-Teraz musicie zawiązać sobie oczy.-powiedział Zidemir.-To ze względów bezpieczeństwa. Poza tym wymaga tego Kodeks Straży.
Przejechali spory kawał lasu, a teren podwyższał się. Od czasu do czasu czuł, jakby miał zatkane uszy. Po walce opatrzyli
rannych- najpierw Kana, potem jeńców.
Ręka bolała go niewyobrażalnie, ale za to było z nią coraz lepiej. Zidemir stwierdził, że stan jego ręki nie będzie przeszkadzać w nauce magii, ale może być gorzej z na przykład walką. Kan nie był tym zachwycony, ale wiedział, że ma rację i że gdy się wyleczy, będzie mógł dalej szkolić się w szermierce.
Zawiązali więc sobie oczy i jechali. Kan uważnie nasłuchiwał odgłosów lasu i wczuwał się w jazdę konia. Chciał wiedzieć jak najwięcej o otoczeniu.
I tak usłyszał stukanie dzięcioła i śpiew słowika. Słyszał łamane gałęzie i szum potoku. Nie przeszli przez niego. Nie. Tak poczułby zmianę w chodzie swojego konia. Po jakimś czasie zrobiło się chłodniej,a przez chustę zakrywającą oczy przenikało mniej światła. "Jaskinia?"-pomyślał Kan. Jechali jeszcze trochę- już bez szumu strumienia w tle- gdy zatrzymali się.
-Możecie zdjąć opaski.-zakomunikował Zidemir. Wcześniej nie wiedzieli, jak dostaną się po omacku, ale konie Zidemira i Kana pochodziły z Zigar i znały drogę na pamięć. Wóz zbójów również miał konia, który teraz-wraz z koniem Zidemirowym-ich ciągnął. Uznali, że wóz wytrzyma jeszcze ciężar myszy-Mexuresa. Tym sposobem dotarli do końca drogi.
Kan odwiązał chustę i aż zaniemówił. Legendarne Zigar! Wyglądało jednak inaczej niż w opowieściach, które słyszał. Zamiast gnijących trupów, wbitych na pale przy poboczach, stały krzewy, kwitnące białym kwiatem, jakiego wcześniej nie widział. Brama nie była-jak twierdzili niektórzy- paszczą smoka, tylko zwykłą, strzelistą bramą. Mur zaś i sam zamek nie tworzył żaden kamień z głębi piekieł, lecz najzwyklejszy ze zwykłych skał. Tezę przynoszenia śmierci przez dotknięcie tegoż kamienia, obalał bezpowrotnie bluszcz, porastający ściany twierdzy. Dodatkowo nad wieżami zamku nie unosiły się wiwerny, ani aitwary. Pozornie typowy zamek w górach, na swój sposób nawet ładny, a jednak Kan czuł się nieswojo, patrząc na niego.
Podjechali bliżej, prawie na sam skraj fosy, gdy Zid zawołał strażnika. Ten wychylił głowę zza muru, schował ją znowu na chwilę, po czym brama otworzyła się. Gdy wjeżdżali, krzyknął jeszcze do nich:
-Witajcie w Zigar!.........
Dziedziniec twierdzy również robił wrażenie, mimo swej prostoty. Budynki z różnymi szyldami, oznaczającymi przeznaczenie każdego z nich, otaczały jedyną ozdobę tego wielkiego placu- wielki pomnik, przedstawiający mężczyznę, siedzącego na szarżującym koniu, z mieczem wyciągniętym ponad głową w prawej ręce i tarczą w lewej. Na tejże tarczy widniał herb Zigar- czerwony "X" na białym polu. Kan był ciekawy, kogo przedstawia pomnik, ale uznał, że czas na zwiedzanie przyjdzie później.
Oddali jeńców pod opiekę strażników, a konie stajennym i udali się w stronę budynku z szyldem przedstawiającym węża oplatającego laskę. Zatrzymali się, po czym Zidemir rzekł:
-Kan, tutaj przyjmuje medyk. Naprawdę zna się na swoim fachu. Gdyby pytał, to powiedz, że przysłał cię Zidemir. Mexuresie, idź z nim. Ja muszę jeszcze zdać raport. Spotkajmy się koło pomnika Xiteliara Prawego. Trudno go przeoczyć. Nie ma tu innych pomników.-Zid zaśmiał się z własnego żartu.
-Poczekaj Zid! Naprawdę musimy porozmawiać! Ja...
-Obiecuję ci, że porozmawiamy, gdy tylko zdam raport. Muszę to zrobić bezzwłocznie. Zasady.
Zidemir odszedł, a Kan odprowadził go wzrokiem.
-Wydaje mi się, że mnie unika.
-Przesadzasz. Ma swoje obowiązki.-odrzekł Mex.
Kan spojrzał na niego. Wyglądał dużo bardziej schludnie, niż gdy pierwszy raz go widział. Zid zabronił mu picia, a Mex-mimo początkowych protestów- w końcu na to przystał.
Podeszli do drzwi budynku i Kan zakołatał. Po chwili otworzył się mały otwór w górnej części drzwi, a w nim ujrzał ciemne oczy, zmarszczone siwymi brwiami. Głos, który się odezwał, brzmiał może staro, ale na pewno nie był to głos człowieka zmęczonego życiem. Słychać w nim było zawziętość z nutką złości.
-Czego?! Kim jesteś?!
- Przysłał mnie Zidemir.
-Nie spytałem, kto cię przysłał, tylko kim ... A z resztą, wejdź! Tylko zostaw tę bestię na zewnątrz!
-Mały! Zostań!
Pies usiadł i zaskomlił cicho, wpatrując się smutno w Kana.
-Nie mówiłem o psie- odezwał się głos- tylko o podwójniaku. On ma zostać.
Kan widział, że Mex zrobił się czerwony ze złości, po czym spytał:
-Nie leczysz innych ras niż ludzka?
-Leczę, ale on nie potrzebuje pomocy, a poza tym nie ufam podwójniakom.
-Jak poznałeś? Nikt jeszcze nigdy...- głos Mexa brzmiał, jakby pluł jadem w stronę starca.
-Po uszach.- odpowiedział głos Mexuresowi, po czym rzekł -Wchodzisz młody, czy nie?
Kan spojrzał na Mexuresa, a ten skinął głową. Poszedł więc do drzwi,a gdy to zrobił, zamek w drzwiach zagrzechotał i otworzyły się przed nim drzwi.
- Wchodź!
Przekroczył próg budynku, a drzwi zamknęły się za nim natychmiast..........
-Jak mogłeś go tutaj sprowadzić?!-głos jego przełożonego rozszedł się po- niezbyt dużym- pokoju z echem, co było raczej dziwne, właśnie z uwagi na jego rozmiar.
Zidemir widział, że Lord Derill jest wściekły, ale sam był pewien swoich decyzji i nie zamierzał się kajać.
-Dla dobra Królestwa.-odrzekł.
-Nie mogłeś oddać go żołnierzom?-spytał Lord.
-Nie. Po pierwsze...
-Po pierwsze widzę, że chodzi o coś więcej niż o interes Kerack. Kim on dla ciebie jest?
-On... jest dla mnie jak syn. Spotkałem go i jego kuzyna, zanim...
-Znam tę historię. Opowiadałeś.
Zapadła cisza. Zidemir nie wiedział, co powiedzieć. Bał się, ale nie o siebie.Nie chciał, żeby Derill odesłał Kana do stolicy. Wiedział, że tam czeka go śmierć.
-Wiesz, że muszę go odesłać.-Powiedział w końcu Lord.
-Właśnie nie musisz! Nie dostałeś takiego rozkazu! Możemy go zwerbować,a Król nic na to nie poradzi. Mamy takie prawo! Zezwala nam na to Układ!
-A także każe nam dbać o Królestwo!-odpowiedział Derill.
-Czy wysadzanie wszystkiego wokół jest dobre dla Królestwa?! Myślisz, że skończy się na Wyspach? Nie, nic z tego! Nie skończy się nawet na Tekcie! Władzę trzeba utrzymać! A wiesz, jak najlepiej to zrobić? Magią Źródła.
-Nie zapominaj się! Mówisz o naszym Królu! On nie jest tyranem!
-Znam naszego Króla, ale zbyt wielka moc zmienia każdego! Moc Źródła jest zbyt wielką pokusą dla kogokolwiek! Również Króla.-odpowiedział Zid.
-Hmm... Może masz rację. W sumie tutaj też będzie służył Królestwu...
-A więc...?-spytał Zidemir.
-Pomóż mu się przygotować. Od jutra zaczyna trening.
CZYTASZ
Ogień Naszych Dusz
FantasiKan żyje we wsi znanej jako Rederik, która jest położona w górach, wśród lasów i licznych polan. Od zawsze omijały ją wojny, klęski głodu, czy epidemie. Również teraz, gdy na północy rosną napięcia między Wielkimi Rodami, Rederik żyje w spokoju, ale...