W oddali na wschodzie ujrzeli zarys gór. Były one inne niż te, które Kan widywał przez całe swoje życie. Przede wszystkim, były dużo wyższe. Ich skaliste szczyty wyglądały tak, jakby były zakryte chmurami. Kolejną różnicą było to, że drzewa porastały je tylko do pewnego miejsca. W jego rodzinnych stronach góry były zwykle porośnięte w całości. Poza tym było czuć w ich pobliżu coś jakby niepokojącego.
- Jesteśmy już niedaleko.-powiedział Zidemir.
- Po co właściwie zmierzamy do Zigar? -spytał raz jeszcze Kan.
- Co wiesz o Zigar?-odpowiedział pytaniem na pytanie. Hartagorczycy byli uśpieni, dzięki czemu mogli rozmawiać swobodnie.
- Podobno używa się tam magii. Podobno nie należy do magów. Podobno szkoli się tam jakichś... w sumie sam nie wiem kogo.
- Podobno?
- Tak, podobno. - potwierdził Kan.
- Otóż ty też się tam będziesz szkolił. Chociaż nie wiem czy wpuszczą nas z tą bestią.
Mały, widząc że wskazuje na niego, zaprotestował głośno szczekaniem. Obaj jednak zlekceważyli go.
- Szkolił? Ale w zasadzie na kogo?
- Nauczysz się tam panować nad swoją mocą. Jak już słyszałeś od naszych rozkosznych śpiochów- Zidemir wskazał głową na jeńców, po czym kontynuował- jesteś Źródłem. Czy wiesz, co to dla ciebie oznacza? Każdy, absolutnie każdy, będzie chciał cię złapać i wykorzystać do swoich celów. W większości przypadków wiąże się to z twoim zgonem.
- Każdy będzie chciał mnie wykorzystać, więc i ty. Pytanie brzmi: czy wiąże się to z moim zgonem?
- Nie. Potem dołączysz do Straży. Tak jak ja.
Teraz zapadła cisza. Kan nie wiedział, co powiedzieć. W końcu jednak się odezwał.
- Ty... ty jesteś Strażnikiem?
- Tak. Wiesz, czemu chcę, żebyś i ty nim został? - zapytał Zid, po czym sam sobie odpowiedział - Bo Król też będzie chciał cię złapać. Jeśli dołączysz do Straży, nie będzie mógł ci nic zrobić. Zabrania mu Układ. My strzeżemy Królestwa, on nie ingeruje w nasze sprawy. Nasi członkowie, to nasze sprawy. Oczywiście, twoje moce wykorzystywać będziemy, jednak bezpiecznie dla ciebie. A Kerack też na tym skorzysta. W końcu będziesz służył Królestwu.
Choć od gór dzieliło ich jeszcze kilka godzin drogi, zrobiło się jakby chłodniej. Łysy dotychczas krajobraz, zaczęły porastać krzewy. Dalej widać było początek lasu, a jeszcze dalej, wspomniane już, bezdrzewne, skaliste szyty gór..........
Jechali kilka minut i dotarli do skraju puszczy. I wtedy to zobaczyli. Przy drodze leżał wóz ze zniszczonym kołem. Obok leżały porozbijane skrzynie, rozdarte szmaty i... ich właściciel. Podjechali bliżej, żeby zobaczyć, czy żyje. Zidemir zeskoczył z konia i podszedł bliżej. Schylił się i spytał:
-Co tu się stało? Hej?! Żyjesz?
-Yyy...
Zbliżył się jeszcze bardziej, po czym zapytał znowu:
-Co z tobą? Żyjesz czy nie?
Teraz podniósł głowę. Zidemir dopiero w tym momencie zauważył, że jest on elfem.
-Ze mną w porządku, ale zaraz z tobą nie będzie!-powiedział elf, po czym zaatakował Zida mieczem.
Zidemir zrobił unik, po czym wyjął miecz. Broń ta była dłuższa od ostrza Kana, które z resztą zostało właśnie wyjęte z pochwy. Również Mexures przyjął swoją formę bojową- połączenie smoka i lwa. Kan zdawał sobie sprawę, ile musiał poświęcić czasu na ćwiczeniach, by do perfekcji opanować zmienianie postaci, bowiem Doppelgangery w dzieciństwie potrafią przybrać tylko dwie postacie- własną, "potworną" oraz ludzką, unikalną dla każdego z nich. Zidemir wypowiedział zaklęcie, po czym Hartagorczycy wstali w gotowości do walki, choć wyglądali, jakby byli w jakimś transie. Mimo tego przeciwników było więcej- otoczyli ich: dwa elfy z łukami, trzy krasnoludy, z czego dwa uzbrojone w młoty, a jeden w topór, człowiek z czymś, co przypominało duży, jednosieczny, zakrzywiony miecz, a do tego ogr z wielkim morgensternem. Przewaga niby spora, ale nie wyglądali na wojowników, lecz na rabusiów potrafiących tylko okradać słabszych od siebie. Wszyscy oprócz elfów. Oni wyglądali na zorientowanych, jak użyć łuku. Zanim zareagują, zostaną powystrzelani jak kaczki. Nie mógł też ich uśpić. Dwóch to dla niego maximum. Chyba że...
-Axurez zikt!-Krzyknął, po czym odwrócił się i zadał cięcia w uda... Hartagorczykom, którzy właśnie wyszli z transu. Wtedy to elfy wpadły w tenże trans i skierowały swoje łuki na towarzyszy, z którymi walczyli już Mex oraz Kan. Pierwsze dwie strzały poszybowały w kierunku ogra. Choć nawet go nie przewróciły, to jednak zajęły go na chwilę. To wystarczyło. Mexures rzucił mu się do gardła i ogr już nie uwolnił się ze śmiertelnego uścisku zębów. Następna strzała przebiła krasnoluda z toporem. Tym razem przyniosła śmierć.
Kan był otoczony przez człowieka i pozostałe krasnoludy. Człowieka dźgnął w udo, po czym uniknął ciosu młotem, ale tylko jednego. Drugi krasnal zmiażdżył mu lewą rękę. Kan przewrócił się, zobaczył nad sobą rudego krasnala zamierzającego się do zadania ostatecznego ciosu. "To mój koniec. Moja podróż ledwo się zaczęła, a już się kończy". Kan nie krzyczał. Bał się, a ręka bolała go, jakby miażdżyły ją wszystkie młoty podziemnych królestw krasnoludów. A jednak nie krzyczał. "Podobno wejścia do tych królestw są we Wschodnich Górach, na ziemiach Plemion. Chciałbym kiedyś je zobaczyć."-pomyślał. Topór unosił się. Kan spojrzał w oczy swemu przyszłemu oprawcy- nie chciał umierać jak owca na rzezi- lecz gdy to zrobił, krasnolud znieruchomiał. Nie, zamarzł. Kan domyślał się, że to przez Źródło, ale nie zastanawiał się nad tym. Podniósł się i chciał uderzyć w zamrożoną postać, ale uprzedził go Mały. Skoczył na niego, a lodowa figura rozleciała się. Ostatni krasnolud upuścił broń i rzucił się do ucieczki. Błąd. Jeden z elfów przebił mu łydkę.
Kan już chciał się odwrócić, gdy poczuł chłód stali na szyi. Pierwszy elf! Przynęta! Przecież zniknął gdzieś w czasie walki!
-Heeej! Wy! Człowiek i... czymkolwiek jesteś. Macie dać odejść mi i moim towarzyszom albo ten tutaj nie dożyje zmroku!-krzyknął elf.
"Nie jestem jakąś panienką"- pomyślał Kan. Ale nie użył mocy Źródła. Nawet nie wiedział jak to zrobić. " Gdybym potrafił używać tej mocy... Szkolenie jednak się przyda "-pomyślał. Znając magię, czy nie Kan potrafił sobie poradzić. Mały nóż do rzucania może okazać się równie przydatny, co najpotężniejsza magia. Wcześniej wypuścił miecz, kiedy elf przystawił mu sztylet do gardła. Teraz wyjął nóż z pochwy tak, by przeciwnik nie zauważył. Wbił go w jego brzuch, on opuścił rękę. Przejechał nożem rozpruwając ciało. Z jego wnętrza popłynęła krew, potem wnętrzności.
Okolica wyglądała okropnie: wkoło leżały trupy i ranni, których krzyk dochodził do uszu. Zidemir podszedł i powiedział do Kana:
-Jeńcy nam nie uciekli, ale kilku przybyło. Niestety. Jak twoja ręka?
-Przeżyję.
-Będziesz musiał. Do Zigar już niedaleko.
CZYTASZ
Ogień Naszych Dusz
FantasyKan żyje we wsi znanej jako Rederik, która jest położona w górach, wśród lasów i licznych polan. Od zawsze omijały ją wojny, klęski głodu, czy epidemie. Również teraz, gdy na północy rosną napięcia między Wielkimi Rodami, Rederik żyje w spokoju, ale...