8.

330 40 6
                                    

- Jass... jestem zmęczony... - jęknął, uwieszając się na moim ramieniu. Nie dziwie mu się, od 4 godzin chodzimy po galerii, odwiedziliśmy fryzjera, gdzie po krótkiej kłótni Nath zgodził się, by "tylko odrobinkę" przyciąć jego włosy i teraz zamiast mieć je do łopatek, ma takie... no do szyi, ale takie trochę postrzępione... ślicznie mu w nich, więc nie rozumiem o co się tak wścieka.... później zaopatrzyłem go w nowe ciuchy, kolorowe! Nie będzie mi paradował ciągle w czarnych ubraniach. Wybierając kolejne stroje ciągle się kłóciliśmy, on upierał się między innymi, że nie założy bordowej bluzy, a ja, że nie będzie chodził w czarnym... koniec końców jakoś się dogadaliśmy i zebraliśmy naprawdę sporą kolekcję. Kiedy odnieśliśmy zakupy do samochodu, wróciliśmy jeszcze po jakieś zakupy do domu, on musi zacząć jeść, bo wygląda jakby miał jakąś anoreksję czy coś! Nie wiem jeszcze jak, ale go zmuszę. Wracając... Nath zrobił minę szczeniaka, przez którą ledwo się powstrzymałem żeby przy tych wszystkich ludziach nie zacząć tarmosić jego różowych policzków! W tym momencie przyjrzałem się bliżej jego buźce i zauważyłem pewną zmianę...

- Nath... - szepnąłem, dotykając delikatnie jego policzka, na którym widniała ta okropna blizna. - Twoja blizna...

- Coś nie tak? - zapytał lekko spanikowany i wyciągając z mojej kieszeni spodni telefon, spojrzał na swoje odbicie na ekranie.

- Ona... jest jakaś mniejsza... delikatniejsza... - przyznałem, dalej mu się przyglądając.

- Ah... to pewnie przez te kosmetyki od Amandy...

- Nie, nie... one nie działają tak szybko... używasz tego dopiero jakiś tydzień, aż tak dużej zmiany, by nie było... - powiedziałem w zamyśleniu.

- Eh... mniejsza z tym! Ważne, że schodzi! Przez nią nigdy nie byłem w stanie normalnie spojrzeć na swoje odbicie w lustrze! - powiedział z szerokim uśmiechem, który po chwili odwzajemniłem i oddał mi telefon.

- Musimy ci jeszcze telefon kupić...

- Głupio mi, że tyle pieniędzy na mnie wydajesz... - przyznał, spuszczając główkę. Podszedłem bliżej do niego i łapiąc za brodę uniosłem jego buźkę, by spojrzał na mnie.

- Jakbym nie chciał, to uwierz, że nawet grosza bym na ciebie nie wydał, a tak się składa, że... - zaciąłem się na chwilę, zastanawiając się, co tak właściwie chcę mu powiedzieć. Prawdę? Że jakoś dziwnie mi na nim zależy? Że pragnę jego szczęścia? Chyba to powinienem zrobić i tak też zrobiłem, a w odpowiedzi dostałem ślicznego rumieńca na jego twarzyczce. Po dosłownie kilku sekundach Nath zabrał moją rękę i przytulił się do mnie. Jaki on słodziutki. Pomyślałem z uśmiechem, przeczesując jego mięciutkie włosy. Pochyliłem się i pocałowałem lekko jego główkę, kilka starszych pań spojrzały na nas krzywo, mówiąc coś, że jesteśmy wybrykami natury... a ja, tak krótko mówiąc, miałem je głęboko w poważaniu, gdyż miałem moją małą kruszynkę w ramionach.

- Kiedy wrócimy do domu? - zapytał, jak odsunął się ode mnie i spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepkami. AHHHH!! Zwariuję przez niego! On jest nazbyt słodki!

- Jak chcesz możemy już iść, telefonem zajmiemy się po powrocie z działki. - posłałem mu szeroki uśmiech, na co on się zarumienił lekko i pokiwał głową. Łapiąc go za rękę, zaczęliśmy kierować się na podziemny parking, by następnie wrócić do domu. Po drodze Nath oparł się o szybę samochodu, ale pod takim kątem, że ciągle na mnie patrzył. W pewnym momencie ja również spojrzałem na niego, on uśmiechną się uroczo, co odwzajemniłem i złapałem jego dłoń, które Nath od razu splótł. Czułem się jak we śnie. Czy w realnym świecie można doświadczyć tyle szczęścia w jednej chwili? Od jednej osoby? Ah... ciągle zapominam, że Nath... on... on tak naprawdę nie żyje... zmarł dziesięć lat temu, dalej nie wiem dokładnie jak... ale skoro on tutaj siedzi, ze mną, trzyma moją dłoń... on musi być prawdziwy... nie dałbym sobie rady, gdybym teraz wybudził się z tak pięknego snu... Nathaniel... chyba go lubię trochę bardziej... na pewno lubię go bardziej, ale czy jestem zakochany? Kto wie... pewnie kiedyś się o tym dowiem... Spojrzałem na moją kruszynkę, która teraz wyglądała za okno, zachwycając się widokami *ulicą i blokami* ale co się dziwić po tak długim czasie. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jego szczęście. W pewnym stopniu poczułem się odpowiedzialny za to, by nigdy więcej nie był smutny, ani nie cierpiał.

Save me...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz