Po pokoju latała mucha, brzęcząc przy tym głośno. Denerwowało go to, choć właściwie nie tylko to. Złościło go wszystko. Zaczęło się od tego, że Zidemir zbeształ go za walkę z Buhendorem. Nie pomogły tłumaczenia, a wcześniejsze pochwały Buhendora tylko podsyciły niezadowolenie Zida. Mówił dużo o tym, że nie powinno się wszczynać bójek, a już zwłaszcza nie ktoś, kto ma służyć w Zigar. Kan odpowiedział, że jeszcze nie jest strażnikiem, na co Zid odpowiedział: "I nie powiedziane, że zostaniesz". Te słowa chodziły mu po głowie, mącone jedynie odgłosami lotu muchy.
Później udali się do koszar, gdzie przydzielono mu pokój. Mały, dwuosobowy pokoik, który- mimo swej prostoty- pozytywnie go zaskoczył. Było w nim ciepło, łóżka były wygodne, po środku stał mały stolik, a na szarych ścianach nie było śladów zgnilizny. Drewniana podłoga była nieuszkodzona, nie licząc małego sklejenia (prawdopodobnie po mysiej dziurze).
Mały leżał u jego stóp, pod łóżkiem. Najpierw chcieli go zabrać do psiarni, ale nie chciał się on odczepić od Kana. W końcu uznali, że pies przywiązany do swego pana może okazać się cenny i pozwolili mu go zatrzymać.
Mucha latała w koło, jeszcze bardziej denerwując Kana.
Siedział już tak ponad kwadrans, czekając na swego współlokatora. Wiedział, że ma się stawić na dziedzińcu o siódmej, nie chciał jednak, by osoba, z którą może mieszkać nawet latami, po raz pierwszy ujrzała go śpiącego.
Mucha latała pobzykując przy tym, lecz gdy zbliżyła się do głowy Kana, ten jednym, szybkim ruchem złapał ją w dłoń i zmiażdżył w żelaznym ucisku.
Wtedy drzwi zaskrzypiały cicho i otworzyły się. Osoba, która się w nich pojawiła, była... dziewczyną. Była ubrana w prosty skórzany kaftan i najzwyklejsze ze zwykłych spodni. Jej kasztanowe, splątane w warkocz włosy opadały na prawe ramię. Była szczupła i niska, a jednak dobrze zbudowana. Pod małym, delikatnie zadartym nosem jej wąskie usta zacieśniły się jeszcze bardziej w grymasie. Jedna brew była uniesiona, wskazując na jej zdziwienie. I choć była ładna, to gdy spojrzał jej w oczy aż go zamurowało. Widział tylko błękit jej oczu. Wydawało mu się, że jest głębszy niż wody wszystkich oceanów. Siedział tak i nic do niego nie docierało, aż Mały nie pociągnął go zębami za rękaw. Wtedy usłyszał jej słowa:
-Co tak rozdziawiasz buzię? Lepiej ją zamknij. Jakaś mucha tu niedawno latała.
Zamknął je natychmiast, po czym zaraz je znów otworzył i spytał:
-Kim... kim jesteś?
- Ja bym mogła cię zapytać o to samo. I co robisz z tą bestią w moim pokoju?- wskazała na psa.
- Ja... Ja tu mam mieszkasz.
Spojrzała na niego zdziwiona, a brew uniosła się jeszcze wyżej.
-Ty? Spodziewałam się raczej kogoś, kto... no nie wiem. Nie jest facetem? No ale skoro już jesteś, będę się musiała przyzwyczaić. Tylko niech ta twoja bestia nie załatwia mi się w pokoju!
Mały zaskomlił cicho, co najwyraźniej ją rozśmieszyło, bo zaśmiała się głośno odsłaniając rząd równych, białych zębów.
Podeszła do psa i potarmosiła mu futro na głowie, po czym powiedziała:
-Jak masz na imię?
- Mały. Nazywa się Mały.
Znowu się zaśmiała, choć tym razem było to raczej parsknięcie.
- Pytałam o ciebie.
-Ja... Ka... Kan.
-No dobrze Kakan. Ja jestem Segrine.
-Nie jestem Kakan, tylko Kan.
-To mnie nie myl. Mówił ci już ktoś, że się jąkasz?- wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu..........
Następnego dnia miał stawić się na dziedzińcu i tak też zrobił. Nigdzie nie widział jednak Segrine. Właściwie na placu nie widział kobiet w ogóle. W szeregu stali tam sami przedstawiciele płci mniej pięknej. Stali i... tyle. Wyglądało na to, że ich przełożony nie przejmuje się takimi drobnostkami jak punktualność. Czekali, stojąc na baczność, już prawie dziesięć minut, ale nic nie wskazywało na to, by szybko miało się to zmienić. W końcu któryś ze stojących- jeden z nielicznych przekraczających wiek trzydziestu lat i chyba jedyny, który zaczynał już siwieć- nie wytrzymał i krzyknął:
-O co do kurwy toryjskiej chodzi?! Gdzie jest ten pieprzony kapitan?
Wtedy usłyszeli plask i zobaczyli, że siwiejący upadł.
-I po co mamusię wołasz? Stoję za tobą.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w tamtą stronę. Ujrzeli wysokiego, wygolonego na łyso elfa. Ubrany był jaskrawie, na szyi miał zawiązaną czerwoną chustę z niebieskim wężem. Widok był w każdym calu co najmniej nietypowy. Elfy rzadko wstępowały do służby w Zigar. Co więcej, przedstawiciele tej starej rasy zwykle chełpili się swoimi pięknymi włosami, nigdy za to nie słyszał o łysym elfie.
"I jeszcze ta chusta... to chyba herb jednego z Rodów i to ważnego."- pomyślał. Nie potrafił jednak przypomnieć sobie jego nazwy. Nie mógł też pojąć, dlaczego elf nosi jego herb. Wiedział, że nie uznawali oni zależności lennych oprócz królów. Również żaden z rodów, małych czy dużych, nie związałby się z nieludziem.
Łysy przygniótł butem plecy leżącego wycierając o niego podeszwę jak o roguszkę. Powalony jęczał, ale jego prześladowca nic sobie z tego nie robił, a z każdym jękiem wielkie czarne buty przygniatały go jeszcze mocniej do podłoża. W pewnym momencie zwolnił uścisk i postawił nogę na ziemi.
-Wracaj do szeregu!- powiedział łysy. Siwiejący próbował szybko się odsunąć, wstając niezdarnie i iść jednocześnie na czworaka, ale gdy jego siedzenie znalazło się na pewnej wysokości dostał jeszcze mocnego kopa i znowu się przewrócił. Gdy jednak się zebrał i stanął z powrotem (dużo dalej od miejsca, w którym go powalono), elf zaczął mówić, idąc przy tym wzdłuż szeregu.
-Widzieliście to? I bardzo dobrze! Każdy, kto nie zachowa zasad dyscypliny, będzie potraktowany jeszcze gorzej.- Jego głos był szorstki, ale donośny.- Nazywam się Jirnull i będę uczył was walki, ale najpierw musimy ustalić kilka zasad. Primo, wymagam od was bezkompromisowego posłuszeństwa. Secundo, nikt nie odzywa się niepytany- w tym momencie zatrzymał się przy siwiejącym- Zrozumiano?
- Tak jest!- odpowiedział.
-To dobrze. Tertio- kontynuował wywód elf- nie toleruję tchórzostwa. Quatro, spóźnianie się jest niedopuszczalne- Kan powstrzymał się przed śmiechem- Quinto, każdy z was ma przykładać się do treningu. Złamanie którejkolwiek z tych zasad będzie karane. Zrozumiano?
-Tak jest!- krzyknęło na raz pięćdziesiąt głosów.
-Teraz rozejść się! Macie jeszcze inne zajęcia..........
Wieczorem, po podobnych odprawach z udziałem innych mistrzów, Kan włożył czarną szatę z obszernym kapturem i wyszedł ze swego pokoiku. Mały nie mógł iść z nim, toteż wcześniej zostawił go w psiarni. Nigdzie nie widział Segrine, jednak nie przeszkadzało mu to. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, gdzie się wybiera. Do teraz dziwił się, że przydzielono go do pokoju z dziewczyną, ale wcale nie miał zamiaru protestować. Razem z Segrine uznali, że nie zgłoszą tego, bo "zawsze mógł się trafić ktoś gorszy". Teraz jednak miał na głowie inne problemy. Musiał przejść przez pół zamku i nie zostać przy tym zatrzymany. Miał bowiem udać się do wieży magów.
Przechodził przez jeden z wielu ciemnych korytarzy, gdy coś usłyszał. Poluzował sztylet w pochwie i poszedł dalej, ostrożniej stawiając kroki. Gdy miał skręcić w prawo, zauważył za zakrętem jakąś sylwetkę. Spróbował się schować, ale postać odezwała się.
-Daj spokój Kan. To tylko ja.- głos należał do Zidemira, Kan opuścił więc cień- Co ty tu robisz?
-A co ty tu robisz?
-Mam ważną misję. Będę musiał opuścić na jakiś czas Zigar.
-Teraz?! Gdy dopiero co tu dołączyłem? Mam zostać sam?
-Nie będziesz sam. Masz Małego. I Mexuresa. Nie będziesz o tym wiedział, ale on będzie cię chronił. Pod nieco inną postacią niż zwykle, ale będzie tutaj.
-Co to za misja?
-Obaj wiemy, że nie mogę ci nic zdradzić. Więc... powiesz mi w końcu dokąd idziesz?
- Ja... Ja tylko... do wieży czarodziejów.
-Idziesz do magów? Uważaj na siebie i na to co mówisz Od tej rozmowy może zależeć...
-Moje życie?
Kanowi wydawało się, że dostrzegł ruch w kąciku jego ust, nie mógł jednak powiedzieć, czy się uśmiecha. Było na to stanowczo zbyt ciemno. Powiedział jednak:
-Więcej Kan, zdecydowanie więcej.
CZYTASZ
Ogień Naszych Dusz
FantasyKan żyje we wsi znanej jako Rederik, która jest położona w górach, wśród lasów i licznych polan. Od zawsze omijały ją wojny, klęski głodu, czy epidemie. Również teraz, gdy na północy rosną napięcia między Wielkimi Rodami, Rederik żyje w spokoju, ale...