Rozdział III

551 82 7
                                    

W ostatnich tygodniach stan ośmioletniej już dziewczynki znacznie się pogarszał. Mała słabła z dnia na dzień, jej oddech był płytki i urywany, skóra blada, przypominająca papier, przez który można było zobaczyć ciemną siateczkę żył. Lekarze wiedzieli co niedługo nastąpi, nie męczyli jej chemią zamiast tego faszerowali lekami, które w znacznym stopniu pomagały zwalczyć ból obecny w całym jej ciele.

Harry był przybity, snuł się z jednego końca sali do drugiego myślami będąc daleko stąd. Zastanawiał się co będzie potem. Key była jego pierwszą podopieczną, był z nią ledwie jedenaście lat, co przy fakcie, że sam ma nieco ponad sto, było dla niego jak mrugnięcie oka. A mimo to przywiązał się i nie wiedział jak uda mu się pogodzić z jej śmiercią.

Sporo czasu spędził obserwując Louisa, który zazwyczaj siedział przy szpitalnym łóżku wpatrzony w maszynę monitorującą pracę serca lub w aurę małej, która ku przerażeniu obojga robiła się coraz ciemniejsza. Louis widocznie czuł się znacznie gorzej niż Harry. Był przybity, nie chciał rozmawiać, jego głos był ciężki, jakby nad każdym słowem musiał zastanawiać się przez dłuższą chwilę. Harry często zastanawiał się, dlaczego Louis zachowuje się tak specyficznie. Nie miał pojęcia ile ma lat, ale na pewno był od niego starszy, i miał na koncie więcej podopiecznych, jednak nie do końca rozumiał dlaczego tak bardzo to przeżywa.

-Lou?- w którymś momencie jego ciekawość sięgnęła zenitu- Mogę zadać ci pytanie?- Harry wbił wzrok w podłogę i zaczął bawić się palcami. Nie czuł się komfortowo zadając pytania, zazwyczaj Louis sam opowiadał o tym, czym chciał się z nim podzielić. Kiedy musiał pytać, czuł jakby wymuszał coś na nim.

Louis wyraźnie się zainteresował, pierwszy raz od kilku godzin skupił wzrok na czymś innym niż aura ich podopiecznej.

-Zastanawiałem się ilu ludzi miałeś pod opieką...-jeszcze zanim skończył mówić żałował, że w ogóle otworzył buzię. Kretyn, wymierzył sobie mentalny policzek. Humor Mrocznego wcale się nie poprawił, zamiast tego po prostu patrzył na Harry'ego jakby wcale go nie zauważając. Minęło sporo czasu, zanim ciszę przerwał niepewny głos Louisa.

-Troje,- wychrypiał- zacząłem w wieku stu lat, pierwsza była Amanda. Mógłbym powiedzieć, że byłem młody i głupi, i cóż, to byłoby trafne. Patrzyłem jak rosła, szła do szkoły i nie miałem na nią większego wpływu do póki nie zaczęła liceum. Wmieszała się w nienajlepsze towarzystwo, przez co w dziwny sposób łatwiej mi było ją kusić, zawracać z odpowiednich ścieżek. Na początku czułem się świetnie, wygrywałem. Było nawet fajnie, kolorowe włosy, kolczyki, od czasu do czasu papieros i niewinne wagary, nic wielkiego. Tylko później coś zaczęło się zmieniać, Amanda nie chodziła do szkoły, spotykała się z jakimiś typkami, którzy sprzedawali jej pigułki i prochy gównianej jakości, które popijała tanią wódką. Anioł z którym musiałem rywalizować naprawdę się starał jakoś ją z tego wyciągnąć, ale było już za późno. Miała osiemnaście lat i była niemal na samym dnie, przezemnie. Przez fakt, że zmusiłem ją do tego. To moja wina, że zaczęła brać, pić, palić i jej śmierć też jest moją winą.- jego głos był pusty i dziwnie upiorny. Mimo to Harry słuchał krzyżując swoje spojrzenie z jego nieobecnym wzrokiem. Chciał mu przerwać, miał ochotę rwać sobie włosy z głowy ze złości na samego siebie za zadanie pytania, które sprawiło, że Louis był tak zdołowany.- Były lata sześćdziesiąte, miasteczko na tyle duże żeby założono tam klub, kino i supermarket. Grubo po północy Amanda była naprawdę pijana, próbowała sama wrócić do domu, opierając się o mury i latarnie uliczne, od czasu do czasu upadała lub wymiotowała do pobliskich śmietników. Wyglądała okropne, była wychudzona, ubrania dosłownie na niej wisiały, miała podkrążone oczy a w wielu miejscach, głównie na rękach blizny i świeże rany po wkłuciach. Włosy straciły blask i zaczęły wypadać, oczy były matowe i puste, nie miała w sobie nic z dziecka, którym opiekowałem się wcześniej. Już wtedy miałem wyrzuty sumienia, a potem w ciemnej uliczce spotkała swoich znajomych, którzy mieli gdzieś to, że była ledwie żywa i nie miała na nic ochoty. Zaczęli się szarpać, oczywiście nie miała szans, była pijana i naćpana. A ja... patrzyłem jak zdzierają z niej ubrania... Później zostawili ją w zaułku, bez cienia życia w oczach z sercem, które zamarło już na zawsze.-jego głos się urwał, po policzkach spływały łzy. Ale wciąż patrzył na Harry'ego, który próbował jakoś przetrawić to co usłyszał, w tej chwili jednak zerwał się z miejsca, okrążył łóżko i po raz pierwszy naprawdę mocno przytulił Louisa owijając swoje ramiona wokół jego drobnego ciała. Mroczny, na co dzień zamknięty i odrobinę cyniczny, wtulił twarz w jego szyję i płakał jak dziecko. Minęło sporo czasu zanim się uspokoił, ale wciąż trwał w uścisku, czując się bezpiecznie. Intymna atmosfera wypełniała niewielkie przestrzenie między nimi.

It's too cold outside (for angels to fly)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz