III

15 2 0
                                    

Przez większość dnia jechali w milczeniu. Kan wiedział, że nigdy nie pochowa matki, poprosił jednak, by zawrócić i urządzić pogrzeb Edwardowi. Zidemir odmówił. Tłumaczył, że nie mogą wrócić i że się pośpieszyć. Kan nie był zachwycony. Ed był dla niego jak brat, a jakby tego było mało stracił też matkę. Dwie najważniejsze osoby w jego dotychczasowym życiu w jeden dzień. Ale jego życie miało się zmienić. Zid pomyślał, że urządzenie choć jednemu pogrzebu ulżyło by jego cierpieniu. Jednak nie mogli zawrócić. Dopiero późnym wieczorem, gdy rozbili obóz, zasiedli razem przy ognisku, trochę porozmawiali.
-Co... co się dzisiaj stało? Mam pustkę w głowie. Pamiętam tylko ciało matki, a potem... potem byłeś ty i moi sąsiedzi. Mówili okropne rzeczy. To była prawda? Byłem demonem?
-Masz w sobie magię. Więcej niż mogłem przypuszczać. I- jakby to powiedzieć- pradawną.
-Pradawną?
-Tak. Mało kto ma ją w sobie. Trudniej nad nią zapanować, ale jest o wiele potężniejsza od zwykłej.
I znowu zapadła cisza. "Ten chłopak cierpi. Zawsze miał poczucie humoru, może tylko czasem tego nie pokazywał. Muszę go zrozumieć. Zawalił mu się świat."
-Idź już spać. Jutro wcześnie wstajemy. Spróbuj chociaż przymknąć oko. Ja muszę jeszcze coś zrobić. Kan odszedł bez słowa.
.........

W nocy słyszał jakiś hałas. Mimo tego zasnął na chwilę. Gdy rano obudził go Zidemir, mocno bolała go głową. Najpierw myślał, że wczorajsze wydarzenia typ tylko Sky sen, zaraz jednak ujrzał twarz budzącego i wszystko do niego wróciło. -Ubierz się szybko. Kan zrobił tak, jak kazał mu jego dawny mentor. Szybko wciągnął skórzane spodnie, nałożył sweter, który musi na sobie wczoraj (na razie z resztą mnie miał nic innego), po czym wyszedł z namiotu.
To co zobaczył przed namiotem, zdziwiło go. Dwa duże stosy z drewna stały od siebie blisko siebie.
-Co to jest?
-Ja również znałem Edwarda i też żałuję, ze nie mogliśmy go pochować. W krainie, z której pochodziła moja matka jest pewien zwyczaj. Jeśli jakaś bliska osoba zginęła i nie można jej było pogrzebać, rozpalano stos, na którym kładziono rzecz, która była z nim związana, po czym zapalano stosy. Miało to pozwolić takiej osobie odejść w zaświaty nie jako umęczoną dusza, ale na normalnych warunkach. Jeden stos dla Edwarda, drugi dla twojej matki.
-Myślisz, że to naprawdę coś da?
-Tak.-"Jeśli nie im, to na pewno tobie."~ pomyślał.
Kan zdjął swój sweter- jedyną pamiątkę po matce. Gdy chciał zdjąć medalion od Eda, Zidemir powstrzymał go ruchem ręki. -Nie. To ci się jeszcze przyda.- po czym wyciągnął coś z kieszeni i podał mu.
-Co to jest?
-Czapka, którą miał na sobie ostatni raz gdy go widziałem.
-Dziękuję.-powiedział uśmiechając się smutno.
Wziął w ręce czapkę i położył ją na stosie. Rozpalili oba.
Ogień wzbił się wysoko. Kan pomyślał o wszystkich chwilach zarówno z matką, jak i Edem. Poczuł łzy napływające do oczu. Próbował to zahamować, ale nie dał rady. Po chwili zanosił się już płaczem. Było my wstyd, że Zidemir to widzi. Ten jednak położył dłoń na jego ramieniu. Stali tak jeszcze długo. Jeszcze kiedy ogień zgasł i tylko rażące super resztki drewna przypominały o niedawno jeszcze płonących stosach.

.........

Wyjechali na drugi dzień zaraz o świcie. Zidemir ujrzał jednak innego Kana niż wcześniej. Był to ten sam Kan co dawniej. "Musiał wypuścić z siebie żal"-pomyślał Zidemir.
Jadąc ujrzeli jakiś ruch w krzakach.
-Przygotuj się.-mówiąc to wysunął lekko swój miecz z pochwy.- Może być nieprzyjemnie.
Napięcie rosło. Czuli, że to co p się w krzakach, jest coraz bliżej. Kan wyjął nóż do rzucania.
I wtedy z krzaków wyłoniło się wielkie cielsko... bernardyna! -Mały!- Kan zeskoczył z konia i wtulił się w jego gęstą, ciepłą sierść. Pies polizał go po twarzy.
-Co to za niedźwiedź?- Zidemir uniósł jedną brew.
-Typ mój pies. Pilnował stada gdy...
-Kazałeś mu pilnować stada, ale przyszedł za tobą?
-Tak.
-Chyba niezbyt posłuszny?
-Musiał uznać, że tego bym chciał.
-A chciałbyś?
-Tak.
Mocniej przytulił psa. Chociaż on mu został.

Ogień Naszych DuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz