7.

340 33 1
                                    

Udało się jej zmienić temat i do końca ich spotkania Alexander nie wspomniał o Nocnych Łowcach i demonach. Po wypiciu kawy w kawiarni udali się na kilkugodzinny spacer po ich ulubionym parku, tym samym gdzie zostali zaatakowani. Nawet to nie sprowadziło ich rozmowy na „zakazany temat". Kiedy po raz kolejny okrążali staw, Zoe dostała smsa od Nathana, którego odczytała i schowała telefon do kieszeni.

-Muszę wracać.

-Odprowadzę Cię.

-Nie trzeba. –Od razu odpowiedziała.

-Nie boisz się po tym, co się wydarzyło? –Zapytał wpatrując się w nią intensywnie, jakby chciał odczytać to z jej twarzy.

-Daj spokój, mieszkam po drugiej stronie parku, a Ty tuż za rogiem. Nie ma sensu żebyś się zawracał. –Jej telefon ponownie zawibrował w kieszeni.

-Niech Ci będzie. –Poddał się. –Ale napisz mi wiadomość, gdy tylko wejdziesz do domu.

Kiwnęła głową, po czym przytuliła się do chłopaka. Alexander objął ją przysuwając bliżej siebie. W jego ramionach czuła się najbezpieczniej na świecie. Nie tylko ze względu na posturę chłopaka, który był znacznie wyższy od niej i zapewne silniejszy, ale przez znajomość jego objęcia, przez zapach jego ubrań i ciepło. Na chwilę zapomniała o tym, co się działo. O Nocnych Łowcach, o demonach i o Instytucie. Czuła się jak kiedyś, gdy te problemy jej nie dotyczyły. Była tylko ona i Alexander na huśtawkach, w parku czy w szkolnej ławce. Czarnowłosy puścił ją, po czym posyłając jej przelotny uśmiech, odwrócił się i ruszył alejką w stronę bramy. Odczekała chwilę, aż przyjaciel zniknie z jej pola widzenia i już chciała ruszyć w miejsce spotkania z Nathanielem, gdy wpadła na niego. Czuła, jak jej serce podskoczyło z przerażenia, lecz gdy ujrzała znajome już ciemne oczy chłopaka, uspokoiła się. On jednak nie wydawał się wzruszony. Patrzył na nią z góry, a ręce miał wsunięte w kieszenie skórzanej kurtki. Typowa poza Nathana, pomyślała Zoe. Nie znali się długo, ale była w stanie wypatrzeć kilka charakterystycznych dla chłopaka cech. Na przykład to, że nie znosił jej.

-Sprowokowaliście już jakieś demony? –Mruknął ironicznie.

-Będziesz mi dokuczał przez całą drogę? –Odpowiedziała sprowokowana.

-Chciałem nawiązać rozmowę. –Wzruszył ramionami. -Jeżeli wolisz wracać w ciszy, proszę bardzo.

Zoe nie odpowiedziała, milczenie zatem było zgodą. Żadne z nich nie odzywało się. Przeszli do bramy parku, po czym weszli w jedną z alejek, którą dzisiaj szła wraz z Alexandrem. Dziewczyna westchnęła głośno. Wolałaby, by szedł z nią Jem, on przynajmniej byłby dla niej miły, albo Lottie. Ona cały czas by o czymś mówiła. W ciszy Zoe myślała o wszystkim. Swój wzrok przeniosła na towarzysza. Patrzył przed siebie znudzonym spojrzeniem, kosmyki jego włosów opadały na oczy, nieustannie poprawiał je smukłą dłonią pokrytą drobnymi bliznami. Miał wyraźne rysy twarzy, mimo że była lekko zaokrąglona. Jego włosy były jeszcze ciemniejsze niż zwykle, tak samo oczy. Kąciki jego ust były opuszczone. Najwyraźniej nie odpowiadało mu jej towarzystwo. Znów zaczęła rozmyślać nad jego tajemnicą. Co Nathaniel skrywał przed całym światem? Stanowił dla niej zagadkę nie do rozwiązania, przynajmniej nie w pojedynkę. Sam musiał się przed nią otworzyć, jednak była niemalże stuprocentowo pewna, że to się nigdy nie zdarzy.

Chłopak nagle zatrzymał się. Prawą dłonią sięgnął do paska, gdzie trzymał niewielki sztylet. Wyciągnął go powoli i bez żadnego szmeru. Blondynka chciała się odezwać, kiedy Nathan wyciągnął dłoń dając jej znać, aby nic nie mówiła. Momentalnie zamknęła usta, jakby bała się, że krzyk sam wyrwie się z jej gardła. Próbowała ujrzeć to, co spostrzegł brunet, lecz dla niej ulica wyglądała całkowicie normalnie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, gdzie są. Nie znała tego miejsca. Było oddalone od bloków, jednakże nie był to też żaden park. Wyglądało to trochę jak parking, tyle że na samym skraju dzielnicy, położony tuż przy lesie. Czemu Nathan postanowił iść tędy? Chłopak wolną dłonią machnął za sobą, dziewczyna od razu zrozumiała ten gest. Podeszła bliżej niego stając za jego plecami. Wyczuł jej dłoń, po czym wsunął w nią rękojeść sztyletu, którego imię już znała. Eremiel. Mimo zagrożenia, czuła się bezpiecznie w towarzystwie Nathana. Widziała już, jak walczył z demonami, była pewna, że nie będzie musiała użyć Eremiela. Nagle rozległ się znany jej pisk, z ziemi wyrósł ponad trzy metrowy demon przypominający cień. Dwa rzędy zębów zabłyszczały w ciemności. Chłopak od razu rzucił się na przeciwka. Przeciął go na pół, lecz to nie był koniec, na jego miejscu pojawiło się dziesięć innych demonów. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszył do ataku. Jego miecz błyszczał w ciemności, kiedy wbijał go w ciała demonów. Na jego czole pojawiły się strużki potu, a po prawym ramieniu spłynęła krew. Nathan jęknął, lecz nie przestał, z większą złością rzucił się na demona. Zoe przyglądała się z przerażaniem całej tej scenie. Chłopak był sam przeciwko armii demonów. Westchnęła, po czym spojrzała na Eremiela, którego kurczowo trzymała w dłoniach. Czy powinna...? Nie zdążyła sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdy tuż przed nią pojawiła się czarna postać i wydala z siebie okropny pisk. Miała cztery metry wzrostu, przez jej ciało ujrzała Nathaniela, który odwrócił się do niej z przerażeniem na twarzy. Pierwsze co jej przyszło na myśl to ucieczka, ale jej nogi przypominały watę, ledwo co na nich stała. Uniosła wzrok i ujrzała nad swoją głową błyszczące zęby demona. Nie zastanawiając się dłużej, z całej siły wbiła miecz w podniebienie zjawy. Miecz był ciężki, mimo to, pchała go mocniej i mocniej, aż niemalże cały zatopił się w paszczy demona. Jego pisk był żałosny, nie do zniesienia. Drugi miecz Nathaniel zatopił w jego plecach. Demon skurczył się i zniknął, a za nim cała reszta. Brunet stracił równowagę i upadł na dziewczynę. Przez chwilę leżał na niej, po czym dźwignął się na dłoniach i spojrzał na nią. Jego płytki i szybki oddech łaskotał ją po twarzy, jednak nie była w stanie się ruszyć. Jej powieki powoli opadały zachowując w pamięci twarz Nathaniela, który bezdźwięcznie wypowiadał jej imię. W rzeczywistości, brunet krzyczał głośno. Mrugał nerwowo, jego oddech przyspieszył. Przewalił się na bok i z trudem usiadł. Przyciągnął dziewczynę do siebie i oparł jej głowę o swoje kolano. Chwycił ją za ramiona i lekko potrzasnął, nic. Poklepał ją po policzku, żadnej reakcji. Sprawdził oddech, jednak nic nie usłyszał. Jego serce zaczęło bić jak oszalałe. Nie mógł pozwolić jej odejść. Gdyby był tu Jem, na pewno wiedziałby co robić, ale był zupełnie sam. Postanowił działać ,zamiast myśleć. Otworzył jej usta i przystąpił do resuscytacji. Po kilku wdechach dziewczyna zachłysnęła się powietrzem i zaczęła kasłać. Chłopak podparł się z tyłu dłońmi i zaczął ciężko oddychać.

-Nic Ci nie jest? –Jej głos przypominał chrząkanie, z trudem wypowiadała słowa.

-Byłaś niemalże po drugiej stronie życia, a pytasz czy to mi nic nie jest? –Wydusił z siebie.

-Nie wyglądasz najlepiej.

-Niemalże umarłaś na moich kolanach! Jak miałbym wyglądać?

-Sądziłam, że Nocni Łowcy są przyzwyczajeni do śmierci. –Powoli odzyskiwała głos, podniosła się do pozycji siedzącej.

-Tak, ale miałem Cię pilnować. Cała odpowiedzialność za Twoją śmierć spadłaby na mnie i miałbym z tego powodu nieprzyjemności. –Rzekł oschło. Próbował się podnieść na dłoniach, jednak jedna ręka ugięła się pod jego ciężarem.

-Nie wygląda to dobrze... -Zmarszczyła brwi widząc ranę na ramieniu chłopaka. –Poczekaj.

Oderwała materiał swojej podartej bluzki, po czym przewiązała jego ramię, aby zaprzestać krwotoku. Brunet syczał z bólu, kiedy materiał dotknął jego rany. Gdy Zoe skończyła robić supełek, zza paska wyciągnął stelę i tuż nad raną zaczął kreślić znak, po chwili krwotok ustał, a po jeszcze kilku sekundach rana zniknęła. Zerknął na dziewczynę, która z zachwytem patrzyła na jego ramię.

-Nieźle, nie? –Uśmiechnął się.

-Ta rana tak po prostu zniknęła? –Opuszkami dotknęła obandażowanego miejsca.

-Tak. –Odwinął skrawek materiału i odrzucił go na ziemię.

-Mogłeś mi powiedzieć zanim rozerwałam swoją bluzkę. –Teraz brzuch dziewczyny był całkiem odsłonięty.

-Teraz Twoja bluzka wygląda zdecydowanie lepiej. –Zoe zapięła bluzę niemal pod samą szyję. –Wracajmy już do Instytutu. Dasz radę wstać?

Nie odpowiedziała. Wykorzystała całą swoją siłę, aby podnieść się na nogi, jednak po chwili straciła równowagę i opadła, lecz Nathaniel chwycił ją.

-Nie bardzo. –Odpowiedział na swoje pytanie. –Będę musiał Cię zanieść... - Już chciała zaprotestować, gdy nagle straciła grunt pod nogami. –Jesteś cięższa niż się spodziewałem.

Skarciła go spojrzeniem, nie miała siły się z nim droczyć. Oparła dłonie o jego kark i pozwoliła się zanieść do bezpiecznego miejsca. Miała wrażenie, że Nathan nie wykorzystuje żadnej siły do niesienia jej, jakby była lekka jak piórko. Mimo, że był obity i zmęczony walką, szedł szybko pokonując nierówności podłoża. Zoe nawet nie zauważyła, kiedy zamknęła oczy i oparłszy się o ramię chłopaka, usnęła.

Do Instytutu dotarli po kilku minutach. Skrót zastosowany przez Nathaniela zapewnił im o kilkanaście metrów krótszej drogi, mimo to, przez atak demonów dotarli na miejsce dopiero po północy. Zaniepokojony Sam czekał w holu, obok niego stał Jem, który uspokajał wujka. Gdy Nathaniel pojawił się drzwiach, obaj podbiegli do niego i zaczęli zadawać pytania. Brunet odburknął coś pod nosem i ruszył w kierunku schodów, ledwo włócząc nogami. Blondyn przejął od niego śpiącą dziewczynę i razem weszli na piętro. Sam postanowił przełożyć rozmowę na poranek. Rozmowa z Nathanem w takim stanie nie miałaby sensu. Przyjaciele zanieśli blondynkę do Wschodniego Skrzydła, tam ułożyli ją na jednym ze szpitalnych łóżek, po czym zajęli się opatrzeniem ran. Nathaniel przyniósł najpotrzebniejsze rzeczy na stolik obok łóżka, po czym zaczął obserwować przyjaciela, który obmywał rany.

-Nic nie powiesz? –Zagaił blondyn.

-Znów zaatakowały nas te same demony. Miały przywódcę. Najpierw zaatakowała mnie armia, by odciągnąć moją uwagę od Zoe, a on ją zaatakował. Na szczęście miała przy sobie Eremiela.

-Czemu akurat ją? –Jem zmarszczył brwi.

-Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie... -Jego powieki mimowolnie opadały. -Jem, pójdę się położyć.

-Jasne.

-Zaopiekuj się nią.

W odpowiedzi Jem uśmiechnął się, po czym spojrzał na dziewczynę. Wyglądała tak bezbronnie wśród białej pościeli. Tafla jej jasnych włosów rozpływała się po poduszce, klatka delikatnie unosiła się i opadała wraz z wdechem i wydechem. Jej dłoń leżała przy boku, długie i smukłe palce lekko zaciskały materiał kołdry. Jeremy odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów, po czym musnął opuszkami palców jej policzek. Wyglądała jak anioł.

Undivided. Shadowhunters story. [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz