~18~

883 107 9
                                    

Siedziałam w kuchni... I rozmyślałam o wczorajszym dniu. Trzy osoby z mojej watahy były ranne...
Rafael, Irene i Christian, który od wczoraj nie jest przytomny. Jest z nim naprawdę źle... Podajemy mu krew, a Ofelia, która zna się na ziołach i wszelkich lekarstwach opatrzyła mu rany, które same w tak krótkim czasie się nie zagoją.
Wataha Aspera ma się dobrze choć Mitis dostał ładne lanie... Wszyscy odpoczywają w swoich pokojach.
Za chwilę ma przyjść rodzina Christiana. Jego mama nie była zadowolona z obrotu spraw. Była wręcz wściekła na mnie..
- Ej.. Młoda nie martw się.. Jest silny na pewno się z tego wyliże...- Powiedział Matt i usiadł koło mnie na barowym stołku.
- Skąd masz taką pewność? - Zapytałam i wzięłam łyka zimnej już kawy.
- Nie mam.. Ale wierzę, że nas nie zostawi.. A w szczególności ciebie. Jesteś jego całym światem..- Odpowiedział.
Po chwili do salonu wpadła roztrzęsiona matka alfy,Judy i ich ojciec.

- Gdzie on jest .- Zapytała głośno matka Christiana.
- Na górze.- Odpowiedziałam cicho.
Rosalie popędziła na górę ciągnąć za sobą mała Judy.
Victor został na dole. Podszedł do mnie i się uśmiechnął.
- Chce ci powiedzieć...Carmen.. Postąpiłaś słusznie. Jestem ci wdzięczny. Matka Christiana jest nauczona wiecznego uciekania, dlatego tak zareagowała. - Powiedział i położył mi jedną dłoń na moim ramieniu.
- Tylko prawdziwa alfa zachowałyby się tak jak ty.- Dokończył i poszedł na górę.

Siedziałam tam i nie wiedziałam co powiedzieć. Victor we mnie wierzy. I twierdzi, że słusznie postąpiłam. Lecz dlaczego ja nie potrafię sobie wybaczyć tego, że mój ukochany leży tam w mojej sypialni w okropnym stanie...
Prawie go zabiłam.. To moja wina !

Poczułam czyjąś dłoń na moim policzku. Odwróciłam wzrok i napotkałam zmartwiony wzrok Aspera.
- Nie płacz..- Powiedział i starł łzę, która wymknęła się z mojego oka...
- Ja nie...- Głos uwiązł mi w gardle, a z oczu leciały kolejne łzy.
Do salonu wbiegła zapłakana matka alfy. Podeszła do mnie i wymierzyła mi mocnego liścia w twarz.
- Masz się stąd wynieść! Rozumiesz! Nie chce cię tu widzieć!

Słowa docierały do mnie bardzo powoli...
Uświadomiłam sobie, że właśnie znowu mogę stracić swój dom!
- Jak to ?- Zapytałam, a wzrok Rosalie przecinał i przewiercał mnie na wskroś.

-Normalnie! Mój syn nie potrzebuje takiej pojebanej psychopatki! Masz bronić watahę, a nie wybijać ich członków!
- Rosalie zamilcz.- Powiedział władczym tonem Victor.- Skąd wiesz czego chce nasz syn ! Nie bądź głupia, nie możesz za niego decydować!
- Mogę i to zrobię! Wynoś się. Nie chcę cię tu więcej widzieć.

Wstałam i zauważyłam, że cała wataha Christiana jak i Aspera przygląda się całemu zajściu.
Poszłam na górę wymijając kipiącą ze złości matkę alfy. Pokonałam szybko schody i weszłam do pokoju. Spojrzałam w stronę alfy. Mała Judy głaskała go po głowie. Ta dziewczynka potrafi zaskoczyć. Zeszła z łóżka i podeszła do mnie. Po chwili przytuliła się do mnie cicho płacząc.
- Cii.. Już dobrze skarbie...- Powiedziałam i uklękłam przy niej.
- Nie chce żebyś odchodziła.. Kocham cie...-Dziewczynka wtuliła się mocno po czym zapytała.- Nie zapomnisz mnie?.
- Nigdy...- Odpowiedziałam.

Mała wyszła z pokoju rozumiejąc, że chcę się pożegnać z Christianem.
Spakowałam parę swoich najpotrzebniejszych rzeczy po czym postanowiłam się pożegnać. Nie chce żeby Rosalie wyciągnęła mnie stąd siła. ..
Usiadłam na łóżku i złapałam go za rękę. Jego ręce tak jak i twarz były posiniaczone. Poczułam jak puls mu przyśpiesza. Pocałowałam go w usta i przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
- Wiesz nie myślałam, że to tak się skończy. Gdybym wiedziała nie dopuściłbym do tego. Twoja matka chce abym wyniosła się z twojego życia. Będzie to trudne gdyż jesteśmy połączenie węzłem krwi.. Lecz nie mogę teraz tu zostać. Nie chce cię zostawiać, ale muszę odejść choćby na chwilę żeby twoja rodzina mogła się uspokoić. - Powiedziałam i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.
- Kocham Cię i wiem, że mnie odnajdziesz.
Po tych słowach do pokoju wpadła Rosalie.
- Jeszcze tu jesteś!
- Rosalie!- Krzyknął ojciec alfy .- Zabierzemy go do swojego domu.. Nie możemy jej wygonić , w końcu to jej dom.
- Zawołaj chłopaków niech pomogą mi go stąd wziąć.-Powiedziała i wyszła z pokoju ciągnąć za sobą męża.

~5 dni później ~

W domu jestem tylko ja. Wszyscy gdzieś poszli... Nawet nie wiem gdzie... Siedziałam w starych dresach i czarnej przydługiej koszulce alfy. Pogoda na dworze była wspaniała. Siedziałam na tarasie oparta o drewniana ścianę domu. Moje ciało wypełnia pustka. Może nie taka jak byłam wilkiem... Samotnym wilkiem.
- Eee... Mówię do ciebie.. Halo ziemia do Carmen?
Odwróciłam się i dopiero teraz dostrzegłam Matta.
- Yy.. Przepraszam nie zauważyłam cię.- Powiedziałam i spuściłam wzrok.
- Nic nie szkodzi.. - Odpowiedział i usiadł koło mnie.
- Gdzie są wszyscy?- Zapytałam cicho.
-Poszli przekonywać Rosalie żeby oddała Christiana. Przecież wiadome jest to, że bez ciebie on nie wyzdrowieje.
- To przegrana walka.. Ona tego nie rozumie.
- Trzeba próbować. Ty też nie wyglądasz najlepiej. Siniaki, zadrapania i niektóre rany nie chcą się goić.- Powiedział Matt i wskazał na moją posiniaczoną rękę.
- Przestań to nic takiego...
- Christian to zwykły mięczak..pewnie jak byłby przytomny to i tak posłuchał by się mamusi.- Stwierdził chłopak.
- Nie mów tak ! - Wstałam i podałam blondynowi rękę.
- Choć trzeba zrobić jakiś obiad. Co powiesz na kurczaka ?- Zapytałam i uśmiechnęłam się szeroko.
- Chętnie.
________________________________

Przepraszam wiem okrutna jestem...
Ale podobno zawsze po burzy wychodzi słońce...

Mam nadzieję, że się podoba i do następnego ;***

Carmen new wolf story  cz.2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz