6

7.8K 576 57
                                    

Gabinet profesora Dippeta jest ogromny. Wszędzie stoją jakieś pudełka, pudełeczka, kartony, słoiczki, fiolki, torebki, torebeczki i inne rzeczy, których nazw nawet nie znam. Zastanawiam się czemu Dumbledore kazał mi tu przyjść. Zwykle gdy wywinę jakiś numer to odejmują punkty mojemu domowi i dostaję kolejny szlaban. Może już chcą mnie wywalić?

- Przepraszam, że musiałaś czekać. - przywitał się Dippet - Panienko Aigle, czy wie panienka czemu panią tu wezwałem?

Zamrugałam oczami. On mnie wezwał? To znaczy, że nie jestem tu z powodu żartu jaki zrobiłem Julie? Niesamowite.

- Niestety nie wiem. Profesor Dumbledore nic mi nie wytłumaczył.

- Rozumiem. Widzisz moja droga chodzi mi o twoje umiejętności. Boję się, że z twoim talentem nawet Huncwoci nie mogą się równać.

- Och, dziękuje.

Dyrektor obszedł swoje biurko i usiadł na jednym z foteli ręką robiąc zapraszający gest. Trochę zmieszana posłusznie zajęłam miejsce. Dziwnie się czułam widząc ten cały przepych jakim Hogwart był po prostu wypchany po brzegi.

- Panienko Aigle nie będę niepotrzebnie strzępił sobie języka. Pani umiejętności są naprawdę niesamowite. Idealne dla zawodowego kuglarza lub tajnego szpiega.

Ołłłłłłłł... to o to chodzi. Zerknęłam na dyra podejrzliwie. Zazwyczaj gdy ktoś mi tak mówi to czegoś ode mnie chce, a ja nie lubię pracować na zlecenie.

- Schlebia mi Pan, ale nie interesuje mnie praca dla kogoś. Robię żarty, by zostać największym Huncem na świecie. I tak zostanie.

Przez chwilę na twarzy Dippa widać było zawód. Pewnie chciał mnie do czegoś wykorzystać. Ciekawe do czego?

- W takim razie to spotkanie nigdy się nie odbyło. A teraz może panienka już iść na lekcje.

Kiwnęłam głową i zabrałam torbę z książkami. Dzisiaj miałam jeszcze eliksiry oraz opiekę nad magicznymi stworzeniami. Po krótkiej chwili stwierdziłam, że opiekę sobie podaruje. Muszę w końcu zacząć realizować punkt trzeci planu, no i jeszcze musiałam dać  "prezent" Ślizgonom. Swoją drogą przydałoby mi się hasło do ich dormitorium.

Zajmę się tym jak tylko skończą się eliksiry, czyli moje ulubione zajęcia.

Spojrzałam na zegarek i (o zgrozo) okazało się, że lekcja trwa już od dobrych pięciu minut. Gnałam tak jakbym zamiast nóg miała skrzydła. Gdy weszłam do klasy zaraz poczułam przyjemny zapach amortencji.

- O witamy pannę spóźnialską! - zaczął Ślimak - Proszę dołączyć do reszty grupy.

Stanęłam odrobinę na uboczu. Miałam nadzieję, że ten cały Slughorn nie będzie nam całą lekcje truł o rodzajach eliksirów. Znałam je na pamięć.

- Dobrze, w takim razie kto mi powie co jest w tych kociołkach, które stoją za mną?

W górę natychmiast wystrzeliła ręka moja, Evans i Smarka. Kurde. Nawet sama nie wiem kiedy zaczęłam do tak nazywać. To wszystko przez Rogacza.

- Tak, panienko...

- Aigle, sir. - podeszłam bliżej i w skupieniu przyjrzałam się jeszcze dymiącym kociołkom - Tutaj jest Amortencja, czyli najsilniejszy eliksir miłosny. Nie wywołuje prawdziwego uczucia, ale silnie odurza. Dla każdego kto go powącha pachnie zupełnie inaczej. Ja czuję na przykład siarkę, niezapominajki i zapach nowych książek. - profesor pokiwał głową i pokazał żebym mówiła dalej - Tutaj jest eliksir wielosokowy. Można go poznać po charakterystycznym białym dymie. Jego uwarzenie trwa ponad miesiąc przez co jest uważany za jeden z najtrudniejszych do przygotowania eliksirów. - spojrzałam na ostatni kociołek i aż mnie zatkało - A tutaj jest Felix Felicis, zwany płynnym szczęściem. Jego receptura jest tak pogmatwana, że tylko prawdziwy mistrz może tego dokonać, bo wystarczy tylko jeden mały błąd i można zapłacić za próbę życiem.

- Doskonale panienko Aigle! Plus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru . Pierwszy raz spotykam się z tak rozległą wiedzą na temat eliksirów w tak młodym wieku.

Podziękowałam krótko i wróciłam do szeregu. Z radością stwierdziłam, że ognistowłosa wpadła w furie, ponieważ ona też doskonale znała odpowiedź. Idealnie.

- Świetnie. Skoro każdy już wie co jest w tych wszystkich kociołkach to teraz czas na odrobinę praktyki. Macie dwie godziny na uwarzenie w miarę użytecznego eliksiru rozpaczy. Komu się to uda ten w nagrodę otrzyma ode mnie jedną fiolkę Płynnego Szczęścia! - spojrzenia wszystkich uczniów się ożywiły, w końcu każdy chciałby mieć szczęście przez jeden, cały dzień. Jednak ja potrzebowałam go najbardziej - Wskazówki znajdziecie na stronie 84. Zaczynajcie.

Każdy gorączkowo rzucił się do jednego ze stanowisk. Nawet Hunce. Tylko ja i ognistowłosa podeszłyśmy spokojnie do wyznaczonych nam miejsc i zaczęłyśmy przygotowania. Ruda otworzyła książkę i zaczęła czytać przepis, a na jej czole pojawiła się długa zmarszczka.

Ja nawet książki nie otworzyłam.

Powoli wkładałam wszystkie składniki do kociołka od czasu do czasu tylko mieszając i podgwizdując pod nosem. Eliksir rozpaczy potrafiłam uwarzyć już na trzecim roku.

W rezultacie skończyłam jeszcze zanim minęła połowa wyznaczonego czasu. Zgasiłam ogień, usiadłam wygodnie na jednym z parapetów i otworzyłam książkę. Nawet nie zauważyłam kiedy eliksiry Smarka, Malfoya i kilku innych Ślizgonów wybuchnęły im w twarz. James, Syriusz, Remus, Peter i cała reszta klasy ryknęła śmiechem. No cóż trzeba przyznać, że napis jaki ułożył się na czole "wybrańców" był naprawdę śmieszny.

A głosił on "Wszyscy Ślizgoni kochają Pottera, szczególnie w różowym tutu."

Niezłe.

- Ech... no nic Snape, Malfoy zabierzcie waszych kolegów do SS (skrzydło szpitalne) i poproście pielęgniarkę by wam to zmyła lub przynajmniej jakoś zakryła.

Zniesmaczeni i zezłoszczeni Ślizgoni wzięli swoje torby i wyszli z sali. Wywróciłam oczami i znowu zatopiłam się w lekturze.

***

- Niebywałe! Pierwszy raz się z czym takim spotykam - krzyczał Ślimak - Nie wiem jak panienka to zrobiła, ale ten eliksir rozpaczy jest idealny. Jedna kropla i każdy w klasie myślałby tylko o śmierci! Panno Aigle jestem pod wielkim wrażeniem! Oto pani nagroda, proszę jej tylko nie zmarnować.

Nie zmarnuję.

Podziękowałam skromnie Ślimakowi i wyszłam z klasy. W między czasie udało mi się zaaplikować kilku Ślizgonką pewien wywar, który wymyślił i opatentował pewien czarodziej z Ameryki. Szkoda tylko, że jego skutki jego działania pojawiają się dopiero po 24 godzinach. No, ale nie można mieć wszystkiego nie?

Weszłam do mojego pokoju i ległam na łóżko. Musiałam jeszcze iść odrobić dzisiejszy szlaban, ale kompletnie mi się nie chciało. Pociechą było to, że dzięki tej "karze" zrobię największy numer w historii tej szkoły! Ta, od razu mi lepiej.

- H-hej, Farce. - zaczęła nieśmiało Julie.

Podniosłam się powoli i przywitałam się z brunetką. Wyglądała normalnie. Na jej twarzy i szacie nie było widać najmniejszego śladu po kałamarzu, który dzisiaj wybuchnął jej na OPCM.

- Nie gniewasz się? - zapytałam.

- Hmm... Za co miałabym się gniewać?

- No za ten mój żarcik, który wywinęłam na OPCM.

Dziewczyna zaśmiała się.

- Daj spokój Farce. To był tylko kałamarz, łatwo zszedł. - Uśmiechnęłam się. No cóż, Julie to była dziewczyna idealna. - Swoją drogą to jeśli chcesz możesz mi wycinać więcej takich małych numerków. Może uda ci się dzięki temu wygrać z Huncami.

- Nie, nie ma mowy.

Julie zdziwiła się.

- Czemu? - zapytała po prostu.

- Bo wyznaję zasadę jedna osoba - jeden żart. Nauczył mnie tego ojciec i zamierzam dotrzymać obietnicy. Tylko Rogacz, Łapa, Lupin i Glizdek nie podlegają tej zasadzie.

Brunetka posłała mi kolejny miły uśmiech i pokiwała ze zrozumieniem głową. Kto wie? Może nawet się zaprzyjaźnimy?

Psotki HuncwotkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz