Rozdział V

498 65 8
                                    


Nie wiedział co się dzieje, nie mógł otworzyć oczu i najwidoczniej przez dłuższy czas leżał na czymś twardym, bo kiedy poruszył się nieznacznie, poczuł rwanie w dolnej części pleców. Cudownie. Jego złożone skrzydła poruszyły się nerwowo, zmusił się do otwarcia oczu, co było nie lada wyzwaniem. Wokół niego panowała ciemność, nie pamiętał co się stało, ani dlaczego leży na podłodze. Wokół panowała kompletna cisza. Jęknął cicho podnosząc się do pozycji siedzącej i widząc plamki przed oczami. Pokręcił głową i zamykając oczy oparł się plecami o pobliską ścianę. Dopiero kiedy wrażenie, że świat wiruje wokół niego minęło, odważył się ostrożnie podnieść z podłogi. 

Kompletnie nic nie rozumiał. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym był zamknięty. Przypominało ono więzienną celę i nie zdziwiłby się gdyby właśnie nią było. Była niewielka, nie było tam niczego, poza drzwiami zamykanymi od zewnątrz i niewielkiego okienka, przysłoniętego zasłoną, którą szybko zerwał, by wpuścić do środka choć odrobinę światła. Panikował jak jeszcze nigdy w życiu, nie wiedział gdzie jest, jak się tu znalazł i gdzie do cholery jest Louis. Co się z nim stało? Gdzie teraz jest? Czy boi się tak jak on?

Chodził w tę i z powrotem, od ściany do ściany próbując zrozumieć co się mogło stać. Jego dłonie drżały, serce pędziło jak oszalałe a głowa pękała od natrętnych myśli. Czuł jakby czyjaś zimna dłoń zaciskała się mu na gardle blokując oddech. Po jakimś czasie, nie miał pojęcia jak długim, usiadł pod ścianą i powoli nabierał powietrza w płuca, by wypuścić je tak samo wolno, aż do momentu, w którym z jego umysły zniknęły resztki paniki. Kiedy udało mu się opanować gapił się na drzwi, zastanawiając się nad tym co się z nim dzieje. Pierwszy raz doświadczył czegoś takiego, nie bardzo mu się to podobało. Po jakimś czasie doszedł do jednego wniosku. Musi siedzieć tu tak długo, dopóki jakiś uprzejma (lub nie) istota nie postanowi otworzyć drzwi. Czuł się zmęczony, okropnie zmęczony całą tą sytuacją .

Nie miał do roboty zupełnie nic, więc myślał. O Key, kiedy ostatni raz widział małą, jej aura wyglądała znacznie lepiej, pozostało mu mieć nadzieję, że niedługo całkowicie wyzdrowieje. Tęsknił za nią i za Louisem. Zastanawiał się czy jego też zamknęli w podobnej klitce. Kiedy widział go po raz ostatni wyglądał na wyczerpanego, ale szczęśliwego, a Harry miał nadzieję, że jest tak do tej pory. Lubił Louisa, nawet bardzo, lubił jego śmiech i jego głos, był uroczo wysoki a jednocześnie kojący, zwłaszcza kiedy po długim męczącym dniu opowiadał mu przeróżne historie. Kiedy się uśmiechał, wokół jego oczu i na nosie pojawiały się drobne zmarszczki. Louis był piękny, tak jak każdy Anioł.

W pewnej chwili usłyszał skrzypienie drzwi, a pomieszczenie zalało białe światło. Harry podniósł się z podłogi, ktoś wszedł do celi i wypchnął go z niej z siłą, która o mało nie zwaliła go z nóg. Przez jakiś czas był oślepiony, otaczająca go zewsząd biel była przytłaczająca i raziła go w oczy. Dopiero po kilkunastu sekundach mógł się rozejrzeć. Intuicyjnie poznał, że jest w Niebiańskim Mieście, jednak do tej pory nie był jeszcze w tej jego części. Dwaj nieznani mu Zastępowi prowadzili go zawiłymi korytarzami, co raz to skręcając, tak, że nawet jeśli Harry na początku próbował zapamiętać tę trasę, to po kilku takich zakrętach musiał z tego zrezygnować. Czuł się niepewnie i niezręcznie, nie miał pojęcia co na niego czeka, jego skrzydła drżały niepewnie, złożone na plecach. W końcu stanęli przed potężnymi, stalowymi drzwiami, które otwarły się powoli bez najmniejszego szmeru. Strażnicy niemal siłą wciągnęli Harry'ego do środka.

*

Stał w ogromnym pomieszczeniu przypominającym wnętrze barokowego kościoła przed dwunastoma uskrzydlonymi istotami, od których bił oślepiający blask. Mimo woli musiał spuścić wzrok. Emanująca od nich siła niemal zwalała go z nóg, jednak stał tam zaciskając zęby, spięty i niespokojny. Nie było wątpliwości, został postawiony przed oblicza Najwyższej Rady Serafinów, konsekwencje tego spotkania nie mogły być dobre, nie dla niego. Strach czaił się w jego ciele usztywniając wszystkie mięśnie. Po co go tu zaciągali? Złamał zasady, ale nie zrobił tego w złej wierze, Louis też nie. Pomogli Key, dzięki nim mogła dalej cieszyć się życiem bez ciążącego nad nią widma śmierci . A przecież o to chodzi w anielskich działaniach, prawda? Rada miała jednak inne spojrzenie na tę sprawę. Chwilę później wysłuchiwał zarzutów. Głębokie męskie głosy zdawał się wypełniać jego czaszkę odbijając się w niej echem. Złamał zasady, ingerował w życie istoty ludzkiej, oszukał śmierć, wykazał się impertynencją i bezmyślnością a co najgorsze z tego wszystkiego dał się omotać Upadłemu. I chyba to ostatnie tak bardzo rozsierdziło Serafinów.

Harry mimowolnie czuł do nich respekt, był przy nich jak robak, nie miał prawa nawet odezwać się w ich obecności. Od małego uczono go, że ich słowo jest prawem, z którym nikt nie może się nie zgadzać. Nie mógł jednak nic zrobić z faktem, że krew w jego żyłach wrzała, kiedy wysłuchiwał zakamuflowanych obelg pod jego adresem wypowiadanych spokojnym, sztucznie uprzejmym głosem. Chyba ten spokój irytował go najbardziej. Mógłby się założyć, że jego twarz jest czerwona z gniewu, jednak nie był na tyle głupi, żeby podnieść wzrok i w jakikolwiek sposób okazać swoją złość. Zamiast tego stał bez ruchu, ze spojrzeniem utkwionym w swoich bosych stopach i zaciśniętymi pięściami schowanymi za plecami. Na wspomnienie imienia Louisa spiął się jeszcze bardziej i musiał się powstrzymywać przed gniewnym warknięciem. Louis w ich mniemaniu był nic nieznaczącym śmieciem, który sprowadził go na ścieżkę buntu swoimi podstępnymi sztuczkami. Mylili się, a Harry, mimo, że niczego innego nie pragnął bardziej, nie mógł się im sprzeciwić.

Ani się obejrzał, a Rada wydała wyrok. Banicja. Został wygnany na Ziemię, bez możliwości powrotu. Był pewien, że gdyby nie wyobrażenie Rady na temat Louisa i tego jak "namieszał mu w głowie" zabiliby go bez mrugnięcia okiem. Harry mógł się tego spodziewać, miał ochotę się roześmiać i rozpłakać, najlepiej jednocześnie, ale nie miał na to siły. Czuł się otępiały, siła jaką dawał mu gniew z wolna opuszczała jego ciało. Był zmęczony i marzył jedynie by zniknąć, nie musieć słuchać poważnych, pustych głosów brzmiących w całym ogromnym pomieszczeniu. Oddałby wszystko, by móc teraz siedzieć pod ścianą w sali szpitalnej Key wtulony w Louisa, kiedy ten przeczesywałby palcami jego loki.

Dwaj strażnicy, ci sami, którzy przyprowadzili go tutaj, chwycili go za przeguby ramion i mocno ścisnęli. Odetchnął głośno i po raz pierwszy od przekroczenia progu pomieszczenia podniósł wzrok. Nie widział praktycznie nic oprócz wszechobecnej bieli, ale sam fakt, że odważył się spojrzeć w stronę Rady dawał mu pewną satysfakcję, mimo, że w tym samym czasie praktycznie wypychano go sprzed ich poważnych oblicz.

It's too cold outside (for angels to fly)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz