setkami kartek do zapełnienia. On jednak stanowił coś innego, tam nie mogła sobie pozwolić na bezmyślne bazgranie na marginesie – był podsumowaniem, kompendium. Wybierała konkretne rysunki z całego roku, wycinała je z poprzednich szkicowników i wklejała do tamtego, albo przerysowywała. Wiedziała, co się z nim stanie, a gdy wyobrażała to sobie, coś dławiło ją w gardle, a ciemny kształt zaczynał ciążyć jej w dłoniach, nieomal wciągając do wnętrza ziemi.

Miała o tym nie myśleć.

Podjęła decyzję, kiedy i gdzie im powie, z konkretną datą czuła się prawie tak, jakby to było fair, jakby miała jakiś cel czy słuszność w tym, co robi, ukrywając swoją tajemnicę. Do tego czasu chciała zrobić wszystko, by nie zepsuć ani jednej sekundy, ani jednego dnia.

― Co rysujesz? ― zagadnęła Lara, spoglądając jej przez ramię.

Zamknęła szkicownik.

― Nic takiego ― skłamała, próbując otrząsnąć się ze swoich myśli. Przez jakiś czas utrzymywała długi kontakt wzrokowy z Wiosną. Okna ciemnego pokoju kontra zielone źródła odrodzenia.

Wiedziała – obie wiedziały – że każda z nich coś ukrywa.

― Esme, wszystko okej?

― A z tobą? ― odwróciła pytanie, zanim z jej ust wylał się potok kłamstw. ― Lara, czy może...

― ...nie powinnam ci czegoś powiedzieć? ― dokończyła ku jej zaskoczeniu Wiosna, nagle zwieszając głowę. Nie dostrzegła, kiedy Briel i Cade gdzieś poszli, ale nie siedzieli obok nich, korytarz był pusty.

Lonely Hearts ClubOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz