Rozdział 50

4K 282 59
                                    


Perspektywa Ani:

- Nie masz zamiaru z nami rozmawiać?

Pokręciłam przecząco głowa, nawet na chwile nie unosząc jej do góry. Nie mam grama siły po tym wszystkim co się stało, a oni teraz jeszcze bardziej wywierają na mnie presję, zmuszając mnie do opowiadania wszystkiego krok po kroku, kiedy ja najbardziej w świecie chcę o tym zapomnieć.

- Niech panowie już odpuszczą. Nasza pacjentka naprawdę powinna teraz porządnie odpocząć. - Pielęgniarka poprawiła bandaż na mojej ręce, następnie układając ją na moim brzuchu.

- Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, ale bez jej zeznań sprawa sądowa nie ruszy z miejsca - funkcjonariusz pokręcił się nerwowo koło łóżka, stając na równe nogi.

- Przykro mi, ale muszą panowie opuścić salę - młoda dziewczyna kiwnęła głową, wskazując drzwi.

Przełknęłam powoli ślinę, krzywiąc się, kiedy moje gardło mocno zapiekło. Leżenie na lodowatej ziemi przez długi czas, nie wpłynęło dobrze na mój organizm. Co chwile przez moje plecy przechodziły mocne dreszcze, mimo że znajdowałam się pod grubą, białą, szpitalną kołdrą. Co jakiś czas kręcili się koło mnie jacyś lekarze, podając różne środki przeciwbólowe, przez które mam wrażenie, że czułam się jeszcze gorzej. Przed moimi oczami ciągle pojawia się sytuacja, kiedy Janek został przyciśnięty do ziemi i skuty kajdankami. Nawet nie potrafię opisać tego, jak bardzo się o niego boję.

- Jak się pani czuje? - ta sama pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie delikatnie.

Nic nie odpowiedziałam, nie chcąc nawet mobilizować swojego ciała do wydania najcichszego dźwięku. Jedyne czego w tym momencie pragnęłam to szybkiego zaśnięcia i obudzenia się u siebie w pokoju ze świadomością, że to był tylko zły sen. Zamknęłam oczy, wzdychając cicho.

Perspektywa Janka:

- Czyli to wtedy oddałeś pierwszy strzał? - gruby facet zadał mi kolejne pytanie, patrząc na mnie uważnie.

Uniosłem brwi do góry, spoglądając na niego dziwnie.

- A co własnie powiedziałem? - mruknąłem poirytowany faktem, że policjanci to bezmózgowi frajerzy, znajdujący się na tym stanowisku z zupełnego przypadku.

- Nagrabiłeś sobie chłopie - mruknął, pocierając swój kark.

- Miałem inne wyjście? - prychnąłem, pochylając się do przodu.

Kajdanki znajdujące się na moich nadgarstkach uniemożliwiały mi zrobić jakikolwiek ruch rękoma, co mnie naprawdę denerwowało.

- Wpakowałeś tą dziewczynę w prawdziwe niebezpieczeństwo - pokręcił głową, na co zacisnąłem szczękę.

- Co z nią? - spytałem, mając nadzieję że się nią dobrze zajęli.

- Jest w szpitalu w nie najlepszym stanie. Jeszcze trochę, a mogłoby dojść do prawdziwej tragedii.

Zamilkłem, spuszczając głowę dół. Patrzyłem w czubki swoich butów czując się jak największy skurwysyn. Dałem tak ogromną plamę, mimo że od dawna zdawałem sobie sprawę z tego, że tak się to może skończyć. Jednak przeliczyłem się myśląc, że łatwo sobie z tym poradzę. A teraz co z tego mam? Ania znajduje się w szpitalu, a jej stan pewnie szybko się nie znormalizuje, a sobie nie wróżę dobrego wyjścia z całej sytuacji, ale to w tym momencie naprawdę mnie jebie.

*dwa tygodnie później*

Perspektywa Ani:

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - Olga pomasowała moje plecy, przechodząc ze mną przez próg sądu.

You saved my lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz