Prolog.

4K 147 3
                                    

Co się stanie, jeśli człowiek kochający muzykę, a gardzący ludźmi spotka kogoś, kto muzyki nienawidzi, a ludzi kocha? Według starego porzekadła, przeciwieństwa się przyciągają, ale czy aż w takim w stopniu?

A co by się stało, gdyby człowiek kochający muzykę stracił to, co kocha, a człowiek kochający ludzi został od nich odseparowany? Czy cokolwiek się wtedy zmieni?

On uwielbiał muzykę, oddychał nią, napawał się jej pięknem. Zamykał się w pokoju i grał na fortepianie, bezustannie próbując odnaleźć właściwą kompozycję, nad którą pracował od dłuższego czasu. Nienawidził ludzi, nie chciał ich oglądać, nie chciał czuć na sobie współczujących spojrzeń, miał ich gdzieś. Od kiedy został sam, a jego świat zawalił się gdzieś po drodze, nie chciał niczego poza muzyką. Jadł sporadycznie, mało sypiał i wciąż grał, jednak coraz częściej ciskał różnymi rzeczami w ścianę, załamany swoją bezsilnością. Nie umiał komponować w samotności, nic się nie układało, muzyka była piękna, ale nie tak jak wcześniej. Kiedy była ładna pogoda, wychodził do parku, w jak najbardziej oddalony kąt i grał na gitarze wszystkie piosenki, którego należały do jego świata. Znalazł sobie miejsce, do którego nikt nie zaglądał, a jeśli nawet, to sporadycznie i po chłodnym przyjęciu ze jego strony, nieproszony gość zmywał się jak kamfora.

Ona uwielbiała przebywać wśród ludzi, rozmawiać z nimi lub zwyczajnie się przyglądać; fascynowały ją interakcje międzyludzkie, reakcje na określone bodźce i zachowania.  Nienawidziła smutku i zawsze chciała pomagać, nie ważne, kiedy i jak – ważny był efekt. Muzyka była dla niej najmniej potrzebną rzeczą na świecie – przez muzykę straciła ukochanego brata, który za bardzo zatracił się w jej domniemanym przekazie. Serdecznie nienawidziła jakichkolwiek melodii i reagowała na nie niemal alergicznie. Nie miała w domu radia, nie oglądała stacji muzycznych – po prostu nic. Muzyka nie istniała.

On stracił swój świat, więc próbował przenieść się do innego, paląc za sobą wszystkie mosty, zrywając wszystkie kontakty. Był w wielkim mieście zamieszkanym przez ponad osiem milionów ludzi, ale był też sam i całkowicie mu to odpowiadało. Zdusił w sobie tęsknotę za przyjaciółmi i poprzednim życiem – teraz został tylko on.

Ona dopiero odkrywała swój świat i chciała w nim żyć bez końca, chociaż brzmi to niesamowicie naiwnie i dziecinnie. Chodziła do pracy, spotykała się z przyjaciółmi, chodziła na parady. Nie spaliła za sobą mostów, bo jeszcze żadnych nie zbudowała.

/ glitter in the air /Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz