Moja

451 46 2
                                    

Autor: Qubeline

   Budzę się i znów nie widzę ciebie obok. Ciekawe, że od razu myślę o tobie. Rozglądam się. Pomieszczenie spowił cień przesłonionego okna, a jednak przez szpary w zasłonie docierają tu księżycowe promienie. Podnoszę się z niemałym trudem i przecieram blond kosmyki pod wpływem zmęczenia. Widzę znajomego mężczyznę w brudnym, pionowym lustrze po mojej lewej. Przygarbiona, chuda sylwetka i przystojna twarz zdradzają tak niewiele. Jedynie w śliwkowych oczach czai się trudna przeszłość i nieciekawa przyszłość. Na skos przez lewy policzek, aż po usta widnieje niegruba rysa, będąca blizną. Nie znika od czterech lat.


   Podchodzę do starej, zakurzonej komody, na której stoi wieża stereo. Wsadzam jedną z kaset i ustawiam kilka przycisków tak, że po pokoju roznosi spokojna melodia chilloutowej muzyki. Zmierzając ku drzwiom balkonowym, potykam się o stertę ubrań. Trzeba tu posprzątać. Zamykam na chwilę oczy i podryguję w rytm muzyki. Chcę byś była obok i tańczyła ze mną, zostawiając wszystko w tyle. By świat nie bolał.

   Omijam brudny stos i otwieram szklane drzwi. Po drugiej stronie stoisz ty. Mogę podziwiać twoje perfekcyjne ciało od tyłu. Masz na sobie skarpetki, czarne dresy do kolan i moją jeansową kurtkę. Twoje falowane blond włosy powiewają delikatnie na chłodnym wietrze. A stoisz tak oparta o zardzewiałą barierkę, oddzielającą nas od dziesięciopiętrowej przepaści. Ale ty zapewne marzysz o tym by spaść. I lecieć, lecieć, lecieć. Jestem dziwakiem.

   — Dlaczego nie śpisz? – pytam spokojnie. Na dźwięk mych słów delikatnie odwracasz głowę, by ujrzeć mnie kątem oka.

   — Nie lubię spać – odpowiadasz melodyjnym głosem. Trzy słowa odbijają się cichym echem w mojej głowie. Podchodzę, by stanąć obok ciebie.

   Przyglądam się pięknemu, prawemu profilowi twojej twarzy. Lodowato niebieskie oczy wpatrują się w przestrzeń przed nami, a na pełnych ustach maluje się delikatny uśmiech. Mocno zadarty nos jest lekko zarumieniony pod wpływem jesiennej temperatury. Zamiast koszulki masz na sobie jedynie czarny stanik. Mierzę cię wzrokiem od góry do dołu. Mimo nadwagi i licznych rozstępów jesteś najpiękniejszą kobietą w moim życiu.

   Odwracam wzrok i przyglądam się nocnej panoramie miasta. Światła żarzące się na niej są jak piękne płomyki w twoich oczach. Perspektywa stąd daje poczucie latania. Unoszenie się nad tym miastem byłoby cudownym przeżyciem. Na szczęście mogę latać przy tobie każdego mojego dnia. Już nie lecę w dół, wraz z tobą unoszę się w górę. Coraz wyżej i wyżej.

   Powoli podchodzę do ciebie, a ty niewzruszona delikatnie przekręcasz głowę. Staję tuż za tobą, po czym owijam twoją talię rękoma, byś wbrew pokusie nie poleciała. Nie chcę cię tracić. Opieram swą głowę o twoją głowę i zamykam oczy. Jestem prawie pewny, że zapach fiołków, który wdycham z twoich włosów jest uzdrawiającym pyłem dla moich przepalonych płuc. To zapewnia mi energię, to daje mi siłę, to jest moim ulubionym narkotykiem.

   — Kocham cię – szepczę pod nosem. Nie musisz słyszeć, ale powinnaś wiedzieć.

