Rozdział 2.

762 114 10
                                    

Siedząc w kącie pokoju, cicho łkał i kołysał się raz w przód, raz w tył. Gorące łzy moczyły jego policzki oraz pożółkłą koszulę. Przez jego pragnienie zobaczenia cyrku musiał z móc się z kolejnym koszmarem. Oczywiście głównym powodem był jego ojczym. Nie jest głupi, przejrzał go na wylot, a fakt iż Luke go okłamał jeszcze bardziej spotęgował jego szał. 

W końcu postanowił się uspokoić, pociągając parę razy nosem i biorąc głęboki wdech. Otarł wilgotne poliki zawieszając wzrok w chropowatej i popękanej ścianie. Przywykł już do jego wybuchów. Smutne dni przepełnione jego płaczem stały się dla niego codziennością. Czasami marzył zniknąć, i tak nikt by się tym nie przejął, nawet jego matka która niby stała po jego stronie, jednakże szybko się to zmieniało kiedy jego ojczym stawał się brutalem, ukazywał swoją prawdziwą twarz. Wtedy od razu podkulała ogonek i przyznawała rację we wszystkim co tylko powiedział. Bała się, powinno być to zrozumiałe, jednak dlaczego pozwala aby jej jedyny syn był w ten sposób traktowany? 

Luke podniósł się z brudnej ziemi po czym otrzepał swoje spodnie. Od samego powrotu do domu nie potrafi przestać myśleć o cierpiącym chłopaku. Ciągle zastanawia się w jakim jest teraz stanie. Jest przytomny? Mocno go zranili? Żyje w ogóle? Na tą myśl mocniej zacisnął oczy aby szybko się jej pozbyć. Musiał żyć. 

Kręcąc się wokół własnej osi w końcu postanowił szybko wymsknąć się ze swojego domu. Ryzykowne, racja, lecz widocznie ryzyko to jego drugie imię. Tyle razy już mu się oberwało że kolejny jego wybryk nic nie zmieni. Podszedł do szafy wciągając na siebie gruby, wełniany sweter który musiał zastąpić mu kurtkę po którą nie mógł iść aby nikt go nie zauważył. Tak samo musiał zastąpić swoje buty. Z dolnej półki wyciągnął ciemne trampki w których ćwiczył na wychowaniu fizycznym. Były cienkie i na pewno przemokną jeszcze bardziej niż jego stare trzewiki, lecz nie miał wyboru. Będąc już w całości ubranym, otwarł okno czując na twarzy chłodny podmuch wiatru. Wdrapał się na parapet i w duchu dziękował że mieszka na parterze. Zeskoczył na wilgotną trawę lądując na czworakach, lecz szybko się podniósł i otrzepał dłonie z ziemi. Chłód był mocniejszy niż mogło mu się wydawać. Potarł kilkukrotnie swoje ramiona, zabierając się do biegu aby jak najszybciej być pod ogromnym namiotem.

Był wdzięczny kiedy namiot nadal był rozłożony. Obszedł całą kopułę dookoła w poszukiwaniu tylnego wejścia. W końcu zauważył jak pewny cyrkowiec wychodzi od tyłu. Od razu podążył w tą stronę i ostrożnie wślizgnął się do środka, tak aby nie zostać zauważonym. Czuł jak jego serce mocno bije. Miał wrażenie że zaraz wyskoczy z jego piersi. Biorąc parę głębszych oddechów i kryjąc się za dużymi przedmiotami, dokładnie śledził każdy kąt w poszukiwaniu chłopaka. Ostrożnie na paluszkach wymsknął się zza zasłaniającej go, dużej skrzyni. Wytrzeszczył oczy kiedy niechcący jego noga wpadła w metalowe wiadro w rezultacie czego runął na twardą ziemię. Szybko skrył się za kolejną skrzynią aby się nie zdemaskować. Chyba się udało...

Rozejrzał ię wokół siebie gdy usłyszał gdzieś cichutkie pociąganie nosem. Był pewny że był już blisko, jednakże nigdzie nie mógł go ujrzeć. Niepewnie chwycił za materiał bordowej kurtyny ciągnąć ją w bok. Wytrzeszczył oczy kiedy ujrzał na ziemi skulonego chłopaka. Nie mylił się, jego skóra na prawdę była bardzo blada niczym niepomalowana ściana. Jego twarz była schowana w kolanach, a całe jego ciało drżało. Na pewno z zimna jak i strachu. Luke zachłysnął się powietrzem kiedy ujrzał na jego ramionach krew. W wielu miejscach posiadał świeże rany które musiały zostać jak najszybciej opatrzone.

-Hej -szepnął cichutko, zniżając się do jego poziomu. Chłopak zadrżał jeszcze bardziej, jednak nadal nie obdarzył blondyna wzrokiem. -Proszę, spójrz na mnie -powiedział błagalnym tonem, dotykając opuszkiem palca jego delikatnej skóry. 

-Czego chcesz? -wychlipał zachrypniętym od płaczu głosem. Kładąc twarz na dłoni ostrożnie na niego spojrzał. Wtedy jakby w jego oczach pojawił się błysk, lecz szybko je zamknął.

-Chcę Ci pomóc -odparł starając się brzmieć jak najbardziej delikatnie żeby nie wzbudzić u niego kolejnego strachu. Chłopak tylko prychnął na jego słowa ponownie odwracając od niego twarz. Luke westchnął, raczej nie uda mu się go przekonać. 

-Dlaczego nie dasz sobie pomóc? Masz szansę przestać cierpieć, Ty masz zamiar przegapić taką okazję? -zapytał z żalem nadal przy nim klęcząc. Kiedy nie otrzymał od niego żadnej reakcji wiedział iż już mu się nie uda. Wstał lekko chwiejąc się na nogach i ostatni raz na niego zerknął.

-Zaczekaj -głuchą ciszę wypełnił chrypliwy głos chłopaka. Obdarzył go spojrzeniem zaszklonych oczu, a Luke poczuł kolejny uścisk w gardle, żołądku, już nawet nie wiedział gdzie!

Luke uśmiechnął się lekko uważając to za zwycięstwo. Podszedł do kolorowowłosego, ostrożnie ujmując jego ramię i pomagając mu wstać.

-Nie wiesz gdzie znajdę tutaj apteczkę? Trzeba to opatrzyć -powiedział zerkając na jego rany.

-Powinna leżeć gdzieś na jednej z tych dużych skrzyni. 

Faktycznie, nawet z tej odległości dostrzegł w oddali czerwone pudełko. Chwycił je szybko w dłonie i wrócił do chłopaka.

-Jak Ci na imię? -zapytał nieśmiało, otwierając popękane pudełko i wyjmując z niego bandaż.

-Michael -mruknął spuszczając głowę po czhm wbil c wzrok w podłogę. Luke uśmiechnął się lekko. W wieku trzech lat nazwał tak swojego misia, było to wtedy pierwsze imię które przyszło mu do głowy.

Blondyn ujął jego rękę, oczyszczając znajdujące się na niej rany, ostatecznie owijając mocno bandażem aby zatamować krwawienie. Potrafił opatrywać rany. Mieszkając z takim brutalem jak jego ojczym, nie raz był zmuszony aby pomóc swojej matce z urazami do których ten potwór się przyczynił. 

-Gotowe -powiedział wesoło biorąc się za opatrywanie drugiej ręki Michaela. Chłopak obrócił parę razy ręką przyglądając się z podziwem opatrunkowi. 

-Dziękuję -powiedział cichutko, a na jego twarz wpełzną drobny uśmiech, który Luke zdążył zauważyć. Był to pierwszy raz kiedy zobaczył uśmiechającego się Michaela. Po skończeniu opatrywania drugiej ręki, schował wszystko z powrotem do apteczki i odłożył ją na bok. Rozejrzał się po pomieszczeniu za jakimś strojem w który mógłby przyodziać Michaela. Przecież nie mógł być cały czas w bieliźnie. W końcu wypatrzył parę odzieży wiszącej na jednym z wieszaków. Możliwe że do kogoś należała, ale istniał ktoś kto o wiele bardziej jej potrzebował.

-Masz ubierz to -podał mu ubranie na co ten od razu je odebrał. Na pierwszy rzut oka było widać jak drżał z zimna. -Jeśli mogę zapytać... -powiedział niezręcznie. -Dlaczego Ci to robią? -Michael zarzucił na siebie jasną bluzkę po czym obdarzył chłopaka wzrokiem i zrobił krzywą minę.

-To długa historia -mruknął sięgając po parę spodni. -Może innym razem -Luke machnął głową od niechcenia. Nie chciał go przytłaczać więc odpuścił. -Dziękuję Ci -Luke miał okazję kolejny raz widzieć jego piękny uśmiech. Kiedy to robił, wcale nie wyglądał na tak mocno cierpiącego człowieka. Uśmiech go regenerował.

Blondyn pokiwał głową z lekkim uśmiechem. Nawet nie zorientował się kiedy chłopak się z nim pożegnał i opuścił namiot. Do jego głowy nagle doszła przerażająca myśl. Co jak ojczym wszedł do jego pokoju i nie zastał jego obecności? Westchnął przecierając dłońmi twarz. Chyba szykuje się kolejne piekło.

Circus | MukeWhere stories live. Discover now