   — Ja ciebie też – odpowiadasz, co wywołuje mój szeroki uśmiech.

   Odwracasz się do mnie. Gładzę kciukiem twoją lewą skroń, zaglądając głęboko w oczy. Pochylam się nad tobą, ale nie chcę pocałunku. Jeszcze nie. Jesteśmy tak blisko, ale poczucie ciebie w ramionach jest niewystarczające. Zachłannie pragnę więcej ciebie tutaj. To euforia, która rozsadza mój umysł, wydaje się wypełniać i zakrywać smutne myśli, ale jest jej zbyt mało. Każdy twój ruch ją dopełnia, każdy gest jest kolejną dawką. Niczego tak nie kocham, jak ciebie.

   Zjeżdżam palcami po twej twarzy, aż do brody, którą podtrzymuję. Szeroko uśmiechasz się. To najcieplejszy i najbardziej urokliwy uśmiech w całym moim życiu. Oczy znacznie mrużą się, w policzkach pojawiają się dołeczki, dalej od kącików ust są półkola zmarszczek. W rzędzie białych zębów wyróżnia się krzywa prawa dwójka. Perfekcyjnie nieidealna.

   — Najpiękniejsza – komentuję twoją buźkę. Unoszę powoli głowę i całuję cię w czoło. Na szczęście sięgasz do połowy mojej twarzy. Opatulam cię rękoma wokół ramion. Marzysz by pojawiły się na nich liczne tatuaże, a ja staram się ci w tym pomóc. – Chodźmy już, Emily.

   Powoli omijasz mnie i przechodzisz przez drzwi, a ja idę za tobą. Emily to moja wymyślona przyjaciółka z dzieciństwa. Ty się tak nie nazywasz, ale traktujesz to jako komplement. Na środku pomieszczenia zaczynasz bujać się na boki, a zaraz zakręcasz piruet. Niedokładny i przepiękny taniec. Łapiesz moją dłoń i z zamkniętymi oczyma kontynuujesz podrygiwanie w śmielszej nucie. Obserwuję twoją spokojną twarz z zadowoleniem. Masz w sobie coś, czego inni nie mają. Jesteś jak ja.

   Otwierasz oczy i przystajesz w miejscu. Opieramy się o siebie czołami i nawiązujemy kontakt, jeden z niewielu. W twoich oczach jest niemal całe szaleństwo świata. Zmęczenie bije się z rozpaczą, zdajesz się być na skraju płaczu. Lód w tęczówkach okala zimny blask i gładki spokój. Dalekie i puste źrenice krzyczą i błagają o pomoc. Widzę w nich drzwi lub dziurkę od klucza. Wydaję się, że można przejść przez niewielki otwór w wykutym błękicie, by po drugiej stronie zastać czarną przestrzeń pełną rozpaczy i udręki.

   — Remigiusz – mruczysz pod nosem. Moje imię w twoich ustach to jedyna jego wersja, która szczerze mi odpowiada. Wypowiadasz je tak, jakby sprawiało ci niesamowitą przyjemność.

   — Tak? – Głaszczę się po włosach. Jesteś moja. Bądź moja.

   — Nie zostawiaj mnie – prosisz. W oczach ponownie widzę czyste szaleństwo i obłęd. Moje ogniste zdradzają podobny sekret. Tylko ty i tylko ja jesteśmy w stanie widzieć tą tajemnicę, skrywaną za uśmiechem.

   — Nigdy. – Całuję twoje miękkie usta. To uczucie w którym dwa przeciwne światy Wenus i Marsa zderzają się, jest nie do opisania. Zwyczajnie lewitujemy, łącząc się w jedność. Jakby cały wszechświat tańczył na nasze zawołanie. Jakby wszystko zdobyło barwę. Lód i ogień są pełne przeciwieństw i równości. Jak my.

Walentynkowy zawrót głowy [zbiór]Where stories live. Discover now